"Hej, naprzód marsz!"

article cover
INTERIA.PL


Pod koniec lutego 2006 roku, po bardzo długim - trwającym w sumie siedem lat - okresie milczenia, do aktywnego życia powróciła grupa Proletaryat, jedna z legend rodzimego ciężkiego rocka. Zespół został założony w Pabianicach w listopadzie 1987 roku przez wokalistę Tomasza "Oley'a" Olejnika, gitarzystę Jarosława "Siemiona" Siemienowicza i basistę Dariusza "Kacpra" Kacprzaka.

Grupa ma na koncie takie płyty jak "Proletariat", "Proletaryat" (zwany "czerwonym albumem" z powodu koloru okładki), "Czarne szeregi" i "IV", które można zaliczyć do kanonu rodzimego rocka (szczególnie "jedynka" i "Czarne szeregi"). Utwory "Proletaryat" i "Hej, naprzód marsz" stały się hymnami trzech kolejnych festiwali w Jarocinie. Przebojami były także m.in. "Pokój z kulą w głowie" i żartobliwi "Kolesie". Spore kontrowersje wzbudziła wśród fanów zespołu pierwsza ballada Proletaryatu "Przemijanie" (z albumu "IV"), ale większość przeważały głosy pozytywne.

Do sklepów trafiła właśnie ósma płyta zatytułowana "ReC", promowana singlem "Być, czy być", do którego powstał ciekawy teledysk. Z okazji premiery "ReC" Paweł Amarowicz spotkał się z wokalistą Tomaszem "Oley'em" Olejnikiem, który opowiedział o nowych nagraniach, teledysku do "Być, czy być", a także o swoich muzycznych fascynacjach.

Długo nie było was słychać.

Wracamy po 7 latach. Powroty bywają trudne, gdyż dużo łatwiej jest zaistnieć zespołowi, który w żaden sposób się nie kojarzy nikomu z niczym. Proletaryat ma już pewien bagaż zaszłości, które go w pewien sposób warunkują brzmieniowo i muzycznie.

Ale my nigdy tak naprawdę nie odeszliśmy. Zespół trwał w uśpieniu, natomiast nigdy nie zakończyliśmy działalności. Do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć i ten czas poświęciliśmy na przemyślenia, jaką muzykę chcemy grać. Efektem tych przemyśleń jest właśnie płyta "ReC".

Jakie masz oczekiwania związane z nową płytą? Z waszych wypowiedzi wynika, że to swego rodzaju "nowe otwarcie", więc i zapewne presja większa?

Nagraliśmy ją w składzie: Tomasz Olejnik, Jarek Siemionowicz "Siemion", Dariusz Kacprzak "Kacper" i Robert Hajduk "Mały". Płyta powstawała przez ostatnie 1,5 roku, w dwóch studiach w Częstochowie i Łodzi. Masterowana była w dwóch studiach w Nowym Jorku, co gwarantuje jakość dźwięku, która jest powalająca. Sami zresztą posłuchajcie.

Tak się złożyło, że pracowaliśmy sami nad tą płytą, sami ją finansowaliśmy i mieliśmy czas do dokładnych przemyśleń i analizy wszelkich działań związanych z nią. I tak się sympatycznie złożyło, że mieliśmy kontakt z ludźmi z Nowego Jorku i dzięki nim w dwóch profesjonalnych studiach nagraniowych płyta była obrabiana.

Jeśli chodzi o muzykę, to odważniej wykorzystaliście nowoczesne brzmienia (skrecze, elektronika) - np. "Wiedziałem mam", czy "Pragniemy". To może być spore zaskoczenie dla waszych fanów, przyzwyczajonych do wczesnego, punkowego oblicza Proletaryatu, czy tego późniejszego, w którym dominowało metalowe brzmienie.

Nasza nowa płyta to zupełnie nowe oblicze zespołu Proletaryat. Myślę, że dla wielu z was, którzy znają nas, będzie to miłe zaskoczenie. A tych, którzy Proletaryatu nie znają, zachęcam do wysłuchania - będę tu nieskromny - dobrej płyty. Mam nadzieję, że pokaże wam ona wszystkim, że Proletaryat nie tylko jest kojarzony z muzyką postpunkową czy metalową, ale że też potrafi odnaleźć dużo innych środków wyrazu.

Jeśli chodzi o naszych starych fanów, to w międzyczasie miałem już kilka recenzji i opinii, i dla tych, którzy Proletaryat znają i lubią, płyta będzie na pewno miłym zaskoczeniem. A dla wszystkich tych, którzy nie będą w stanie się pogodzić z obecnym kierunkiem i wizerunkiem, mogę powiedzieć, że nie możemy stać w miejscu, musimy iść naprzód. Kierunek może być tylko jeden - do przodu.

Jeżeli chodzi o warstwę brzmieniową, to głównym odpowiedzialnym jest Adam Celiński, na co dzień współpracujący np. z Habakukiem, czyli osłuchany z muzyką transującą, co słychać na płycie. Adam odpowiadał także za instrumenty klawiszowe wykorzystane na naszej płycie. A skrecze robił DJ HaeM.


Powiedz o swoich inspiracjach muzycznych - mówiłeś niegdyś o numetalu, teraz na topie jest Tool. Co ci się ostatnio podobało muzycznie - u nas i na świecie?

Moje zainteresowania muzyczne są bardzo szerokie. Należę do prywatnego klubu ludzi zajmujących się tropieniem wykonawców, których nie zawsze można znaleźć w radio. Od jazzu i muzyki poważnej, poprzez ekstremalne gatunki muzyki metalowej. Sam sobie dobieram i szukam takich wykonawców, którzy według mnie wnoszą coś nowego do muzyki.

Jeśli chodzi o teksty, które zawsze były dość istotnym elementem waszej twórczości, to są one nadal dość stanowcze - poza zamykającym utworem "S.K.A." (jest - jak dla mnie - takim nawiązaniem do tego starego, jajcarskiego etapu Proletaryatu, typu "Srajmy", "Kolesie"), ale raczej próżno tu szukać nowego "Hej, naprzód marsz".

Słyszałem zarzuty co do warstwy tekstowej, że zespół już nie śpiewa hymnów, nie wykrzykuje manifestów. To prawda. Płyta jest skierowana bardziej do wnętrza, do głębszych przemyśleń.

Może dlatego, że nie jestem już nastolatkiem i do wielu spraw podchodzę poważniej. Może jedynym wyjątkiem jest utwór "Dom", który przypomina wszystkim tym, którzy dzierżą władzę, że przyjdzie czas ich rozliczenia.

Co stało się gitarzystą Siemionem - czy gra on dalej w zespole?

Konrad Jeremus "Wołowina" na gitarze to nasz nowy nabytek. To gitarzysta, z którym ruszamy w trasę koncertową.

Pierwszym singlem, z interesującym teledyskiem, był utwór "Być, czy być", choć wcześniej sporą popularność radiową zdobył "Ogień i lód". Dlaczego zatem nie zdecydowaliście się promować płyty już znanym utworem?

Muszę się przyznać, że utwór "Być, czy być" nie był przez nas brany pod uwagę jako singel promujący płytę. Nawet nie do końca było wiadomo czy on się na tej płycie w ogóle znajdzie.

Ale świadczy to tylko o tym, że jestem człowiekiem, który nie wszystko wie i przyznaje się do błędu. Faktycznie ten utwór jest bardzo dobry i robi bardzo dobrą robotę.

O czym opowiada?

"Być, czy być" - to oczywiście parafraza szekspirowskiego "Być, czy nie być". W życiu każdego z nas przychodzą takie momenty, w których zadajemy pytania, na które sami sobie nie do końca możemy jasno odpowiedzieć. Jesteśmy, żyjemy, pracujemy, kochamy, rozmnażamy, nienawidzimy, walczymy i umieramy w ramach ściśle i precyzyjnie zorganizowanego systemu, który nazywamy cywilizacją. W stosunku do systemu już od dziecka mamy systematycznie wpajaną rolę służebną, nakłaniającą nas do pokornego realizowania zadań, które stawiają przed nami po kolei: rodzice, nauczyciele, przełożeni, życiowi partnerzy, czy w końcu nasze własne dzieci.


Wszystko jest zaplanowane i wyreżyserowane z wykorzystaniem tak uniwersalnych wartości, jak religia, etyka, moralność, prawość, czy w końcu zwykła ludzka uczciwość i ma na celu wyprodukowanie jak największej liczby programowalnych konformistów. Tych już w pełni ukształtowanych obywateli wsadza się na tratwy zbudowane z bardzo lichego materiału, jakim jest nasza pewność we własne możliwości i puszcza z prądem na gigantyczną rzekę pełną wymagań, oczekiwań, a nawet żądań pod naszym adresem.

Nie zdając sobie nawet czasem z tego sprawy, bierzemy udział w wyścigu szczurów, w którym jesteśmy gotowi walczyć ze wszystkimi, którzy mogą przeszkodzić nam w zdobyciu tego "czegoś", dzięki czemu będziemy ponoć już szczęśliwi.

System wymaga od nas ciągłej afirmacji, a także aktywnego uczestnictwa w celebrowaniu wszystkich swoich kolejnych odsłon, uzależnia jak narkotyk, poprzez kolejne raty, kredyty czy leasingi, ciągle mam coś obiecuje i kusi nas co rusz innymi cudami. Jesteśmy systematycznie infekowani przez wirus hiperkonsumpcji, która nas dodatkowo determinuje we wszystkich naszych celach i dążeniach.

Gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla nas samych, dla mnie, albo dla ciebie, czy możemy żyć inaczej, czy chcemy żyć inaczej? "Omijaj wszystkie drogi po których inni muszą biec" - to nawet nie rada, to ostrzeżenie. Niektórzy z nas pragną uciec od tego wszystkiego, niektórym się to udaje, a niektórym wydaje się tylko, że im się udało.

Łatwo zadawać pytanie: "Być, czy być" gdy nie ma się nic do stracenia, ci którzy mają, nie mają takich dylematów. Nie oszukujmy się, nie jestem altruistą, jestem jednym z ogniw tego systemu, jestem jednym ze szczurów i też za czymś gonię. Nie uwolnię się, nie ucieknę w góry, przynajmniej jeszcze nie teraz, muszę najpierw na to zarobić.

Do "Być, czy być" powstał niezwykle interesujący klip. Jak doszło do jego nakręcenia?

Nasz producent zaproponował nam produkcję teledysku przez Tomka Jarosza [w 2005 roku zdobył nagrodę na Yach Festivalu, za "Uciekaj" Doniu feat. Pięć Dwa Dębiec - przyp. red.] i po spotkaniu z nim doszliśmy do wniosku, że dajemy mu wolną rękę. To jest jego autorska wizja, w jaki sposób muzyka kojarzy mu się z obrazem.

A my założyliśmy sobie taką sytuację, że nie będziemy dawać Tomkowi żadnych wskazówek i nie chcieliśmy w nim też występować. My komponujemy muzykę i piszemy teksty - robimy to tak, jak nam się podoba i jak uważamy za stosowne. Nie pokazujemy się w teledysku, bo mamy akurat taką wizję. Może chodzi o złamanie jakiegoś kanonu, jeśli chodzi o nasze teledyski, a może dlatego, że po prostu wolimy oglądać innych, a nie samych siebie.

Ten teledysk podoba mi się, posiada klimat i estetykę, w której odnajduję atmosferę wszystkiego tego, co zawsze mnie fascynowało, niepokoiło i podniecało twórczo zarazem. Poza tym jest to jeden z najlepszych obrazów, jakie powstały w tym kraju.


Możesz coś więcej opowiedzieć o tym klipie, co on przedstawia?

To jest najprostsza historia, jaką zna świat - historia walki dobra ze złem, w bardzo dużym uproszczeniu oczywiście. Mamy tutaj Wielkiego Hegemona symbolizującego zło oraz jego ofiary, które są marionetkami w jego rękach, a ich życie to temat jego chorych obsesji.

Ofiary te nagle zaczynają żyć własnym życiem, zaczynają czuć do siebie coś, co jest silniejsze od strachu, bólu i śmierci. Hegemon przegrywa z czymś, czego nie jest w stanie ogarnąć swoim zimnym i wyrachowanym umysłem, przegrywa z miłością, która w tym przypadku jest oczywiście synonimem dobra.

Mnie ten teledysk skojarzył się z obrazkami do utworów grupy Tool, o której już wspominaliśmy.

Wśród wielu moich fascynacji muzycznych, i nie tylko, Tool jako swego rodzaju zjawisko muzyczno-filozoficzno-estetyczne zajmuje poczesne miejsce, to jedna z kapel, którą na swój własny użytek nazywam "zespołem - kamieniem milowym". "Zespoły - kamienie milowe" to takie, które stworzyły swój własny indywidualny i niepowtarzalny styl, które potrafią wpływać na kulturę muzyczną w całym świecie, wytyczając nowe kanony brzmienia, aranżacji, oraz połączonej z nimi spektakularnej estetyki.

Znam doskonale całą dyskografię Toola, od dawna śledzę rozwój tego zespołu, widziałem również chyba wszystkie teledyski i materiały video, jakie do tej pory można było zobaczyć, miałem także przyjemność oglądać Tool na żywo podczas koncertu promującego płytę "Lateralus".

Mówiąc o tym zespole nie sposób nie wspomnieć o drugim w kolejności projekcie Jamesa Maynarda wokalisty Toola. Chodzi oczywiście o A Perfect Circle, który tylko pozornie w swojej konwencji muzyczno estetycznej jest zupełnie różny od Toola.

Teledyski A Perfect Circle są również przykładem tego, jak można w bezceremonialny sposób łączyć ze sobą skrajne style we współczesnej sztuce, oczywiście ze znakomitym finalnym tego efektem. Klipem, który zrobił ostatnio na mnie największe wrażenie, jest "Blue" A Perfect Circle, z ich DVD "aMOTION", wydanego w 2004 roku.

To kompletnie odrealniona historia kobiety, która wykopuje z grobu swojego ukochanego mężczyznę, żeby zjeść z nim swoją ostatnią kolację. To obraz, który wywołuje bardzo skrajne reakcje, od zażenowania graniczącego z odrazą, po fascynację z seksualnym wręcz podtekstem.

Dziękuję za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas