Reklama

"Na pierwszym miejscu jest muzyka"


Rzadko zdarza się pisać o wykonawcach metalowych pochodzących z Węgier. Jeszcze rzadziej o pół-Cyganach grających metal. Ale zawsze musi kiedyś być ten pierwszy raz...

Ektomorf to zespół, któremu w 2004 roku stuknęło 10 lat. Założyli go dwaj bracia, Zoltan i Csaba Farkasowie. Ten pierwszy jest liderem formacji. Swoją pierwszą płytę zespół wydał w 1996 roku ("Hangkok"). Potem co dwa lata pojawiało się kolejne wydawnictwo.

Ektomorf przez lata zyskał sobie spore grono fanów na Węgrzech, ale prawdziwy przełom nastąpił w 2003 roku, gdy grupa podpisała kontrakt z wytwórnią Nuclear Blast, dla której nagrywają przecież takie tuzy metalu, jak Anthrax, Exodus, Death Angel czy Dimmu Borgir. Wcześniej do zespołu dołączył niemiecki gitarzysta Tomas Schrottner. Już z nim nagrano najnowszą płytę, zatytułowaną "Destroy".

Reklama

Ektomorf często porównywany jest do Soulfly, ponieważ łączy w swojej muzyce elementy thrash metalu, hard core'a, punk rocka i muzyki cygańskiej.

O nowym albumie, a także o ciężkich przeżyciach osobistych opowiedział Lesławowi Dutkowskiemu Zoltan Farkas, wokalista, gitarzysta i lider zespołu, który opuścił rodzinne Węgry i na razie rezyduje w Amsterdamie.


Zoltan, "Destroy" jest pierwszą płytą Ektomorf, którą poznałem. Jak mógłbyś ją porównać na przykład do poprzedniej, "I Scream Up To The Sky", która była dla was przełomowa?

Nowa płyta jest inna od wszystkich, które do tej pory nagraliśmy. Tutaj zawarłem wszystkie najlepsze pomysły, które miałem do tej pory oraz jeszcze coś ekstra. Więcej ostrych, thrashmetalowych riffów na "Destroy" jest tym, co odróżnia ją od "I Scream Up To The Sky". Kiedy przygotowywaliśmy poprzedni album doświadczyłem wielkiej osobistej tragedii, ponieważ zmarło moje dziecko. Miałem wszystkiego serdecznie dość, byłem załamany. Na "Destroy" pokazałem całą swoją złość. Może to głupie wytłumaczenie, ale tak właśnie jest.

Mówisz o złości w stosunku do całego świata jak sądzę?

Właśnie tak.

"Destroy" nagraliście z Tue Madsenem w Ant Farm Studios. Czemu właśnie z nim?

Kiedy byłem w biurze Nuclear Blast powiedziałem, że potrzebuję dobrego producenta dla nowej płyty. Dali mi wówczas do przesłuchania wiele płyt promocyjnych. Sporo brzmiało naprawdę dobrze, ale to było typowe thrashmetalowe brzmienie, a nie o to mi chodziło. W końcu trafiła w moje ręce płyta Mnemic i byłem pod wielkim wrażeniem. Powiedziałem, że chciałbym popracować z tym człowiekiem, który to produkował. Zgodzili się i zorganizowali spotkanie.

Później trzy tygodnie spędziliśmy w studiu w Danii. To były miłe chwile. W ciągu 10 dni nagraliśmy wszystko, potem przyszły miksy i tak dalej. Praca z Tue była naprawdę miła. Mieliśmy dużo czasu, aby poznać go prywatnie, po pracy. On mówił nam, żebyśmy grali tak, jak wtedy, gdy gramy koncert. Wcześniej, przed sesją, przysłaliśmy mu oczywiście nasze piosenki, tak żeby wiedział, o co chodzi w naszej muzyce.

Powstaliście na Węgrzech, ale z tego co wiem, teraz mieszkacie w Niemczech?

Owszem pochodzimy z Węgier, a mój brat, gitarzysta i perkusista mieszkają teraz w Niemczech. Ja natomiast mieszkam w Amsterdamie z moją dziewczyną. Wiem, że to brzmi dziwnie.

Chyba Luksemburg byłby dla was najlepszym miejscem na spotykanie się na próbach?

W sumie masz rację, ale spotykamy się głównie w Niemczech. Tak jest dla nas najwygodniej. Ja piszę całą muzykę i teksty. W przypadku "Destroy" tak właśnie było. Potem pojechałem z tym do Niemiec i próbowaliśmy wszystkiego przez jakieś dwa tygodnie. Ale to były naprawdę intensywne dwa tygodnie. Graliśmy od dziewiątej rano do późnego wieczora. Ja, mój brat i perkusista znamy się od lat i wiemy, jak grać ze sobą. Muzycznie rozumiemy się doskonale.

Nie obraź się, ale Cyganie grający metal to nie jest coś powszedniego. Jak to się stało, że zakochałeś się właśnie w metalu?

Wcale nie zamierzam się obrażać. To dla każdego jest dziwne. Z oczywistych powodów. (śmiech) Tak naprawdę to ja jestem pół-Cyganem. Mój ojciec jest Cyganem, ale moja matka jest Węgierką. Powiem ci, że kiedyś doszedłem do wniosku, że muzyka cygańska i metal mają w gruncie rzeczy wiele wspólnego. Cyganie też śpiewają o wolności, wojnie, miłości. Robią to tylko w nieco inny sposób.

A czy Ektomorf grał kiedyś koncert wyłącznie dla cygańskiej publiczności?

Nie. Na Węgrzech Cyganie zupełnie nie interesują się metalem. Uważają go za sprawkę szatana. (śmiech) Może niekoniecznie nienawidzą naszą muzykę, ale po prostu nie cierpią jej słuchać. Są bardzo tradycjonalistyczni.

Ale mimo to wplatasz do swojej muzyki elementy muzyki cygańskiej.

Tak. Wiesz, trochę smutne jest dla mnie to, że na Węgrzech jest sporo cygańskich zespołów dyskotekowych, które są po prostu koszmarne. Grają cygańską muzykę w straszliwy sposób. To straszne gówno, uwierz mi. (śmiech) Niepojęte jest dla mnie to, że Cyganie tłumnie chodzą na koncerty tych zespołów i zachwycają się nimi, a gdy słyszą nas, mówią, że nasza muzyka jest okropna. Może dlatego, że nie rozumieją o czym śpiewam. Niezbyt ich to interesuje.

A nie myślałeś o napisaniu piosenek w języku, którym posługują się Cyganie na Węgrzech?

Napisałem już na poprzedniej płycie. Na "Destroy" wykorzystałem tylko cygański śpiew. Kiedyś dostałem kasetę z nagranymi piosenkami śpiewanymi przez starą Cygankę. Spodobały mi się i uznałem, że pasują do moich pomysłów. Dodałem do tego ciężko brzmiącą gitarę. Moim zdaniem świetnie to do siebie pasuje.

Ten wokalny fragment w "I Know Them" brzmi bardzo smutno. Czy to jest może pieśń pogrzebowa?

Ja nie mówię językiem Cyganów, ale zapytałem o to mojego ojca, a on powiedział mi, że ta piosenka to swego rodzaju modlitwa do Boga. Śpiewa się ją, gdy w życiu źle się wiedzie i prosi się w niej Boga o pomoc. Czasami jednak śpiewa się to też na pogrzebach, więc częściowo masz rację.

Co to za rzeźba jest na okładce "Destroy"?

Nie jest to posąg Buddy, jak wielu myśli. On pochodzi z Nepalu i przedstawia boginię zniszczenia, która na przykład niszczy złe rzeczy w nas, typu samolubstwo. Kiedy myślałem o okładce na płytę, od razu przyszło mi do głowy, że to powinna być rzeźba Buddy, ponieważ kocham kulturę Indii. Jak wiesz, Cyganie właśnie stamtąd pochodzą. Trafiłem na posągi, które wyglądały naprawdę dobrze, ale nie wyrażały tego, o co mi chodziło. Sporo z nich miało na przykład związek z medytowaniem, a coś takiego zupełnie nie było mi potrzebne. W końcu natrafiłem na tę rzeźbę i od razu wiedziałem, że właśnie jej szukałem. Zrobiłem kopię zdjęcia, zawiozłem chłopakom do Niemiec, pokazałem ludziom z Nuclear Blast i wszyscy orzekli zgodnie, że to jest świetne.

Czy jest szansa, że wasze trzy pierwsze płyty zostaną wznowione po tym, jak podpisaliście umowę z Nuclear Blast?

Rozmawialiśmy już o tym, ale na razie ja jestem zbyt zajęty promowaniem "Destroy". Chcemy coś takiego zrobić i wydaje mi się, że w przyszłości tak się stanie. Fani pytają mnie o te płyty bardzo często. Pierwsze dwa nasze albumy śpiewane są w całości po węgiersku, bo wtedy w ogóle jeszcze nie mówiłem po angielsku.

Czy te wczesne płyty mają się jakoś do "Destroy"?

Są pewne podobieństwa, choć pierwsza płyta to czysty thrash metal. Na drugiej słychać już, że byliśmy zainspirowani do pewnego stopnia Deftones i Korn, zaś na trzeciej - "Kalyi Jag" - słychać już elementy cygańskie, muzyka była nieco prostsza. "I Scream Up To The Sky" to z kolei nowocześnie brzmiąca płyta. Na "Destroy" masz wszystkie te elementy, o których mówiłem.

Twoje teksty pełne są krytyki wobec tego, co się dzieje na świecie, establishmentu. Widzisz w ogóle na tym świecie jakieś pozytywy?

Trudno mi na to odpowiedzieć. Często zdarza mi się być w dużym dołku, jak na przykład wtedy, gdy zmarło moje dziecko. A przy życiu na pewno trzyma mnie moja wielka miłość do muzyki. Dla mnie to chyba jedyny aspekt życia, na którym nigdy się nie zawiodłem. Zawsze kiedy jest mi cholernie źle, kiedy mam już wszystkiego dosyć, pojawia się coś, co przywraca mi chęć do życia i tym czymś jest muzyka. Także moja kobieta bardzo we mnie wierzy i mocno mnie wspiera. Jednak na pierwszym miejscu jest muzyka.

Czyli najszczęśliwszym człowiekiem jesteś wtedy, gdy wychodzisz na scenę i grasz koncert?

(śmiech) Dokładnie tak. W życiu codziennym nie jestem agresywny, nie używam przemocy, ale na scenie wkładam w to, co robię całą złość jaką mam w sobie. Do tego dochodzi także adrenalina. I wtedy jestem rzeczywiście szczęśliwy.

W tym roku mija 10 lat od powstania Ektomorf. Jak byś podsumował tę dekadę dla swojego zespołu?

Złe było to, że zawsze traciliśmy gitarzystów. Także menedżerów. Źle współpracowało nam się z wydawcami naszych płyt. Ja zawsze obdarzałem wielkim zaufaniem każdego, kto gra w tym zespole. Jednakże po jakimś czasie, kiedy znowu ktoś odszedł od nas, udawało mi się kogoś nowego znaleźć i pchać ten wózek. Na pewno najlepszą rzeczą, która przytrafiła się Ektomorf było podpisanie umowy z Nuclear Blast.

Dziękuję ci bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Węgier | koncert | śmiech | metal | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy