"Muzyka zmienia świat"

Pochodząca z Północnej Karoliny formacja Corrosion Of Conformity (od jakiegoś czasu z powodzeniem funkcjonująca pod nazwą COC) to podręcznikowy przykład muzycznej i mentalnej niezależności oraz odporności na pokusy wielkiego muzycznego biznesu. Nie zepsuła ich wielka wytwórnia, nie skusiła muzyczna koniunktura, chociaż ewolucję muzyka COC przeszła ogromną – od ostrego, bezkompromisowego hardcore’a do muzyki stricte rockowej. Doskonała płyta „America’s Volume Dealer” trafiła już na sklepowe półki i z tej okazji Jarosław Szubrycht umówił się na rozmowę z Woodym Weathermanem, gitarzystą zespołu.

article cover
INTERIA.PL

Pozwól, że na początek pogratuluję ci wspaniałej płyty. Nie mogę przestać jej słuchać...

Dzięki. Bardzo się cieszę, że wreszcie się ukazała. Zajęło nam to kilka lat, ale wreszcie osiągnęliśmy swój cel. Teraz wszystko jest w porządku. Aż trudno uwierzyć, że dzięki kontraktowi z Sanctuary udało nam się wydać album w tak krótkim czasie.

Nigdy więcej dużych wytwórni?

Nigdy więcej! Już to przerabialiśmy... (śmiech) Taki zespół jak nasz zawsze ma pomysły na to, co zamierza robić. Ciężko jednak było wytłumaczyć to wytwórni, bo nie mieliśmy z kim o tym porozmawiać. Zbyt wielu ludzi kręciło się wokół i nikt naprawdę nie wiedział, kto jest za co odpowiedzialny. To był pierwszy problem. Drugi polegał na tym, że facet, który ściągnął nas do Sony przestał tam pracować mniej więcej w tym samym czasie, kiedy ukazała się nasza poprzednia płyta „Wiseblood”. Nie został nikt, kto naprawdę interesowałby się nami i wszystko zaczęło się psuć. Dużo się można nauczyć w takich sytuacjach. Zawsze to jakieś doświadczenie.

Jak doszło do podpisania kontraktu z Sanctuary?

Wiesz, pertraktowaliśmy z kilkoma wytwórniami, w tym paroma dużymi. Najpierw podjęliśmy decyzję, że nie podpiszemy następnego kontraktu z fonograficznym gigantem. Tymczasem ludzie z Sanctuary dokładnie wiedzieli, z jakim zespołem mają do czynienia, znali dobrze naszą muzykę i mieli wiele dobrych pomysłów na to, jak pracować z takim zespołem jak COC. Poza tym pokazali, że potrafią się zmobilizować kiedy trzeba i nie kończy się na obietnicach. Wyobraź sobie, że nagrania „America’s Volume Dealer” skończyliśmy jakiś miesiąc temu i płyta już jest na rynku. Gdybyśmy wciąż byli w Sony, moglibyśmy liczyć na premierę późną wiosną przyszłego roku. Oczywiście, jeśli mielibyśmy szczęście. (śmiech) Myślę, że fajnie będzie ruszyć teraz w trasę, kiedy te utwory są dla nas jeszcze świeże, sami je dopiero poznajemy.

Niedawno papiery z Sanctuary podpisało również Megadeth. Może znowu pojedziecie razem na trasę?

Chyba nie. Graliśmy z nimi kilka lat temu i było fajnie, ale trasę promującą „Americas Volume Dealer” zagramy jako headliner. Dzięki temu będziemy mogli zaprosić młode zespoły, które lubimy, jak na przykład Clutch czy Karma To Burn. Będziemy mogli również grać dłużej i zaprezentować więcej utworów. Tak będzie na pewno w Stanach, ale nie miałbym nic przeciwko temu, żeby trasa dotarła również do Europy. Wszystko wyjaśni się w styczniu.


O ile na „Deliverance” i „Wiseblood” dominowały riffy wyraźnie nawiązujące do Black Sabbath, o tyle nowy album można porównać prędzej do twórczości Led Zeppelin. Zgodzisz się ze mną?

Na pewno nie zaprzeczę. (śmiech) Obydwa zespoły bardzo szanujemy i zawsze pozostawaliśmy pod ich wielkim wpływem. Nie próbujemy jednak nagrywać płyt, które miałyby brzmieć jak ktokolwiek inny. Myślę, że właśnie na trzech ostatnich płytach udało nam się w końcu wypracować nasz własny styl, sposób grania, który najbardziej nam pasuje. Teraz pozostaje tylko kwestia tworzenia kolejnych płyt w oparciu o to brzmienie, co jest dużym wyzwaniem. Chcemy tworzyć utwory związane z naszym życiem, z tym kim jesteśmy, a chyba najlepiej wychodzą nam ciężkie, ale porywające numery. Z drugiej jednak strony nie chcemy nagrywać płyty, która zawierałaby tylko jeden rodzaj muzyki. Patrząc na to od strony słuchacza, uważam że płyta powinna być na tyle interesująca, żeby chciało się jej słuchać od początku do końca. Najgorsza w muzyce jest nuda.

W pewnym sensie „Americas Volume Dealer” mógłby byś równie dobrze kolejnym albumem Down, nie uważasz?

No cóż, Pepper jest również członkiem Down i ma charakterystyczny sposób komponowania utworów. Mimo wszystko nie uważam jednak, żebyśmy brzmieli bardzo podobnie... Swoją drogą, fajnie byłoby, gdyby Down nagrał coś nowego.

Tak czy inaczej, przeszliście długą drogę od ostrej, hardcore’owej muzyki, którą graliście na pierwszych płytach.

O tak! Jednak wciąż jestem z nich dumny. Hardcore’owa scena, której wówczas byliśmy częścią, była bardzo ważnym elementem tamtych czasów. Grając taką muzykę docieraliśmy do ludzi na całym świecie, a o koncerty było bardzo łatwo. Dostawaliśmy od kumpla telefon i dzwoniliśmy: „Cześć stary! Wiemy, że nigdy o nas nie słyszałeś, ale nazywamy się Corrosion Of Conformity i chcielibyśmy zagrać u ciebie w mieście. Czy możemy po koncercie przespać się na twojej podłodze? A wpaść na imprezę?” To były naprawdę fajne czasy i zawartość pierwszych płyt COC ma coś z tej atmosfery. Nigdy nie zrobiliśmy, ani nagraliśmy niczego, czego musiałbym się wstydzić. Patrząc wstecz odczuwam dumę z naszych dokonań.


W pewnym sensie przeszliście podobną ewolucję jak Metallica. Jednak wasze kompozycje brzmią dla mnie bardziej przekonująco...

Rozumiem, rozumiem... (śmiech) Wiesz, dojrzewaliśmy razem z Metalliką, ale nasze korzenie bardzo się różnią. My zaczęliśmy od dużo mniejszych rzeczy, byliśmy przecież zespołem wywodzącym się z nurtu hardcore i punk, ale lubiliśmy też Venom, Judas Priest, Iron Maiden, Black Sabbath czy ZZ Top. I temu pozostaliśmy wierni, nigdy nie zaprzeczyliśmy, że podobają nam się takie rzeczy. To byłoby żałosne, gdybyśmy nagle wydali taką płytę jak „Americas Volume Dealer” i zaczęli opowiadać w wywiadach, że tak naprawdę nigdy nie lubiliśmy hardcore’a. Oczywiście, można nas pod wieloma względami porównywać do Metalliki. Są jednym z tych zespołów, które ciągle ewoluują. Myślę jednak, że przydałby się im solidny urlop. Chyba za dużo pracują.

Niedawno pozwali do sądu swoich fanów, korzystających z Napstera. Dość kontrowersyjne posunięcie, prawda?

Och, to naprawdę zwariowana sprawa. Wydaje mi się, że Lars wybrał złą drogę, ale doskonale rozumiem jego sytuację. Kiedy jesteś zespołem tak wielkim jak Metallica i widzisz, że wszystkie twoje płyty są na tej stronie, dostępne za całkowitą darmochę, możesz się wkurzyć. Szkoda, że tak to wyszło, bo myślę, że Internet, format MP3 i strony typu Napster mogą być doskonałymi narzędziami promocji dla zespołów. Trzeba jednak posługiwać się nimi w sposób bardziej odpowiedzialny, bo wydaje mi się, że teraz wymknęło się to trochę spod kontroli. Jestem przekonany, że chłopak, który stworzył Napster nigdy nie przypuszczał, jak to się rozrośnie i doczego doprowadzi. Powiem ci, że można się wkurzyć. Nasza nowa płyta ukazała się w Ameryce dwa dni temu, ale za pośrednictwem Napstera była dostępna już od dwóch tygodni. Dla takiego zespołu jak COC nie jest to może zbyt wielki problem, bo przede wszystkim zależy nam na tym, żeby nasza muzyka dotarła do ludzi. Nawet na naszej oficjalnej stronie mamy trochę darmowych MP3. Dzięki nim ludzie mogą sprawdzić, czy warto kupić płytę.


Wracając do „Americas Volume Dealer”, utwór „Rather See You Dead” nie jest chyba waszego autorstwa?

Nie, to przeróbka punkowego zespołu z Teksasu, który działał pod koniec lat 70. Nazywał się Legionaire’s Disease. „Rather See You Dead” graliśmy często na koncertach, a tym razem postanowiliśmy, że ukaże się jako bonus na europejskiej wersji „Americas Volume Dealer”. Drugim utworem bonusowym jest „Steady Roller”. Siedzieliśmy sobie w studiu, opieprzaliśmy się i nagle w pięć minut wymyśliliśmy i nagraliśmy ten kawałek. To była niezła zabawa.

Czy znasz absolutnie pewną receptę na dobry numer?

Każdy utwór powstaje w inny sposób. Nie potrafię podać recepty... Na przykład numer zatytułowany „Zippo” jest autorstwa Mike’a, naszego basisty. Kiedy przyniósł go na próbę, nie mieliśmy właściwie już nic do roboty. Inne utwory zaczęły się z kolei od jednego riffu granego w kółko i rozwinęły się do tego, co słyszysz na płycie. Ale na przykład „Double Wired” jest w całości mój. Potem tylko zagraliśmy go parę razy na próbie, żeby wprowadzić kilka poprawek. Większość naszego materiału powstaje w ten sposób.

O czym tym razem są wasze teksty?

Wszystkie znowu napisał Keenan. Od jakiegoś czasu jego teksty przekazują coraz bardziej osobisty punkt widzenia, coraz mniej znajdziesz w nich postawy typu „Pier**lić rząd!”, która dawniej była dla nas charakterystyczna. Już dawno wskazaliśmy, co według nas jest na tym świecie popieprzone. Nawet na „Wiseblood” znalazł się utwór zatytułowany „The Snake Has No Head”, który jest prawdopodobnie najbardziej politycznym utworem jaki kiedykolwiek napisaliśmy. Nie jest to takie oczywiste, trzeba dobrze wczytać się w tekst, żeby zrozumieć o co chodzi. Od dłuższego czasu zauważyłem u Peppera tendencję do unikania oczywistości. Nasze teksty otwarte dzisiaj są na różne rodzaje interpretacji, dla każdego mogą oznaczać coś innego. Każdy z nas ma inne doświadczenia i czytając taki tekst odniesiesz go do tego, co wydarzyło się w twoim życiu, ale Pepper pisząc go mógł myśleć o czymś innym. Myślę, że takie uniwersalne teksty to ważna sprawa, ale dużo trudniej je napisać. Pepper spędza nad nimi bardzo dużo czasu. Zamyka się w domu i bardzo ciężko pracuje nad każdą linijką.


Na kogo głosowałeś – George’a Busha Jr. czy Ala Gore’a?

(śmiech) Stary, nie oddałem głosu żadnemu z nich. George Bush Jr. to idiota, naprawdę niezbyt rozgarnięty facet, ale mimo to prawdopodobnie on zostanie prezydentem. Z kolei boję się myśleć, co mógłby wyprawiać Al Gore, nie mówiąc już o jego żonie. To ona przecież wymyśliła całe to gówniane PMRC. Wyobrażasz sobie, co wyprawiałaby, gdyby trafiła do Białego Domu? W każdym razie, któryś z tych dwóch zostanie prezydentem. Gdyby to jednak ode mnie zależało, chciałbym, żeby wybrano Ralpha Nadera, kandydata Partii Zielonych.

Jak rozumiem, wciąż jesteście związani z tymi wszystkimi organizacjami, jak North Carolina Progressive Network?

Akurat ta organizacja już nie istnieje, ale to fakt, że wciąż udzielamy się społecznie. Szczególnie Reed zawsze znajduje czas i energię, to jest człowiek, który potrafi robić 20 rzeczy naraz. Lubi angażować się w różne akcje, lubi być aktywny i dobrze poinformowany. Myślę, że to bardzo ważne, wiedzieć co dzieje się wokół ciebie, co kto robi i dlaczego.

Jaka jest w tym wszystkim rola muzyki?

Myślę, że za pośrednictwem muzyki można przekazać ludziom pewne idee, można ich zmotywować do działania. Muzyka może zmieniać świat na wiele rozmaitych sposobów. Niekoniecznie chodzi mi o zespoły zaangażowane politycznie, ale w ogóle o jednoczenie ludzi pewnego rodzaju wspólnym działaniu, o wolnej wymianie opinii. To jest bardzo wielka siła muzyki, że może zachęcać do pozytywnego działania.

Gdzie w takim razie umiejscowić zespoły, których przesłanie jest zdecydowanie negatywne, takie jak Slipknot czy Marilyn Manson?

Racja, są i takie. Myślę, że trafiają w najczulszy punkt młodej widowni. Zawsze będzie istniało pokolenie zbuntowanych nastolatków, którzy jeszcze nie wiedzą, co chcą robić w życiu. Do nich to trafia, ale nadmiar negatywnych emocji to zła rzecz. Nie mam ochoty siedzieć na dupie i słuchać, że wszystko jest do dupy, bo już dawno sam doszedłem do wniosku, co wokół mnie jest popieprzone, a co nie. Nie trzeba mi tego w kółko powtarzać.


Dziękuję za wywiad.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas