"Nasza muzyka jest w stanie poskromić bestię"

article cover
INTERIA.PL


Streszczenie zasług Ritchiego Blackmore’a dla muzyki rockowej w kilku zdaniach jest dość trudne. Nieśmiertelny riff do "Smoke On The Water" to zaledwie wierzchołek góry lodowej jego dokonań, bo przecież klasycznych już dziś utworów hardrockowych ten brytyjski gitarzysta, jako legendarnych filar grup Deep Purple i Rainbow, stworzył wiele. Blackmore dawniej nie ukrywał swojej antypatii do ludzi z mediów. Na szczęście z wiekiem trochę się zmienił, złagodniał i dziennikarzom opowiada bardzo chętnie na temat swojej muzyki i innych pasji. Być może to wpływ jego urodziwej małżonki, Candice Night, Amerykanki mającej polskie korzenie, z którą w 1996 roku założył grupę Blackmore’s Night.

Odchodząc w 1993 roku z Deep Purple chciał zupełnie zerwać z rockiem, jednak wydał jeszcze płytę Rainbow "Stranger In Us All", w powstawaniu której Candice wzięła udział jako współautorka kilku utworów, w tym wspaniałego "Ariel". Nie udało się jednak gitarzyście uciec od popularności. Płyty Blackmore’s Night odniosły spory sukces, pomimo że zawarta na nich muzyka, oparta na dziełach średniowiecznych i renesansowych z wpływami rocka i popu, nie jest mile widziana w zdecydowanej większości stacji radiowych i telewizyjnych.

W połowie 2001 roku ukazał się album "Fires At Midnight", który jest trzecią w dorobku i zdecydowanie najlepszą z dotychczasowych ofert Blackmore’s Night. Płyta była promowana trasą koncertową, ale odniosła tak duży sukces, iż zorganizowana została druga część tournee, które 28 kwietnia zahaczy także o Polskę.

Z tej okazji Lesław Dutkowski w bardzo sympatycznej atmosferze pogawędził z Ritchiem Blackmorem i Candice Night.

Powiedzcie mi...

RB: Z jakiego miejsca w Polsce dzwonisz?

Z Krakowa.

RB: Chcę przyjechać do Krakowa, ponieważ mam wiele snów związanych z tym miastem. Nie wiem, skąd się biorą, bo przecież jeszcze tam nie byłem.

Może ktoś opowiedział ci o tym mieście?

RB: Możliwe. To były jednak bardzo dziwaczne sny związane z innymi czasami. Tak więc jeśli przyjadę do Krakowa i rozpoznam w nim to, co mi się śniło, będzie to bardzo interesujące.

CN: Ostatnio ktoś przysłał nam kartkę z Krakowa, a były na niej takie same obrazy, jak w snach Ritchiego.

Macie szanse odwiedzić Kraków, bo za niespełna miesiąc przyjeżdżacie na koncert do Polski.

RB: Chciałbym bardzo, ale za każdym razem, gdy jestem w Polsce trafiam do Katowic, zupełnie nie wiem dlaczego, bo to chyba nie jest takie miejsce jak Kraków.

Z pewnością nie jest. Ale przejdźmy teraz do Blackmore’s Night. Macie już za sobą pierwszą część tournee promującego "Fires At Midnight". Powiedzcie mi, jakie były reakcje publiczności na muzykę z waszej nowej płyty?

CN: Myślę, że reakcje były niesamowite. Można pod tym względem zaobserwować postęp w przyjmowaniu przez publiczność kolejnych naszych płyt - "Shadow Of The Moon", "Under A Violet Moon" i "Fires At Midnight". Na początku ludzie pewnie myśleli, że Ritchie oszalał, gdy oglądali nas na koncertach z trasy promującej "Shadow Of The Moon" (śmiech). Potem, gdy nasze płyty zaczęły zajmować wysokie miejsca na listach przebojów, coraz więcej ludzi było zainteresowanych zobaczeniem nas na żywo. Więcej ludzi przekonało się do tego rodzaju muzyki, do pewnej normalności i naturalności oraz do tego, że staramy się wieść nasze życie w takiej mistycznej aurze, z dala od technologii. Odniosłam wrażenie, że ludziom podobał się taki sposób życia i muzyka, która z tego wypływa. Tak więc mogę powiedzieć, że reakcje ludzi są niesamowite.

Ritchie, "Fires At Midnight" jest płytą Blackmore’s Night, na której pojawia się najwięcej elementów rockowych, na przykład gitarowych solówek. Czy to oznacza, że ten rodzaj muzyki wciąż stanowi dla ciebie inspirację i można oczekiwać, że kolejne wasze wydawnictwa będą zorientowane coraz bardziej ku muzyce rockowej?

RB: Nie, sądzę że można to odbierać jedynie jako wskazówkę tego, co odczuwałem w czasie, w którym powstawała płyta. Gdy zaczynaliśmy z Blackmore’s Night, mieszaliśmy wszystko co akustyczne. Moim zdaniem nie da się połączyć pewnych elementów ciężkiej muzyki z elementami muzyki renesansowej. Chociaż jestem w studiu czasem w kropce, bo nie wiem, czy zagrać piosenkę w nieco ostrzejszy sposób, czy też zostawić ją w formie bardziej akustycznej. Byliśmy zagubieni i myśleliśmy nawet o wydaniu podwójnej płyty, jednej łagodniejszej, a drugiej cięższej. Nie wiem jednak, czy kogoś mogą obchodzić takie dylematy (śmiech).


Wasza muzyka jest znakomicie przyjmowana przez publiczność. Czy w związku z tym nie myśleliście o tym, by nagrać koncertową płytę Blackmore’s Night?

RB: Jak najbardziej. Nasze trzy płyty studyjne ukazały się w sumie w dość krótkim czasie. W tym roku będziemy bardzo dużo koncertować i z tego, co nagramy podczas trasy, chcemy wydać płytę koncertową. Być może nagramy ją razem z chórem z Pragi, bo oni wyrażali zainteresowanie zrobieniem czegoś takiego. Razem brzmimy naprawdę bardzo dobrze. Sądzę, że nasza następna płyta będzie płytą koncertową.

Wiem, że waszym następnym singlem z płyty "Fires At Midnight" będzie "Home Again".

RB: My nigdy do końca nie wiemy, na co zdecyduje się wytwórnia, bo na naszej płycie jest kilka bardzo komercyjnych piosenek. Czasami nie zgadzają się na nasze propozycje, a czasami mówią - To zależy od was. (śmiech) My nigdy nie wiemy, na co się zdecydować. Na singlu są zazwyczaj dwie piosenki, a ludzie z wytwórni łamią sobie głowy zastanawiając się, która z nich odniesie większy sukces komercyjny.

Candice, czy to prawda, że nagrasz "Home Again" po niemiecku i po grecku?

CN: (śmiech) Tak, to prawda. Czekam teraz na przysłanie mi greckiego i niemieckiego tłumaczenia, potem to nagramy, a obie wersje zostaną wydane na singlach w Grecji i na obszarze niemieckojęzycznym. Ludzie z wytwórni słyszeli, że jedną piosenkę z naszej nowej płyty zaśpiewałam w starym języku z południowych prowincji Francji [piosenka "Midwinter’s Night" - red.], więc chyba pomyśleli, że mogę to nagrać w każdym innym języku. (śmiech) Mam chyba do tego talent.

Czy trudno jest ci śpiewać w innych językach niż angielski?

CN: Zazwyczaj wciskam sobie tekst do głowy i staram się zapamiętać go fonetycznie. Sama zresztą zapisuję go sobie fonetycznie, można powiedzieć, że dokonuję rozbioru fonetycznego. Sądzę, że ludzie z krajów, w których mówi się tymi językami, w ogóle nie rozpoznaliby o co chodzi w tekście. (śmiech) Robię wszystko, aby zapamiętać odpowiednią wymowę i w takiej formie staram się to włożyć do swojej pamięci. To właściwie nie jest takie trudne i można to z powodzeniem porównać do uczenia się czegokolwiek innego. W zasadzie muzyka sprawia, że łatwiej jest mi się tego nauczyć, po prostu wpływa to do mojej głowy i już tam zostaje. To jest trochę inne od mówienia w tych językach. Czasami nawet mogę nie wiedzieć o co chodzi w tekście. (śmiech) Tak długo, jak masz za sobą muzykę, cały ten proces jest łatwiejszy i nie musisz się martwić, że wymawiasz nie do końca tak, jak powinno się to robić.


Powiedz mi w takim razie, czy mówisz już po japońsku? Zespół Blackore’s Night osiągnął tam przecież nieprawdopodobną popularność, graliście w tym kraju wiele razy, sprzedaliście wiele płyt?

CN: Japoński to bardzo trudny język. Na razie nagraliśmy piosenkę "Benzai-Ten" o japońskiej bogini losu, jednej z siedmiu bogów pomyślnego losu w mitologii japońskiej. Myśleliśmy o tym, aby nagrać tę piosenkę po japońsku i zapytaliśmy ludzi z wytwórni wydającej nasze płyty w Japonii, co o tym sądzą, a oni odpowiedzieli - Nawet nie próbujcie. (śmiech) Ten język nie wpływa tak łatwo do głowy, nie jest łatwo się go nauczyć i w naszym wydaniu na pewno zabrzmiałby bardzo głupio. (śmiech)

Wiem, że nagraliście więcej piosenek niż wydaliście na płycie. Podejrzewam, że ukażą się one na następnej płycie Blackore’s Night...

CN: Właściwie to mamy już napisanych chyba pięć piosenek na nową płytę. Wiesz, Ritchie jest niesamowicie kreatywną osobą i komponuje coś niemal cały czas, jeśli znajdzie chociaż chwilę wolną. Nawet w hotelu, gdy mamy ledwie kilka minut dla siebie, bierze do ręki gitarę akustyczną. Jest takim człowiekiem, który sam zaraża się tworzeniem nowej muzyki. Nieustannie stara się swoje pomysły zmieniać w utwory i bez przerwy słychać, jak gra i coś tam mruczy sobie pod nosem.

Candice, z tego co wiem, kupiłaś całą masę nowych instrumentów do swojej kolekcji, między innymi dudy. Czy będziesz na nich grać podczas drugiej części tournee?

CN: O rany, teraz mam całą kolekcję rozmaitych instrumentów z różnych części świata. Ostatnio kupiliśmy coś podczas pobytu w Pradze. Zamierzamy teraz jakoś wkomponować do naszej muzyki brzmienie dud, ale potrzebny będzie do tego ktoś, kto umie na nich dobrze grać, bo jest to trudny instrument, musisz dmuchać, naciskać miech itd. Myślałam też o innych instrumentach, ale dudy na razie sprawiają mi najwięcej trudności. Potrzebuję więcej czasu, aby na nich poćwiczyć i nie sądzę, bym zagrała na nich podczas tej trasy. To wbrew pozorom bardzo trudny instrument do opanowania.

Mamy jeszcze kilka innych instrumentów takich, jak na przykład elektryczne dudy, fujarki i musimy pomyśleć, jak to wszystko wykorzystać.


Na pewno możecie otworzyć muzeum starych instrumentów...

CN: (śmiech) Można powiedzieć, że już je mamy, bo wszystkie instrumenty wiszą na ścianach w naszym domu.

Ritchie, z Deep Purple i Rainbow grałeś przed wszystkim dla męskiej publiczności. Z Blackmore’s Night słyszałem, że jest nieco inaczej i że na widowni przeważają kobiety. Trzeba jednak dodać, iż teraz wśród publiczności można zauważyć ludzi starszych i dzieci. Jak postrzegasz tę zmianę w kręgu odbiorców waszej muzyki?

RB: To bardzo dobry znak, ponieważ nasza muzyka jest odbierana przez wielu ludzi. Gdy grałem ciężkiego rocka, słuchali go odbiorcy między 16. a 30. rokiem życia i w większości była to męska publiczność. Sądzę, że kobiety na widowni lubią patrzyć na inne dobrze wyglądające kobiety. (śmiech) To naprawdę jest interesujące. Miło jest zobaczyć na widowni kobiety zamiast samych facetów.

CN: Gdyby Ritchie wiedział, że grając taką muzykę będzie miał tyle kobiet na koncertach, zacząłby ją tworzyć już wiele lat temu. (śmiech)

Na koncertach występujecie w specjalnych strojach, które odnoszą się do dawnych czasów. Skąd je bierzecie? Wiem Candice, że ty pełnisz w zespole również funkcję konsultantki do spraw strojów, ale chyba same ubiory nie jest łatwo zdobyć?

CN: To prawda, że bardzo ciężko jest je znaleźć. I tak mamy szczęście, bo Ameryka nie ma zbyt długiej historii, a ludzie zbyt dużej wyobraźni. Jest tu takie miejsce, które nazywa się "Renesaince Faire", gdzie mają te wszystkie stroje, które pożyczają wszystkim w USA przez okrągły rok. W telewizji pokazywanych jest wiele reklam, których akcja rozgrywa się na placach stylizowanych na średniowieczne miasteczka. Ludzie występujący w tych filmach noszą ubrania, które my zakładamy podczas koncertów. Oczywiście, wymyślamy i robimy też pewne rzeczy sami. Kupujemy też ubrania w czasie naszych podróży po świecie. Tak więc nasz wizerunek sceniczny jest swego rodzaju mieszaniną. Każdy stara się też jakoś podkreślić swoją indywidualność.


Masz chyba sporo pracy zanim zaczniecie koncert?

CN: Muszę ubrać cały zespół. (śmiech)

Ritchie, odszedłeś z Deep Purple, ponieważ chciałeś robić coś zupełnie innego i podejrzewam, że miałeś już serdecznie dość wszystkiego związanego ze sławą otaczającą tę grupę, nie wspominając już o wewnętrznych relacjach w niej panujących. Podejrzewam, że wtedy marzyłeś o tworzeniu czegoś na mniejszą skalę, niekoniecznie odnoszącego komercyjny sukces. Jednak Blackmore’s Night odniósł wielki sukces, znów jesteś na okładkach magazynów i w telewizji. Spodziewałeś się, że coś takiego może ci się znów przytrafić?

RB: Zupełnie tego nie oczekiwałem. Gdy odchodziłem z Deep Purple, zupełnie nie wiedziałem jeszcze, co chcę robić, wiedziałem jedynie, że nie chcę jechać w trasę po całym świecie. Oni lubili bardzo dużo pracować, a ja lubiłem dużo myśleć, zastanawiać się. Gdy za dużo pracujesz, wszystko zaczyna zmieniać się w swego rodzaju grę o przetrwanie. Grasz koncert za koncertem. To wspaniałe z punktu widzenia menedżmentu i promotorów, ponieważ dzięki temu zarabiają pieniądze. Jednak to narzuca ci pewien sposób działania. Natomiast ja chciałem mieć trochę wolnego czasu i grać w krajach, w których naprawdę lubię grać. Jako Blackmore’s Night sami wybieramy sobie kraje, w których chcemy zagrać. Są też takie, w których grać nie lubimy, wolimy zamiast tego posiedzieć w domu i pobawić się z naszym kotem.

Gdy zaczęliśmy tworzyć muzykę jako Blackmore’s Night, wywodzącą się z tak bliskiej mi muzyki renesansowej, w ogóle nie sądziłem, że będzie mi dane grać ją przed publicznością. Później jeszcze uzmysłowiliśmy sobie, że pewnie nikt nie będzie chciał puszczać tego w radiu. Promotorzy też nie byli szczęśliwi, robili miny i mówili - Nie ma rynku na muzykę renesansową. Co to do cholery jest?!. My sami myśleliśmy, że będziemy grać koncerty dla 100-200 osób i to będzie wszystko. Szczęśliwie złożyło się tak, że teraz gramy dla kilku tysięcy. Wciąż jednak gramy dla małej publiczności, jeśli tylko nadarza się ku temu sposobność, bo ja lubię występować przed mniej licznym gronem. Czasami jest jednak tak, że aby nie stracić zbyt wielu pieniędzy na tournee, musimy dawać koncerty dla większej liczby ludzi. Osobiście wolę mniejszy rynek, gdyż muzyka renesansowa sama w sobie związana jest z niewielką liczbą słuchaczy.


W Europie nagrywacie dla niemieckiej wytwórni SPV, która jest większa od waszych poprzednich wydawców. Dlaczego SPV, dlaczego duża wytwórnia? Ritchie, ty przecież nienawidzisz muzycznego biznesu, a zwłaszcza dużych wytwórni?

RB: Rzeczywiście tak jest, ale spotkałem się z szefem tej wytwórni i wydawał się bardzo zainteresowany wydawaniem muzyki renesansowej. Powiedziałem mu, że przecież większość zespołów w tej wytwórni to grupy rockowe, a my przecież do takich się nie zaliczamy. On jednak zapewnił mnie, że lubi to, co gramy. Pomyślałem, że to dobrze, iż lubi taki rodzaj muzyki i rzeczywiście muszę przyznać, że wspierali nas przez cały czas tak, jak można by się tego spodziewać. Większość wytwórni koncentruje się na wspieraniu takich wykonawców, jak Britney Spears i całej masy jej podobnych. Muszę przyznać SPV, że postąpili bardzo odważnie podpisując z nami kontrakt.

Wiem, że nakręciliście teledysk do piosenki "Times They Are A Changin’" z repertuaru Boba Dylana. Możesz coś o nim opowiedzieć, bo z tego co wiem, to ten klip nie był prezentowany w Polsce?

RB: Nakręciliśmy go na zamku w Lumley w Anglii. Chcieliśmy w ten sposób pokazać ludziom, w którym kierunku zmierza nasza muzyka. To zabawne, że niemal wszyscy pytają mnie o tę piosenkę. Ja zawsze byłem wielkim fanem Boba Dylana. W zeszłym roku zorganizowaliśmy na zamku prywatne przyjęcie, podczas którego wykonaliśmy całą masę różnych utworów, a Candice w pewnym momencie zaczęła śpiewać właśnie tę piosenkę i zrobiła to bardzo dobrze. Wtedy pomyśleliśmy, że można ten utwór umieścić na "Fires At Midnight". Wpadliśmy na pomysł, by zrobić to na modłę utworów śpiewanych przez duet Sonny’ego & Cher, z obojem w tle. Rozmyślnie chcieliśmy, by brzmiało to jak coś w rodzaju ich wielkiego przeboju "I Got You Baby". Wielu ludziom nasza wersja spodobała się. Jest to też przykład na mieszanie przez nas muzyki renesansowej z piosenkami z lat 60.

Czy to prawda, że zamierzacie wydać DVD dokumentujące trasę promującą "Fires At Midnight"?

CN: Planujemy wydać DVD i płytę koncertową mniej więcej w tym samym czasie. Na pewno będziemy nad tym pracować w dalszej części bieżącego roku, a zamierzamy to wydać pod koniec roku.


Rozważacie na przykład dodanie w sekcji specjalnej teledysku do wspomnianego "Times They Are A Changin’"?

RB: Sądzę, że się tam znajdzie.

CN: Myślę, że znajdzie się tam również kilka naszych innych teledysków, które nakręciliśmy, na przykład do "Home Again", "All Because Of You", a także do samego utworu "Fires At Midnight". Zasadniczą częścią będzie oczywiście DVD z koncertu być może wzbogacone o sekcję z wywiadami.

RB: Interesujące jest to, że my od dawna chcieliśmy zagrać w Polsce, bo rodzina Candice pochodzi z okolic Białegostoku, a poza tym Polska jest dobrym miejscem do grania koncertów. Często mówiliśmy sobie: Zagrajmy wreszcie w Polsce, bo to ciekawe miejsce do grania koncertów. Nasz były agent był kiedyś agentem Deep Purple i z jakichś powodów zawsze mówił, że w twoim kraju nie ma zainteresowania naszą muzyką i nikt nie przyjdzie w Polsce nasz koncert.

Zapewniam cię, że nie miał racji.

RB: Od kilku lat mamy innego agenta i wszystko się diametralnie zmieniło. Poprzednio następował zawsze jakiś konflikt interesów. Chodziło o jakieś biznesowe rozgrywki.

Nie jest specjalnie trudno wyobrazić sobie muzykę Blackmore’s Night jako ilustrację do filmu. Zastanawia mnie, czy kiedykolwiek rozważaliście możliwość napisania muzyki filmowej, czy mieliście tego typu propozycje? Powstaje dość sporo filmów o dawnych czasach, w których wasza muzyka mogłaby się doskonale sprawdzić.

RB: Zgadzam się, że nasza muzyka pasowałaby i sami też często o tym myślimy. Przynajmniej parę razy rozważaliśmy coś takiego, lecz jest to zajęcie bardzo czasochłonne. Oboje zastanawialiśmy się nad napisaniem jednej czy dwóch piosenek, ale zrobienie całej ścieżki byłoby raczej niemożliwe, bo musielibyśmy spędzić rok w studiu. Oboje często oglądamy filmy i mówimy sobie: Nie byłoby źle napisać jakąś piosenkę do niego. Ale zazwyczaj ludzie odpowiedzialni za powstawanie filmu chcą, aby całą muzykę pisała jedna osoba. A my po prostu nie mamy na coś takiego czasu. Ale przyznaję, że byłby to całkiem niezły pomysł. Oglądaliśmy filmy, w których została wykorzystana muzyka renesansowa, na przykład "Elżbieta" czy "Zakochany Szekspir". "Elżbieta" to wspaniały film. Zwłaszcza środkowa część mnie wciągnęła, gdy usłyszeliśmy znajome nam dźwięki.

CN: Wtedy cała historia zaczęła nas o wiele bardziej wciągać. (śmiech)

RB: Jednak w zdecydowanej większości przypadków ludzie z Hollywood unikają umieszczania autentycznej muzyki renesansowej w filmach.


Gracie muzykę, która ma swoje początki w średniowieczu i renesansie. Zastanawiam się, czy interesuje was również historia tamtych czasów? Czytacie może coś na ten temat?

RB: Tak, interesujemy się tymi czasami. Muszę przyznać, że w czasach szkolnych nienawidziłem historii. Mówiłem sam do siebie: Po co mam się uczyć o przeszłości? Chcę wiedzieć więcej o przyszłości!. Z wiekiem bardziej zaczęła mnie interesować przeszłość niż przyszłość. Jeśli akurat nie gram muzyki, staram się pogłębiać swoją wiedzę na temat historii Europy. W muzyce renesansowej najwięcej słychać wpływów niemieckich. Muzyka ta ma swoje korzenie w środkowych Niemczech, a promień jej oddziaływania mierzył około tysiąca kilometrów i dotknął między innymi Polskę, Węgry, Hiszpanię. W tych krajach doszły jeszcze elementy rodzimego folku. Bardzo inspiruje mnie również muzyka Chopina, w której również słychać wiele różnych wpływów. Tak więc jest to dość szeroki wachlarz muzyczny.

Wiem, że często gracie koncerty na zamkach, w synagogach i temu podobnych miejscach. Chciałbym wiedzieć, jakie było najdziwniejsze miejsce, w którym występował zespół Blackmore’s Night?

RB: To prawda, że graliśmy na zamkach i dziedzińcach zamkowych, co jest fantastyczne, zwłaszcza jeśli pogoda jest wspaniała i świeci księżyc, gdy wszyscy są we wspaniałym nastroju. Ja zazwyczaj upijam się i wtedy wspaniale się bawię. (śmiech) Zawsze marzyłem, żeby zagrać koncert na zamku. W czasach Deep Purple i Rainbow to było niemożliwe, tak więc to, co się stało z Blackmore’s Night, jest spełnieniem mojego marzenia. Gram w zamkach, które kiedyś zwiedzałem. Gdy z Deep Purple i Rainbow grywałem w jakichś starych miastach, zawsze rozglądałem się, czy w promieniu 50 mil od nich nie ma jakiegoś zamku. Sądzę, że jednym z najdziwniejszych miejsc, w których grałem z Blackmore’s Night - nie wiem czy mi w to uwierzysz - był klub rockowy w Hiszpanii. Wszyscy byli tam ubrani w skóry i tak dalej. Pomyślałem sobie: Już po nas, przede wszystkim dlatego, że jesteśmy za cichym zespołem.

CN: Kiedy wyszliśmy na scenę, byliśmy strasznie spanikowani, bo wszystko dokoła nijak miało się do naszej muzyki. Wszędzie były jakieś dziwne malunki, większość spośród publiczności miała na sobie koszulki Metalliki i sądziłam, że nas tam zabiją. Pomyślałam sobie, że to zupełnie nie nasz target. (śmiech) Byli tam tacy potężni, brodaci goście jeżdżący na motocyklach, którzy po trzecim naszym utworze tańczyli sobie ramię w ramię. To była niewiarygodna transformacja. Największa przemiana, jaką zdarzyło mi się widzieć. Jak widać nasza muzyka jest w stanie poskromić bestię.


Sądzę, że ten fragment powinniście umieścić na DVD.

CN: Sądzę, że rzeczywiście powinniśmy to zrobić. (śmiech)

Ritchie, przed laty miałeś okazję akompaniować podczas koncertów jednej z największych legend muzyki rockowej Jerry’emu Lee Lewisowi. Możesz coś opowiedzieć o waszej współpracy? Jak do niej doszło, ile koncertów z nim zagrałeś?

RB: Grałem z nim przez miesiąc, a w tym czasie zagraliśmy w Anglii, we Francji i w Niemczech. Gdy trasa dobiegła końca, chciał, żebym razem z nim pojechał do Memphis i grał z jego zespołem w Ameryce, ale ja miałem wtedy 18 lat i wcale nie chciałem jechać do Ameryki. Ciągle nie wiem, dlaczego tu jestem. (śmiech) Nauczyłem się od niego wiele jako od człowieka. Przykładowo miałem z nim grać w 1963 roku, a agencja, która nam to załatwiła, powiedziała nam, że mamy tydzień na przygotowanie się do występu i nauczenie się wszystkich piosenek. Czas mijał, zostało pięć dni do pierwszego koncertu, potem cztery, trzy, a my nie mieliśmy żadnej próby i nie zagraliśmy żadnej nuty z jego piosenek. Na nasze szczęście basista, który z nami grał, był wielkim fanem Jerry’ego Lee Lewisa i znał wszystkie piosenki. Jerry’ego zobaczyłem po południu, na 10 minut przed pierwszym koncertem. Zaczęliśmy się przygotowywać jakieś 10 minut przed występem. Żeby było jeszcze ciekawiej, ludzie z zespołów, które otwierały jego koncerty, powiedzieli mi, że Jerry mnie nie lubi i że ma w zwyczaju bić swoich muzyków na scenie podczas koncertu. Pomyślałem sobie: No to pięknie. Cały trząsłem się ze strachu, miałem przecież tylko 18 lat.

Już w czasie koncertu, w chwili kiedy miałem zagrać solówkę, Jerry podszedł do mnie i powiedział: Graj chłopcze, graj, po czym wyciągnął rękę. Myślałem, że chce mnie uderzyć, ale on tylko chciał uścisnąć mi dłoń. Później nasze relacje stały się bardzo przyjacielskie. Wówczas sporo pił. Inna ciekawa rzecz z nim związana to fakt, że jeśli podczas imprezy, na której występował, grał zespół poprzedzający jego występ, on zawsze siadał ze swoimi muzykami na widowni i oglądał ich koncert. Ludzie nie mogli opanować zdumienia, że oglądają koncert obok samego Jerry’ego Lee Lewisa. On wcale się nie bał siedzieć wśród publiczności.


Powiedz mi, czy dalej interesujesz się piłką nożną?

RB: Tak. Gram nawet czasami, chociaż oczywiście nie z takim zaangażowaniem jak kiedyś.

Jak oceniasz szanse Anglików podczas nadchodzących piłkarskich mistrzostw świata na wyjście z tej trudnej grupy?

RB: Wydaje mi się, że mają szanse, ale presja na nich wywierana jest bardzo mocna. Oni nie radzą sobie zbyt dobrze, gdy grają pod presją. Niemcy są dobrzy jeśli chodzi o granie pod presją. Zamierzam obejrzeć mecz Anglii z Włochami w przyszłym tygodniu [Anglicy przegrali u siebie 1:2 - red.] Tutaj w Ameryce piłka nie jest tak popularna, bo Amerykanie fascynują się baseballem i futbolem amerykańskim. Ciężko w stacjach telewizyjnych trafić na mecz piłkarski.

Zdarzyło ci się kiedyś grać w piłkę z chłopakami z Iron Maiden? Z tego co wiem, oni świetnie grają?

RB: Tak, zdarzyło mi się grać z nimi. O ile pamiętam, przegraliśmy 4:3.

Całkiem przyzwoity wynik.

RB: Ale miałem wtedy w mojej drużynie bardzo dobrych zawodników. Kiedyś grałem mecz przeciwko chłopakom z Def Leppard. Oni też świetnie grają, ale udało mi się pokonać ich podstępem. Mecz rozgrywany był w mojej rodzinnej miejscowości, na co oni zresztą uprzednio wyrazili zgodę. Namówiłem więc do gry najlepszych zawodników jakich znałem, profesjonalistów. Byli trochę zdziwieni. (śmiech)

Ritchie, kilka miesięcy temu przeczytałem niepotwierdzone doniesienia, że Ronnie James Dio i ty prowadziliście rozmowy na temat zrobienia czegoś pod szyldem Rainbow. Chciałbym, abyś potwierdził lub zdementował to doniesienie.

RB: To nie do końca plotka. Od jakiegoś czasu rozmawiamy z Ronniem, ale on jest bardzo zajęty, zaś mnie naprawdę daje szczęście i radość muzyka, którą obecnie tworzę. Nie jestem jeszcze gotowy na zagranie ciężkiego rocka. To już kiedyś robiłem. Jestem naprawdę zadowolony z muzyki, którą tworzę teraz i uważam ją za o wiele większe wyzwanie. Chociaż pewnego dnia, wyłącznie dla zabawy, mogę zagrać kilka koncertów z Deep Purple czy Rainbow. Ze względu na pamięć o dawnych dobrych czasach. Nie wyniknie z tego jednak nic poważnego.


Słyszałeś już zapewne, że Jon Lord zdecydował się odejść z Deep Purple?

RB: Tak, słyszałem o tym. Znając Jona sądzę, że on od kilku już lat nie był zadowolony z tego, co się dzieje w Deep Purple. Czuł się jednak bezpiecznie mając nad sobą ten parasol w postaci nazwy Deep Purple. To odważna decyzja z jego strony, przynosząca mu ulgę. Teraz będzie mógł tworzyć taką muzykę, jaką chce.

Sądzę, że wiesz również, iż następcą Jona został Don Airey. Jak myślisz, czy jest sens kontynuowania tego pod nazwą Deep Purple?

RB: Byłem zadowolony, gdy zdecydowali się kontynuować karierę po moim odejściu. Ja po prostu chciałem odejść z zespołu i tłumaczyłem im, że powinni sobie znaleźć nowego gitarzystę. Na szczęście znaleźli go i dobrze, bo dzięki temu grali i nagrywali płyty, a mnie nikt nie obwiniał o przyczynienie się do rozpadu Deep Purple. Są w tym zespole ludzie, którzy chcą jeździć na trasy koncertowe i doskonale zdają sobie sprawę, że jeśli nie będą występować jako Deep Purple, nie przyciągną zbyt wielu ludzi. Oni nie mają zbyt dobrze poukładanego życia prywatnego, dlatego też wolą grać trasy koncertowe. Nie mam oczywiście na myśli Iana Paice’a. (śmiech)

Umieściliście wersję "Self Portrait" z repertuaru Rainbow na drugim albumie Blackmore’s Night - "Under A Violet Moon". Jest szansa, że opracujecie również jakieś kompozycje Deep Purple?

RB: Tak, jest to możliwe. Na koncertach gramy dwa, trzy kawałki Deep Purple i trzy, cztery Rainbow. Większość, powiedzmy 70 procent, piosenek, które prezentujemy na koncercie, to bardzo spokojny materiał. Dalsze 25 procent to głośniejsze, rockowe utwory, zaś pozostałe pięć to ja popijający alkohol i słuchający Candice. (śmiech) To najbardziej fascynująca część.

Ritchie, bardzo ciekawi mnie jedna rzecz. Jeszcze kilka lat temu nienawidziłeś dziennikarzy, wywiadów i w ogóle całego muzycznego biznesu. Ku zaskoczeniu wszystkich nagle zacząłeś udzielać obszernych wywiadów, w których udzielałeś długich i ciekawych odpowiedzi na pytania. Co spowodowało tę zmianę? Nagle zacząłeś kochać przedstawicieli mediów?

RB: Nie, dalej nikogo nie lubię.

CN: To prawda.

RB: Tak poważnie, to wydaje mi się, że lubię wszystkich, ale jestem bardzo podejrzliwy. Kiedy na przykład byłem w Deep Purple, oni uwielbiali mówić. Ja zaś unikałem rozmów, bo po prostu nie miałem nic do powiedzenia. Nigdy nie lubiłem 10-minutowych wywiadów w czasie konferencji prasowych. Wtedy można udzielać tylko banalnych odpowiedzi. Wolę porozmawiać z ludźmi szczerze i dokładnie przy obiedzie. Czasem jednak jest to problemem, bo człowiek z menedżmentu mówi mi, że mam do udzielenia cztery czy pięć wywiadów. Ja zazwyczaj pytam w takich sytuacjach - Nie dałoby się zrobić tego przy obiedzie, ale zrobić porządnie?, a on mówi Nie, będziesz rozmawiał 10 minut przez telefon. Dla mnie to jest dziwaczne. Poza tym nie jestem dobry w sprzedawaniu siebie, w mówieniu o samym sobie. Należę do tej grupy muzyków, którzy wolą grać, niż mówić o tym, co tworzą.


Kilka lat temu powiedziałeś, że gdybyś nie został muzykiem, chciałbyś przepowiadać przyszłość. Może podzielisz się ze mną swoją wizją przyszłości muzyki? W którym kierunku, twoim zdaniem, będzie się ona rozwijać, wyobrażasz sobie np. nowe style, które powstaną? Co chciałbyś, żeby się stało?

RB: Marzę, by moja przyszłość polegała na śpiewaniu i koncertowaniu w tych strojach, które dziś nosimy w czasie naszych koncertów. Chciałbym na przykład, by Led Zeppelin zreformowali się, także Procol Harum.

Ale Procol Harum ciągle grają.

RB: Tak? To świetnie, bo to był wspaniały zespół. Zawsze szczególnie lubiłem Gary’ego [Brookera - red.] i Matthew [Fishera - red.]. Z tym drugim grałem kiedyś w jednym zespole.

Gary i Matthew wciąż grają w Procol Harum.

RB: Naprawdę? Nie widziałem ich, a bardzo bym chciał.

Musiałbyś co jakiś czas przyjeżdżać do Polski. Grali u nas w zeszłym roku, a wkrótce znów przyjadą.

RB: Jesteś szczęściarzem. Tutaj można tylko pomarzyć o takim koncercie. Sądzę, że ich uważa się za zbyt starych dla rynku amerykańskiego. Na szczęście są rynki, które cenią muzykę dla samej muzyki, a nie ze względu na inne czynniki. Tak na przykład jest w Niemczech, w Polsce, Grecji, Włoszech, Szwecji, Anglii. Ameryka natomiast ma głównie do zaoferowania muzykę dla ludzi, którzy mają mniej niż 21 lat, hip hop i dance. Jest to bardzo irytujące, ponieważ żyje tu wielu wspaniałych muzyków, którzy, niestety, nie dostają wielu szans na zaistnienie.

Dziękuję wam bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas