"Głowa do góry"
"Move Your Ass" - krzyknął Henning w kierunku wielotysięcznej publiczności i... wszyscy uczestnicy poznańskiej edycji Inwazji Mocy rzeczywiście dali się zaprosić do szalonej zabawy. H-Blockx zagrali dwugodzinny koncert, podczas którego udowodnili, że liczą się nie tylko piosenki z pierwszych miejsc list przebojów, ale przede wszystkim dobra, pełna radosnej energii muzyka. Kilka godzin przed koncertem Jarosław Szubrycht odwiedził śpiewający i rapujący duet - Henninga i Dave'a - w ich garderobie.
Co oznacza nazwa H-Blockx?
Henning: Dziesięć lat temu, kiedy zakładaliśmy zespół, doszliśmy do wniosku, że musimy znaleźć nazwę łatwo wpadającą w ucho. Pewnego dnia mieliśmy w szkole lekcję o Irlandii i dowiedzieliśmy się, że tak zwane bloki "H", o zaostrzonym rygorze, przeznaczone są w brytyjskich więzieniach dla członków IRA. Dla nas jednak jest to tylko nazwa, w ogóle nie mieszamy się do polityki i tego typu spraw.
Czy powołując do życia H-Blockx mieliście ambicję zostania niemiecką odpowiedzią na dokonania Red Hot Chili Peppers? Wielu ludzi postrzega was właśnie w ten sposób...
Dave: Bez koncertu Red Hot Chili Peppers w naszym rodzimym mieście, Munster, w lipcu 1997 roku, na który poszli Mason, nasz poprzedni perkusista i basista Gutze, prawdopodobnie nie byłoby H-Blockx. Nasi koledzy byli tak wstrząśnięci tym, co zobaczyli, zarówno muzyką, jak i postawą zespołu, że postanowili założyć kapelę, która grałaby coś podobnego. H-Blockx powstał więc jako zespół wykonujący głównie utwory z repertuaru Red Hor Chili Peppers. Wspominając tamte czasy, muszę przyznać, że od zawsze Red Hot Chili Peppers mieli na nas największy wpływ.
Henning: Imponuje mi ich upór, to że zawsze potrafią iść do przodu z podniesioną głową. To wspaniały przykład, jak powinno się grać rock'n'rolla! Do momentu wydania "Blood Sugar Sex Magic" wszyscy uważali Red Hot Chili Peppers za bandę świrów i ćpunów, ale oni udowodnili światu, że potrafią nagrać płytę, która będzie miała wpływ na muzykę rockową na całym świecie. My chcemy iść tą samą drogą - z podniesionym czołem robić swoje. Poza tym udowodniliśmy już również to, że potrafimy nagrywać muzykę, która odnosi sukcesy.
Rzeczywiście, wasz pierwszy album, "Time To Move", zdobył w Polsce niemałą popularność. Nie można jednak powiedzieć tego o kolejnych wydawnictwach H-Blockx.
Czyżby zawiniła niedostateczna promocja, czy "Time To Move" jest po prostu wyjątkową płytą?
Dave: Myślę, że jedno i drugie. Mogę chyba powiedzieć, że "Time To Move" był pierwszym europejskim albumem o takiej mocy i świeżości. Nie bardzo wiedzieliśmy wówczas, co w ogóle robimy, ale w tamtym czasie z naszą muzyką identyfikowało się wiele dzieciaków. Później dojrzeliśmy jako muzycy i przyszedł czas na nagranie albumu "Discover My Soul", który różni się od debiutu, bo chcieliśmy, aby przestano nas postrzegać wyłącznie jako niepoważną, punkowo-rapową kapelę. Nie byliśmy już wtedy tacy modni, jak na początku, nie byliśmy tacy nowi. Na trzeciej płycie "Fly Eyes" poszliśmy jeszcze dalej w tym kierunku i mimo że uważam ten materiał za najlepszy w naszej historii, z pewnością jest mniej komercyjny od debiutu. "Time To Move" był naszym największym sukcesem, nie tylko w Polsce. Stało się tak również ze względów promocyjnych, bo wytwórnia nie potrafiła zauważyć, że popularność zespołu rośnie i należycie tego wykorzystać. "Discover My Soul" i "Fly Eyes" nie były promowane tak, jak powinny.
Nie po raz pierwszy przyjechaliście do Polski. Lubicie grać w naszym kraju?
Henning: Polska jest jedynym krajem spoza państw niemieckojęzycznych, w którym osiągnęliśmy prawdziwy sukces. Sprzedaliśmy tu mnóstwo płyt, a polscy fani zawsze byli w porządku. Kiedy po raz pierwszy przyjechaliśmy do Polski, odczuliśmy, czym jest sława. Znajdujesz się nagle w obcym kraju, ludzie mówią niezrozumiałym językiem, ale widzisz, że dzieje się coś fajnego. Ludzie przychodzą do ciebie i mówią - "Bla, bla, blabla, H-Blockx!" (śmiech) Zawsze kiedy przyjeżdżamy do Polski, widzimy, że jest to dla polskich fanów wydarzenie, że traktują nasz koncert, jako coś wyjątkowego, podczas gdy w Niemczech, gdzie gramy do stu koncertów rocznie, wszyscy się do nas przyzwyczaili. Wszystkie koncerty tutaj wspominamy jako niesamowite wydarzenia, szczególnie ten z Therapy? w Katowicach. Super było też w Sopocie i w Warszawie...
Dave: Tak, w Warszawie graliśmy w klubie "Stodoła", który jest naprawdę wielki. Pamiętam, że o mało nie stratował nas spory tłumek dziewcząt, które przybiegły poprosić nas o autograf, czy porozmawiać. Ludzie napierali ze wszystkich stron. Nie żebyśmy się poczuli, jak gwiazdy rocka, ale to była sytuacja, kiedy mogliśmy się tak poczuć. Wszystko wokół było tak szalone!
Jak czujecie się przed koncertem, na którym zagracie jako gwiazda przed przynajmniej stutysięczną publicznością?
Henning: Jaką? Tylu ludzi?!
Dave: O cholera... (śmiech)
Henning: Dzisiejszy koncert ma dla nas wyjątkowe znaczenie. Zwykle gramy mnóstwo koncertów, ale w tym roku pojawiliśmy się na scenie zaledwie trzy, może cztery razy. Pod koniec ubiegłego roku przeżywaliśmy bardzo trudne dni. Zmieniliśmy menedżera i wydawcę, mieliśmy momenty zwątpienia, musieliśmy dobrze przemyśleć niektóre sprawy. Dlatego czujemy dreszcz emocji, kiedy mówisz, że dzisiaj czeka nas taka duża impreza. Chcemy dać ludziom dokładnie to, czego oczekują, czyli bardzo prawdziwe, rockowe widowisko. Ten koncert to w pewnym sensie nasz powrót na scenę.
Nie wiedziałem, że zmieniliście wydawcę. Co było powodem tej decyzji?
Henning: Być może wyraziłem się niejasno. Nie zmieniła się firma płytowa, dla której nagrywamy, wciąż pozostajemy pod skrzydłami BMG, ale współpracujemy teraz z całkiem innymi ludźmi. Ciężko jest promować taką muzykę, jaką gra H-Blockx, dlatego teraz o nasze interesy dbają ludzie, którzy czują rock'n'rolla i wiedzą, co trzeba zrobić. W przeszłości tego nam brakowało.
"Fly Eyes" to pierwsza płyta H-Blockx, która ukazała się również na terytorium Stanów Zjednoczonych. Udał wam się podbój Ameryki?
Dave: Niezupełnie. "Fly Eyes" sprzedało się w Stanach zaledwie w nakładzie 10 tysięcy egzemplarzy. Dużo lepiej poszło nam na koncertach. Ubiegłego lata, w ramach festiwalu Van's Warped Tour, przez siedem tygodni zagraliśmy mnóstwo koncertów w Stanach i Kanadzie. Przeważnie zapraszano nas na główną scenę i chociaż graliśmy w południe, obserwowały nas tysiące ludzi, którym podobała się nasza muzyka. Podobnie było kiedy graliśmy trasę z Biohazard - wielu ludzi przychodziło do nas po koncertach i pytało skąd jesteśmy, ile wydaliśmy płyt... Mieliśmy swoją szansę w Stanach, ale to jest ogromny rynek i żeby coś tam znaczyć, trzeba się ciężko napracować. Z dobrą płytą i dobrym singlem jest to możliwe. Teraz pracujemy nad naprawdę potężną, czwartą płytą i mam nadzieję, że będzie na tyle dobra, aby odnieść sukces również w Ameryce. O ile oczywiście zostanie tam wydana.
Czyżby Amerykanie nie ufali europejskim zespołom, które grają amerykańską muzykę?
Dave: Amerykanie nie są tak otwarci na nowe zespoły jak chociażby Polacy. W Stanach jest bardzo wiele zespołów rockowych, najwięcej na świecie, więc konkurencja jest ogromna.
Henning: Doświadczenie z "Fly Eyes" dało nam do myślenia i zanim znowu pomyślimy o podboju Ameryki, dobrze się nad zastanowimy. Wydaje mi się, że znaleźliśmy już wyjście z sytuacji i następny album H-Blockx będzie tego dowodem.
W Stanach graliście wspólną trasę z Danzig, Biohazard i Corrosion Of Conformity. Czy czujecie się związani ze sceną metalową? A może hiphopową?
Henning: Na pewno nie mamy zbyt wiele wspólnego ze sceną hiphopową. Oczywiście, jest kilka grup, które bardzo lubię, ale uważam, że metal, hard rock, czy w ogóle rock płynie bardziej z serca. Rock to doskonałe połączenie muzyki z tekstem, podczas gdy w hip-hopie liczy się tylko tekst. W muzyce rockowej jest miejsce dla większej ilości emocji i to nam się podoba.
Dave: Wyobraź sobie taką sytuację, że wszyscy jesteśmy głodni. Zamawiamy jednak nie tylko spaghetti, ale również coś z kuchni francuskiej, hiszpańskiej, czy polskiej. Tak samo jest z muzyką - potrafimy sporządzić smaczny posiłek, łącząc różne style. Nasz pierwszy album był bardzo funkowy, potem poszliśmy w stronę punka, ale nowa płyta może być równie dobrze metalowa.
Czy przykładacie duże znaczenie do tekstów, czy wystarczy wam, że refreny sprawdzają się na imprezach?
Henning: Imprezy również są bardzo ważne! Myślę, że najważniejsza jest odpowiednia relacja pomiędzy dobrą kompozycją i dobrym tekstem. Nie będzie dobrej piosenki, jeżeli któryś z tych elementów zostaje zaniedbany. Kiedy komponujesz utwór dobry na imprezę, wtedy odpowiedni będzie lekki, imprezowy tekst, a kiedy piosenka jest smutna, tekst powinien wyrażać właśnie takie uczucia. Trzeba dobrze się wczuć atmosferę każdego utworu.
Nie macie ambicji zmieniania świata?
Henning: Czy naprawdę myślisz, że możesz mienić świat przez zaśpiewanie jakiegoś tekstu?
A czy nie o to przede wszystkim chodziło w muzyce rockowej w latach 60., podczas jej największego rozkwitu?
Henning: Do pewnego stopnia masz rację. Czas pokazał, że byli tacy autorzy tekstów, jak Bob Dylan, Neil Young, czy Bob Marley, którzy mieli wielki wpływ nie tylko na polityków, ale również na życie zwykłych ludzi. Miną lata, zanim dowiemy się, czy i nasza muzyka miała poważny wpływ na ludzi. Dzisiaj pozostaje nam tylko robić swoje i pamiętać o wielkiej odpowiedzialności, jaką niesie ze sobą możliwość zwracania się do tak wielu ludzi.
Dave: Myślę, że dobre teksty to takie, z którymi słuchacz się identyfikuje i które zmuszają go do myślenia, a to, czy są smutne, wesołe, imprezowe, czy jakiekolwiek inne, jest sprawą drugorzędną. To dużo ważniejsze, niż wskazywanie kogoś paluchem i mówienie mu, co ma robić, a czego mu nie wolno. Słowa w których podchodzisz krytycznie do samego siebie, własnej rodziny, związku w którym jesteś i całego otaczającego cię świata, są dla ludzi bardzo ważne. Dzięki nim ludzi patrzą krytycznie na swoje życie, a kiedy jesteś krytycznie nastawiony do czegoś, możesz zmienić świat. Napisanie takich teksów to jednak bardzo trudna sprawa.
Perkusista Marco nie gra z wami od końca 1999 roku. Dlaczego musiał opuścić zespół?
Henning: Marco przyszedł do zespołu w bardzo trudnym dla nas czasie. Wraz z odejściem jego poprzednika, Masona, straciliśmy nie tylko jednego z założycieli zespołu, ale również bardzo ważną część naszego życia. Pobyt w studiu, na trasie, w hotelach bardzo zbliża ludzi - i nagle Mason przestaje być jednym z nas. Musisz sobie wyobrazić jak może się w takiej sytuacji czuć nowicjusz, który zajmuje jego miejsce. Oczywiście, dojście Marca w tym właśnie czasie uratowało nasz zespół przed rozpadem. Następne dwa i pół roku, które spędziliśmy razem dowiodły, że zespół chce iść w innym kierunku, a Marco w innym. To doskonały perkusista i muzyk, ale urodzony artysta solowy, któremu nagięcie się do zasad współpracy zespołowej sprawiało zawsze ogromną trudność. Pod koniec 1999 roku odbyliśmy rozmowę i zadecydowaliśmy wspólnie, że Marco powinien opuścić H-Blockx.
Dave: Zastąpił go Stefan. Znaliśmy się od dawna, bo widzieliśmy go wielokrotnie na scenie z jego macierzystą grupą, hardcore'owym zespołem Thumb. Wiedzieliśmy, że Stefan lubi muzykę H-Blockx i że jest perkusista, który raczej gra z zespołem, nie przeciwko niemu. Nie jest tak dobry technicznie jak Marco - zresztą nie wierzę, że jest na świecie jakikolwiek perkusista równie dobry jak Marco - ale jego styl doskonale pasuje do naszej muzyki. Odpowiada nam również jako człowiek i gdybym nie pamiętał, że nazywa się Stefan, zwracałbym się do niego per Mason...
Lubicie zapasy?
Henning: Jasne, ćwiczymy z Davem zapasy w każdej wolnej chwili. (śmiech)
Kto wpadł na pomysł nagrania utworu "Oh Hell Yeah", dla amerykańskiego zapaśnika Steve'a 'Stone Cold' Austina?
Henning: Mamy w Niemczech przyjaciół, którzy znali paru ludzi w WWF (Światowej Federacji Wrestlingu) i polecili im naszą muzykę z myślą o kolejnej kompilacji firmowanej przez WWF. Amerykanie doszli do wniosku, że to dobry pomysł, dzięki któremu można będzie rozpropagować wrestling w Europie. Od menedżera Steve'a Austina dostaliśmy taśmę z utworem, który zinterpretowaliśmy bardzo po swojemu. Wątpię jednak, czy kiedykolwiek jeszcze zrobimy coś podobnego...
Dlaczego?
Henning: Myśleliśmy, że dzięki tej piosence włożymy stopę w drzwi do amerykańskiej kariery. Przebywaliśmy w Stanach pół roku i dzięki temu doszliśmy do wniosku, że o wiele ważniejsze od prób robienia kariery w Ameryce jest dla nas robienie tego, co lubimy i dbanie o wierną nam publiczność w Europie. "Oh Hell Yeah" to był fajny numer, ale nie nasz...
Czy przy okazji tej przygody poznaliście osobiście Steve'a Austina?
Henning Tak, to naprawdę wspaniały facet! Naprawdę lubi ostrą muzykę, ma wszystkie płyty H-Blockx i twierdzi, że podoba mu się to, co gramy. Często odwiedza również naszą stronę internetową. To miły facet, a co ciekawe, dużo mniejszy, niż mogłoby się wydawać na podstawie tego, co widać w telewizji.
Niedawno nagraliście kilka utworów na ścieżkę dźwiękową filmu "Bang Boom Bang". Co to za produkcja?
Dave: Utwory, które nagraliśmy dla "Bang Boom Bang" różnią się nieco od typowego materiału H-Blockx, bo komponując je myśleliśmy o konkretnych scenach z filmu lub o występujących w nim postaciach. Chcieliśmy dostosować je do atmosfery filmu.
Henning: "Bang Boom Bang" to typowa niemiecka komedia. Trudno wyjaśnić o co w tym wszystkim chodzi. To po prostu historia codziennego życia paru niemieckich kolesi, osadzona w typowo niemieckich realiach i opowiedziana z dużym przymrużeniem oka.
Jak przedstawiają się najbliższe plany H-Blockx?
Henning: Naszą czwartą płytą chcemy dać ludziom porządnego kopa i wiem, że mamy odpowiedni potencjał. Chcemy przebić sukces "Time To Move" i wiem, że to zrobimy.
Dave: Chciałbym, żeby ludzie zamknęli się i nie wspominali o pierwszej płycie. Żeby po przesłuchaniu nowego albumu nie byli w stanie wypowiedzieć ani słowa, z tego powodu, że to co usłyszeli jest zbyt dobre i nie wypada tego komentować...
Dziękuję za wywiad.