Reklama

"Nie chodzimy na skróty"

Tasmańska formacja Psycroptic, w ciągu zaledwie kilku lat zyskała pozycję jednej z najważniejszych grup w Australii. Ich trzeci album "Symbols Of Failure", 13 lutego 2006 roku wydała holenderska Neurotic Records, kolejna już wytwórnia, które Psycroptic wydaje się zmieniać, jak rękawiczki - co sezon. Taka już ich natura. Natura ludzi wciąż poszukujących najlepszych dla siebie rozwiązań, tak wydawniczych, jak i muzycznych. - Po prostu to nie wygląda tak, że łączymy ze sobą riffy w nadziei, że jakoś to wyjdzie, to musi się odbywać w sposób naturalny - mówi w rozmowie z Bartoszem Donarskim perkusista David Haley, grający również w Ruins i coraz popularniejszej The Amenta. I faktycznie, sporo w tym prawdy, bo techniczna i niezwykle "płynna" muzyka Psycroptic daleka jest to siermiężnego death metalu, często nie obcego grupom z USA i Europy. Jak się wydaje na przykładzie Psycroptic, odległość od muzycznych centrów świata jest wprostproporcjonalna do drzemiącego w muzykach twórczego potencjału.

Nowa płyta to chyba najlepszy materiał, jaki do tej pory nagraliście. Nie mam pojęcia, jak długo nad nim pracowaliście, ale te utwory wydają się być dopracowane do granic przyzwoitości. Czy tworzenie "Symbols Of Failure" było ciężkim i wyczerpującym procesem?

Dzięki za ten komentarz! Cieszę się, że podoba ci się nasz album. Prawdę mówić nigdy nie kierujemy się czasem pisząc muzykę, gdyż praktycznie bez przerwy nad nią pracujemy. Po nagraniu "The Scepter Of The Ancients", właściwie od razu zaczęliśmy pisać ponownie, między próbami do koncertów czy tras.

Reklama

Kiedy wróciliśmy z europejskiej trasy pod koniec 2004 roku, skupiliśmy się wyłącznie na nowym albumie. Na kilka miesięcy przystaliśmy grać koncerty. Z kolei gdy materiał był już skończony, przez miesiąc - niemal codzienne - dopracowywaliśmy go na próbach, a dalej weszliśmy do studia i nagraliśmy perkusję. To było mniej więcej w czerwcu. Następnie, zarejestrowane ścieżki perkusji zabraliśmy do domowego studia Joe [Haley'a, gitara] i tam dokończyliśmy resztę materiału. To zajęło nam znów kilka miesięcy pracy, której poświęcaliśmy się, gdy tylko był czas.

Jak na ekstremalną muzykę, na płycie bardzo wiele się dzieje. Dynamika tego albumu onieśmiela. Czy był to jeden z ważniejszych elementów, na którym postanowiliście się tym razem skoncentrować?

Gdy piszemy muzykę, staramy się, żeby wydobywała się z nas naturalnie. Po prostu to nie wygląda tak, że łączymy ze sobą riffy w nadziei, że jakoś to wyjdzie. To musi się odbywać w sposób naturalny. Racja, dynamika jest dla nas również istotna. Nie ma sensu grać wyłącznie szybkich partii, bo później nie ma się punktu odniesienia do tego, co tak naprawdę jest szybkie.

Wolne i średnie partie urozmaicają materiał, dając muzyce dynamizm i płynność, a to prowadzi do wyraźniejszych kontrastów w zmianach tempa. Dużo pracujemy nad tym, aby nasza muzyka brzmiała naturalnie. Jeśli coś nie brzmi właściwie, albo czujemy, że coś jest nie tak, zmieniamy to lub wyrzucamy w całości. Nigdy nie chodzimy na skróty.

Bardzo rozwinęliście się też w aranżacjach.

Tak, zgodziłbym się z tym. Ciężko pracowaliśmy, żeby rozpracować te aranżacje, a nawet porządek poszczególnych utworów, tak abyśmy wszyscy byli zadowoleni. Poza tym produkcja tego albumu jest o wiele lepsza. Od chwili, gdy jesteśmy w stanie nagrywać w studiu Joe, mamy o wiele więcej czasu na dopieszczenie brzmienia i miksy.

Oczywiście, za każdym razem, gdy nagrywamy, nigdy nie jesteśmy w stu procentach usatysfakcjonowani, ale nie sądzę, abyśmy w tym względzie kiedykolwiek osiągnęli maksimum zadowolenia. Prócz tego, wydanie tej płyty i okładka są, jak do tej pory najlepsze!

Właśnie, okładka. Trudno przejść obok niej obojętnie. Po raz pierwszy współpracowaliście z Parem Olofssonem?

Tak. Sprawdziliśmy kilka jego wcześniejszych prac w internecie, i to co zobaczyliśmy bardzo nam się spodobało. Skontaktowaliśmy się z nim, wysłaliśmy kilka tekstów, a on na tej podstawie podsunął nam pewien koncept. A wszystko to w ciągu zaledwie kilku dni! Naprawdę bardzo przyjemnie się z nim pracowało. Zdecydowanie powierzymy mu przyszłe okładki. Wszyło po prostu cholernie dobrze!

Wydaję mi się, że to, co gracie dość trudno dopasować do typowych deathmetalowych schematów.

Myślę, że trudno przyłożyć nam taką etykietkę, ponieważ nie jesteśmy typową deathmetalową formacją. Nie staramy się być najciężsi czy najszybsi - nie, żeby było w tym coś złego - my po prostu piszemy muzykę, którą uwielbiamy grać.

Bycie wyizolowanym w takim miejscu, jak Tasmania, oznacza, że nie mamy zbyt wiele do czynienia z żadną sceną. Jeśli zaś chodzi o metalowe style, możemy grać niemal z każdym zespołem - od death, do black metalu, a nawet klasycznego heavy metalu. Nie ma to dla nas większego znaczenia.

W jakim my gramy stylu? Pozostawiamy tę kwestię do rozstrzygnięcia fanom. To nam ułatwia sprawę (śmiech).

Świetnie sprawdził się też wasz nowy wokalista Jason. Bardzo przypadł mi do gustu jego wokalna dualność. Podejrzewam, że jesteście z niego bardzo zadowoleni.

Pewnie, Jason to perełka w naszym zespole. Wniósł do Psycroptic nową agresję i bardzo nas wszystkich zmobilizował. Jego styl śpiewania jest bardzo agresywny. Śpiewa niesamowicie głośno i silnie. Wyśmienicie sprawdza się też na scenie. Ma doskonały kontakt z publiką, no i uwielbia trasy. Bardzo cieszymy się, że do nas dołączył.

Przy okazji. Dlaczego właściwie rozstaliście się z Matthew, waszym poprzednim wokalistą? Nigdy do końca tego nie wyjaśniliście.

Poprosiliśmy go, żeby odszedł. Ten zespół nie mógłby dalej działać z nim za mikrofonem. Proste.

Najkrócej mówiąc, chodziło o to, że Matthew miał zupełnie inne podejście i wizje tego zespołu niż reszta składu. Z różnych powodów nie uśmiechało mu się granie tras w Europie, nie chciał robić tego czy tamtego. To znaczy, owszem, to jego wybór, czy chce w swoim życiu coś robić czy nie, ale my nie mieliśmy zamiaru siedzieć i się temu biernie przyglądać.

Pod koniec jego motywacja do grania na żywo dramatycznie spadła, i prawdę mówiąc nie był dobry na scenie. Nie mieliśmy innego wyjścia i poprosiliśmy go o odejście. Dzięki temu, dziś nasze szeregi są bardziej zwarte.

"Symbols Of Failure" jest waszym pierwszym wydawnictwem dla holenderskiej Neurotic Records. Czy coś poszło nie tak z amerykańską firmą Unique Leader? Pytam o to, bo wychodzi na to, że przy każdym albumie atakujecie nowe rejony: Australię, USA, teraz Europę.

Jesteśmy bardzo podekscytowani mogąc być w katalogu ciągle rozwijającej się firmy, jaką jest Neurotic. Mamy nadzieję, że zrobią wiele dobrych rzeczy dla Psycroptic.

A co do Unique Leader - nie, nie było żadnych kwasów, zwyczajnie potrzebowaliśmy zmiany. Po zmianie składu, chcieliśmy niejako rozpocząć od nowa, zrobić coś nowego. Neurotic zaproponowali nam korzystny układ, dlatego podpisaliśmy z nimi kontrakt. Jak mi się zdaje, ta wytwórnia jest coraz silniejsza na europejskim rynku, a poza tym pracują też nad swoją nazwą w Stanach, co bardzo nas cieszy.

Wspomniałeś wcześniej o produkcji, która faktycznie jest bardziej niż przyzwoita. Zastanawiam się jednak, kto podsunął wam pomysł zmasterowania tej płyty w Szwecji. Jak na grupę z Tasmanii, to spora ekstrawagancja.

Pomyśleliśmy, że może to być fajny pomysł spróbować gdzieś indziej, poza Australią. Po przesłuchaniu wielu różnych albumów, nazwa "Cutting Room" ciągle przewijała się przy wspaniale brzmiących materiałach.

Skontaktowaliśmy się z nimi, stawki okazały się dość przyzwoite, i tak uderzyliśmy do tego studia. To była dobra decyzja, gdyż to, co zrobili na tym albumie jest doskonałe. Nie mam wątpliwości, że również w przyszłości zdecydujemy się na to miejsce.

O czym traktują "Symbole klęski"? Jak sądzę, jest to album koncepcyjny.

Tak, to koncept science-fiction. Każdy z utworów stanowi jednak odrębną historię. Tytuł płyty pochodzi z tekstu kompozycji "Alpha Breed". Słowa są dla nas ważne, bo nie ma chyba sensu pracować ciężko nad muzyką i umniejszać to wszystko słabym konceptem. Wszystkie teksty to fikcja, jednak ludzie mogą wynieść z nich, co tylko chcą, gdyż mają one również odniesienie do rzeczywistości. Mamy nadzieję, że ludziom się to podoba...

Wygląda na to, że w tym roku znów wybieracie się do Europy. Jakie są wasze oczekiwania w związku z tą trasą? Lubicie u nas grać?

No tak, wracamy i już nie możemy się doczekać! To będzie dla nas wspaniały czas, jestem pewien! Trasa obejmuje około dwudziestu koncertów z Hate Eternal, Belphegor i Prejudice. Pod koniec tournee zagramy jeszcze na "Rotterdam Death Fest". Ostatni raz, kiedy byliśmy w Europie, strasznie nam się podobało. Dlatego jestem przekonany, że i tym razem będzie wspaniale.

Mówiąc o koncertach. Macie w Australii jakieś większe metalowe festiwale?

Mamy tutaj kilka festiwali. Największy nazywa się "Metal For The Brain". To impreza charytatywna, na którą przychodzi około dwóch tysięcy ludzi. Jest jeszcze jeden duży festiwal "Bloodlust", a niedawno pojawił się kolejny o nazwie "Brute Force Fest", na które przychodzi od pięciuset do tysiąca fanów. Poza tym, niewiele więcej się dzieje. Choć na tych, które są, gra się wspaniale.

Nie wydaje się wam, że wraz z nagraniem "Symbols Of Failure" - mimo wszystko - osiągnęliście pewien szczyt?

Nie, nie sądzę. Jest jeszcze tyle pomysłów, które chcielibyśmy wykorzystać w naszej muzyce. Myślę, że to starczy na jeszcze kilka następnych albumów. Już zaczęliśmy pracować nad nowym materiałem, i to na nim się obecnie koncentrujemy. Gramy tę muzykę, bo to nam się naprawdę bardzo podoba. Jeżeli to nastawienie się nie zmieni, będziemy nadal działać!

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: chodzić | Po prostu | USA | wytwórnia | muzyka | studia | natura
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy