"Oczyszczenie z zarzutów"
Susperia to jedna z najbardziej interesujących grup, jakie pojawiły się ostatnio w Norwegii. O ile jednak pierwszym albumem musieli udowadniać, że nie są tylko kolejną kopią swoich wielkich kolegów z Dimmu Borgir czy Emperor, o tyle nowa płyta - zatytułowana “Vindication” - to dla Susperii manifest niezależności i twórczej wolności, a dla całego świata sygnał, że narodził się zespół o którym sporo się będzie mówiło przez najbliższe lata. Athera, wokalista Susperii, odpowiadał na pytania Jarosława Szubrychta.
Kiedy słucham waszej nowej płyty - “Vindication” - słyszę nie tylko spory talent, ale również tytaniczną pracę, którą musieliście włożyć w powstanie albumu.
O tak, nie oszczędzaliśmy się tym razem. Zainwestowaliśmy w “Vindication” mnóstwo potu, czasu i pieniędzy. Budżet, który zagwarantowała nam wytwórnia, pozwalał na bezproblemową sesję nagraniową w Abyss, ale nam tego było mało. Partie wokalne nagrywałem w norweskim studiu BBM, które musieliśmy wynająć za własne fundusze, a tanie nie było... Dlatego cieszę się, że te wszystkie wyrzeczenia nie poszły na marne, że ludzie zauważają wartość “Vindication”.
Dlaczego nie chciałeś nagrywać wokali w Abyss?
Nie mogę powiedzieć złego słowa na to studio. Pomyśl tylko, czy lepiej byłoby, gdybym przez trzy tygodnie nudził się jak mops w Abyss, czekając aż wszyscy skończą nagrywanie swoich instrumentów, a potem miał jeden, krótki tydzień na nagranie wokali? Nie mówię już nawet o tym, że taka duża ilość ludzi w studiu onieśmiela mnie i nie pozwala mi się skoncentrować. Na dodatek wszyscy gadają, śmieją się, każdy ma swoją opinię na każdy temat - nie, to nie dla mnie... Zdecydowaliśmy się więc na eksperyment i na czas sesji nagraniowej “Vindication” rozstałem się z zespołem. Oni pocili się w Abyss nad warstwą instrumentalną płyty, a ja zaszyłem się w Norwegii z Bjornem Boge i przez pełne trzy tygodnie walczyłem z wokalami. Dzięki temu podczas miesięcznej sesji nagraniowej przepracowaliśmy dwa miesiące. (śmiech)
O ile wiem, wasza sesja w Abyss to jedna z ostatnich prac zleconych przyjętych przez Petera Tagtgrena, właściciela studia?
To była tak naprawdę jego ostatnia sesja. Po siedmiu latach działalności Abyss i wyprodukowaniu chyba ze setki płyt, w tym wielu przełomowych dla black i death metalu, Peter postanowił zarzucić fach producenta. My akurat na tym skorzystaliśmy, bo nasza płyta była ostatnią, której nagrania się podjął i robił wszystko, by mówiono o nim, że odszedł chwale, że był mistrzem. Widzieliśmy w jego oczach, że bardzo mu na tym zależy i rzeczywiście - “Vindication” brzmi potężnie! Co ciekawe, już parę miesięcy przed rozpoczęciem sesji nagraniowej wiedzieliśmy, że Peter zamyka studio i nie sądziliśmy, że możemy się załapać. Na wszelki wypadek wysłaliśmy mu jednak demo z nowymi numerami i po kilku dniach zadzwonił: Chłopaki! To najlepszy materiał, jaki słyszałem od wieków! Muszę pracować przy tej płycie! Przyjeżdżajcie! Co więcej, Peter nie tylko otworzył przed nami drzwi swojego studia i zaharowywał się przy “Vindication” na śmierć, ale jeszcze nie wziął za swoją robotę ani grosza. Stwierdził, że wystarczy mu satysfakcja z nagrywania takiej płyty.
Kim jest Bjorn, którego wynajęliście do produkcji twojego śpiewu?
To wielki fachowiec i człowiek bardzo szanowany w Norwegii. Gra na basie w kultowym już w naszym kraju glamrockowym zespole Da Vinci, który w latach 80. robił karierę również w Niemczech, Stanach i Japonii. Od lat wykłada również w rozmaitych szkołach muzycznych, bo z teorią u niego nie gorzej niż z praktyką. Udało mu się wycisnąć ze mnie soki, zmusić mnie do wydobycia z gardła takich dźwięków, o które nigdy bym siebie nie podejrzewał. (śmiech) Wchodząc do studia miałem nadzieję, że wyjdzie z tego coś fajnego, ale nigdy nie uwierzyłbym, że będę w stanie zrobić coś takiego. Kiedy skończyliśmy, wziąłem taśmy, pojechałem do Abyss i puściłem chłopakom to, co nagrałem, razem z zarejestrowaną przez nich muzyką. Nigdy nie zapomnę tego widoku - nikt nie mówi ani słowa, ale wszyscy patrzą się na siebie i szczerzą się, jakby ktoś właśnie opowiedział najśmieszniejszy dowcip świata.
Bez pomocy Bjorna “Vindication” brzmiałaby inaczej?
Zdecydowanie tak. Oczywiście, wierzę w swoje możliwości i robiłbym co w mojej mocy, by wyszło jak najlepiej. Producent jest jednak kimś, kto oceni cię z odpowiedniego dystansu, kto oddzieli ziarno od plew. Kiedy zaczęliśmy sesję, nagrałem jeden utwór na próbę, przedstawiając Bjornowi moją wizję partii wokalnych na “Vindication”. Przesłuchał taśmę z uwagą, po czym powiedział bez ogródek: Ten fragment jest w porządku, ale ten jest do dupy, musisz go zrobić od nowa. Cholera, wydawało mi się, że jest całkiem nieźle, ale oczywiście miał rację.
Będziesz w stanie odtworzyć wszystkie swoje partie z “Vindication” na koncertach? Fani będą tego oczekiwać.
Zdaję sobie z tego sprawę i nie mogę się doczekać trasy, na której będę mógł udowodnić, że w studiu nie oszukiwałem. Oczywiście, nie będę w stanie zaśpiewać identycznie fragmentów w których nałożyliśmy na siebie trzy różne partie wokalne - będę musiał wybrać jedną z nich lub jakoś je połączyć. Wierzę jednak, że na koncertach nowy materiał zabrzmi nie gorzej niż z płyty. Przekonacie się, kiedy ruszy trasa, którą przygotowujemy razem z Borknagar i Dragonlord, nowym projektem Erica Petersona. To byłby zabójczy zestaw, bo wszystkie trzy zespoły mają ze sobą wiele wspólnego, choć każdy jest oryginalny i jedyny w swoim rodzaju.
Chcielibyście dotrzeć do Polski?
Pewnie! Graliśmy w Warszawie w ubiegłym roku, przed Destruction i Dimmu Borgir, i muszę powiedzieć, że to był dla nas jeden z najlepszych koncertów na trasie. Naprawdę szalona publiczność, która przyjęła nas bardzo gorąco!
O ile zawartość pierwszego albumu Susperii można od biedy nazwać black metalem, o tyle z określeniem przynależności stylistycznej “Vindication” mam spore problemy.
To naturalna ewolucja. “Predominance” było naszą pierwszą przymiarką do wykreowania oryginalnego stylu Susperii, ale wszystko działo się tak szybko, że na przymiarce się skończyło. Wciąż uważam, że nasza pierwsza płyta jest niezła, ale to nie było jeszcze to, o co nam chodziło. Na “Vindication” udało nam się znaleźć wreszcie brzmienie, którego szukaliśmy od początku zaistnienia zespołu. Myślę, że znaleźliśmy sobie własne miejsce na metalowej scenie i ogromnie cieszę się, że udało nam się dokonać tego już na drugiej płycie.
Są jednak dziennikarze, którzy uparcie piszą o Susperii jako o “nowym projekcie perkusisty Dimmu Borgir”. Nie sądzisz, że przeszłość Tjodalva zaczyna wam trochę ciążyć?
No cóż, czasem czytam w recenzjach, że jesteśmy nowym zespołem z Norwegii wykonującym symfoniczny black metal, chociaż w żadnym z naszych utworów nie pojawia się nawet ślad syntezatora. Jak więc można wymyślać takie bzdury i publikować je w magazynach, które chcą uchodzić za opiniotwórcze?! Kiedy ktoś nazywa nas drugim Dimmu Borgir, co się zdarza, nie obrażamy się, ale wiemy, że mamy do czynienia z człowiekiem, który najpewniej nie słuchał płyty i chce nas skrzywdzić. Nic nie poradzimy na to, że Norwegia postrzegana jest jako kraj black metalem stojący i chociaż nie gramy black metalu, przypięto nam tę łatkę od razu na starcie. Tytuł nowej płyty jest przesłaniem dla tych wszystkich mądrali - oznacza obronę, oczyszczenie się z zarzutów. Oto udowadniamy, jak bardzo się wszyscy myliliście! Nie jesteśmy klonem Dimmu Borgir, nie jesteśmy projektem Tjodalva, nie jesteśmy żadnym pieprzonym produktem wymyślonym przez Nuclear Blast!
Jak ma się do tego okładka płyty?
Płód z diabelskimi różkami symbolizuje Susperię. Metalowe dziecko, które wkrótce się narodzi i skopie wam wszystkim dupy! (śmiech)
Dziękuję za rozmowę.