Reklama

"Bardziej odczuwamy ulgę niż triumf"


Pod koniec 1998 roku słuchacze wielu rozgłośni radiowych mieli okazję usłyszeć bardzo bezpośrednie pytanie: Would You Go To Bed With Me?. Krótko potem okazało się, że pytanie zadawała angielska wokalistka Vanessa Lancaster, która była częścią projektu pod nazwą Touch & Go. Singel "Would You...", bo o nim mowa, odniósł wielki sukces na listach przebojów, a dodatkowej sławy przysporzyła mu odmowa jego emisji przez kilkanaście stacji radiowych z bardziej konserwatywnych stanów w USA. Za Touch & Go stał i stoi do dziś, David Lowe, multiinstrumentalista i przede wszystkim uznany w Anglii twórca muzyki do reklam i programów telewizyjnych. Dzięki sukcesowi singli "Would You...", "Straight To Number One" i "Tango In Harlem" oraz albumu "I Find You Very Attractive", zyskał on dodatkowy rozgłos.

Reklama

Przed jedynym koncertem Touch & Go w Polsce, który odbył się na początku sierpnia w Sopocie, na plaży przed klubem "Galaxy", Lesław Dutkowski rozmawiał z grającym w zespole na trąbce Jamesem Lynchem oraz menedżerem Gordonem Nelkim z wytwórni Oval, wydającej muzykę Touch & Go.


Na początku powiedzcie mi, dlaczego nie ma w Polsce Davida Lowe’a?

James Lynch: David jest bardzo wziętym i zajętym kompozytorem muzyki dla programów telewizyjnych. Ilekroć gramy koncerty, czy to w Wielkiej Brytanii, czy gdzie indziej, on nie bierze w nich udziału. Ale cały czas oczywiście pozostaje głównym twórcą naszego repertuaru.

Gordon Nelki: Jest twórcą Touch & Go ale nie występuje na scenie.

A czy to David wybiera muzyków, którzy wykonują jego muzykę na koncertach?

GN: Niekoniecznie. O tym decydujemy także w pewnym stopniu my, czyli członkowie grupy oraz wytwórnia płytowa. David na przykład wybrał kiedyś Jamesa, aby grał partie trąbki.

Jak to się właściwie stało, że zaczęliście współpracować z Davidem?

?

JL: Nagrywałem kiedyś muzykę do reklam telewizyjnych, a David i ja mieliśmy wspólnego przyjaciela, przez którego się poznaliśmy. Tak zaczęła się nasza znajomość. Współpracowałem z nim w studiu przy muzyce do reklamówek. Kiedyś zapytał mnie, czy nie chciałbym popracować z nim nad kilkoma pomysłami, nad którymi pracował pod kątem pewnego projektu muzycznego. Wtedy nie miał on jeszcze nazwy.

James, wiem, że jesteś wziętym trębaczem sesyjnym w Anglii. Czy mógłbyś wymienić innych wykonawców, z którymi współpracowałeś?

JL: Ze Spice Girls.

Naprawdę?! Jak wspominasz tę współpracę i jak układały się twoje relacje z dziewczynami?

JL: Grałem z nimi podczas trasy koncertowej w Wielkiej Brytanii promującej ich ostatni album. To było dobre doświadczenie, wielka produkcja. Relacje były w porządku. To znaczy nie byliśmy ze sobą szczególnie blisko, ale nie było też tak źle, jak można by przypuszczać. W gruncie rzeczy one są bardzo miłe. Wspomagałem też Howarda Jonesa, pamiętasz kogoś takiego?

Owszem, swego czasu był bardzo popularny w Polsce i nawet występował u nas...

JL: Grałem również z wieloma innymi muzykami znanymi w Anglii z telewizji. To była bardzo komercyjna muzyka, taka jaką można usłyszeć w programach rozrywkowych.

Po wydaniu pierwszej - i jedynej jak do tej pory - płyty "I Find You Very Attractive", nagle zrobiło się o was zupełnie cicho. Co się właściwie działo w tym czasie? Koncertowaliście czy zajmowaliście się czymś innym? Odnieśliście przecież wielki sukces i potem ni z tego ni owego zniknęliście ze sceny...

JL: Rzecz polega na tym, że Touch & Go jest bardziej projektem niż zespołem. Powiedzmy, że jest to taka mała organizacja. Ludzie działają w niej, a potem oddalają się do zajęć, które wykonują na co dzień. Pewnego dnia spotykamy się ponownie i robimy coś więcej. To jest bardzo luźny związek, w który zaangażowana jest całkiem spora liczba osób.

GN: Problem polegał na tym, że właściwie mieliśmy tylko jeden singel "Would You...", dzięki któremu zebraliśmy się do kupy już jako Touch & Go. W tamtym czasie w ogóle nie myśleliśmy o albumie. Kiedy piosenka odniosła sukces, zaczęła się promocja zespołu. Jednak zanim doszło do nagrania albumu "I Find You Very Attractive", minęło jeszcze kilkanaście miesięcy. Ciągle jednak traktowaliśmy to bardziej jako eksperyment, niż jako zespół. Myśleliśmy o tym, jako o czymś czasowym. I na pewien czas przestaliśmy tworzyć. Tylko na pewien czas.

Mam przez to rozumieć, że planujecie nagranie nowych piosenek na waszą drugą płytę?

JL: Osobiście bardzo bym chciał.

GN: Nie wiem dokładnie, jakie są plany. To zależy w dużej mierze od Davida, od wytwórni i od tego, czy muzycy będą akurat mieć czas.

JL: Rzecz w tym, aby zebrać odpowiednich ludzi, w odpowiednim czasie i zrobić odpowiedni hałas. śmiech

GN: Ciekawa historia wiąże się naszym singlem "Tango In Harlem". Nasza wokalistka Vanessa Lancaster zamierzała odejść z zespołu, aby dołączyć do innej grupy. Wtedy zdecydowaliśmy, nie pamiętam już z jakiego powodu, że zatrudnimy nie zawodową wokalistkę, lecz tancerkę, która potrafi śpiewać. Zabraliśmy więc jedną z nich do studia Davida, które znajduje się o trzy godziny jazdy samochodem od Londynu. Zaśpiewała piosenkę, ale okazało się, że wcale nie jest taka dobra. Nie wiedzieliśmy, co w tej sytuacji mamy robić. Przejechaliśmy kilka godzin, a po kilkunastu minutach wyszło na jaw, że źle wybraliśmy. Jednak ta dziewczyna była bardzo interesującą osobą i powiedzieliśmy do niej: Usiądź i opowiedz nam jedną, dwie historyjki z twojego życia, a my je nagramy. Opowiedziała nam jak to się stało, że zaczęła być tancerką w Harlemie. Kiedy skończyła, David podłożył pod jej opowieść muzykę, którą miał przygotowaną chyba do czegoś innego. Ze zdania "I Wanted To Be A Dancer In Harlem" wyciął słowa "In Harlem" i powtórzył je kilka razy. Dzięki temu w ciągu zaledwie kilku minut powstała piosenka. To było niesamowite. W podobny sposób stworzyliśmy inne piosenki z albumu, na przykład "Mein Freund Harvey". Harvey jest Niemcem, który mieszkał w Ameryce, a teraz żyje w Paryżu. On był narzeczonym tej dziewczyny. Mówiąc ogólnie, na skutek takich właśnie eksperymentów narodził się projekt znany jako Touch & Go, który początkowo sami postrzegaliśmy jako zjawisko związane z muzyką jazzową. Ja i mój przyjaciel Charlie puszczaliśmy Davidowi różne kawałki, m.in. Louisa Armstronga, z których on wyławiał jakieś fragmenty i sklejał je w całość. Powstawała z tego taka ciekawa hybryda. A ponieważ genetycznie Touch & Go było powiązane z jazzem, potrzebowaliśmy trębacza jazzowego.

Nie ma tutaj z nami Davida, ale może wy będziecie mi mogli powiedzieć coś o płycie, którą nagrał on pod szyldem Dreamcatcher, zanim jeszcze narodziło się Touch & Go?

GN: Tak, wiemy coś o tym, bo za jej wydanie odpowiedzialna była ta sama wytwórnia płytowa. To taka spokojna, atmosferyczna muzyka. Nagraliśmy całą płytę, która jest naprawdę bardzo dobra. Ludziom, którym to puszczaliśmy, bardzo się podobała, ale nie mieliśmy singla i po prostu to się nie sprzedało.

JL: Muzyka ta kojarzy się ze snem, jest bardzo senna i stąd też nazwa.

GN: Ponieważ nie udało nam się tego wypromować, postanowiliśmy, że następną rzeczą, jaką zrobimy, będzie singel. Było nim nagranie "Would You...". W przypadku Dreamcatcher mieliśmy album, a nie mieliśmy singla, zaś później w przypadku Touch & Go najpierw był singel, a dużo później album.

Czy to prawda, że wasz singel "Would You..." był inspirowany filmem dokumentalnym, nad którym pracował David?

GN: Tak, to prawda. To był film o studentach, realizowany na potrzeby telewizji. Dokładnie o tym, jak studenci zachowują się, rozmawiają z osobami, z którymi najzwyczajniej w świecie chcą iść do łóżka. Było wiele bardzo różnych zachowań, słów, sytuacji. Po jakimś czasie zdecydowaliśmy, że te trzy zdania: I’ve Noticed You Around. I Find You Very Attractive. Would You Go To Bed With Me? zamieścimy na płycie. I tak to się narodziło.

James, jesteś trębaczem jazzowym, a jazz jest bardzo popularnym gatunkiem w Polsce. Dlatego chciałbym cię zapytać o twoje inspiracje, fascynacje.

JL: Z muzyków współczesnych na pierwszym miejscu wymieniłbym Wyntona Marsalisa. Natomiast z przeszłości Louisa Armstronga, z lat 40. i 50. Dizzy’ego Gillespie, Clifforda Browna, Lee Morgana. Lubię także Milesa Davisa i Cheta Bakera.

Wolisz Milesa z wcześniejszego etapu jego kariery, czy tego bardziej elektrycznego i elektronicznego?

JL: Bardziej podobają mi się starsze kompozycje, na przykład z czasów "In A Silent Way", nagrania z Gilem Levinsem, "Sketches Of Spain" i tego typu twórczość.

Czy jest jakiś artysta, z którym bardzo chciałbyś współpracować?

JL: Bardzo lubię big band Harry’ego Connicka Jr. i często kiedyś myślałem, że wspaniale byłoby być jego częścią. To samo było i jest w przypadku orkiestry Duke’a Ellingtona czy big bandu Counta Basiego.

Z tego co mówisz wynika, że preferujesz bardziej tradycyjne odmiany jazzu.

JL: Lubię be bop. Jeśli weźmiemy pod uwagę nazewnictwo stosowane w Europie, to wolę jazz bardziej swingujący od nowoczesnego.

Touch & Go osiągnęło wielką popularność na całym świecie po wydaniu płyty "I Find You Very Attractive". Czy ten sukces zmienił was jako ludzi, zmienił jakoś znacząco wasze życie?

JL: Na pewno. Dla mnie osobiście zmianą była możliwość podróżowania do wielu miejsc, obserwowanie co tam się dzieje, jak odbierana jest nasza muzyka, poznawanie masy interesujących ludzi, włączając w to oczywiście dziennikarzy (śmiech). Wiesz, wcześniej też podróżowałem, ale nie byłem na przykład w krajach Europy Centralnej i Południowej. Nie miałem możliwości porównania.

GN: Nie powiem, że sukces mnie nie zmienił, chociaż ja sam stopniowo zmieniam się co pewien czas. Sukces był dla mnie ulgą, ożywieniem, wybawieniem. W przeszłości byłem zaangażowany w wiele różnych projektów, m.in. z Ianem Durym, Paulem Hardcastlem, które były bardzo nietypowe i raczej trudno byłoby je nazwać sukcesami. Dlatego miło było współtworzyć coś, co odniosło taki sukces. Dało mi to znacznie więcej spokoju.

Jak sądzę, dzięki takiemu sukcesowi, jaki odniosło Touch & Go, macie znacznie większą swobodę w realizowaniu tego, na co macie ochotę.

JL: Tak, nie da się ukryć, że mamy. W gruncie rzeczy chodzi o to, żeby trafić w nastrój, w gusty publiczności, we właściwym momencie. Jeśli tak się stanie, odczuwasz prawdziwą ulgę.

GN: To daje ci więcej pewności siebie, aby zacząć robić coś innego. Pamiętam, że widziałem w telewizji podczas transmisji z igrzysk olimpijskich dwóch sportowców, którzy byli uważani za głównych faworytów do zwycięstwa i wygrali. Na ich twarzach nie dostrzegłem jednak triumfu, lecz wielką ulgę. Zrobili to, czego od nich oczekiwano. My też bardziej odczuwamy ulgę niż triumf.

Czy wiedzieliście coś o Polsce zanim tu przyjechaliście?

JL: Tylko to, co pojawia się w wiadomościach, a Polska w sumie dość często się w nich pojawia. Najwięcej informacji o waszym kraju serwowano w latach 80., a więc w czasach, kiedy panował tu komunizm. Nie wiem, jak przedstawia się życie muzyczne w waszym kraju. Może ty Gordon wiesz więcej?

GN: Znam polski jazz, który zawsze odgrywał istotną rolę w muzyce europejskiej. Nie wywarł on jednak wpływu na jazz w Wielkiej Brytanii.

JL: Jazz jednak zawsze był muzyką lokalną w Europie. To inaczej niż w Ameryce. Polacy słuchają polskiego jazzu, Brytyjczycy brytyjskiego, Niemcy niemieckiego i tak dalej. Trudno byłoby wskazać w Europie orkiestrę jazzową składającą się z muzyków pochodzących z różnych krajów.

Czy interesujecie się Internetem? Bo z tego co wiem, nie macie jeszcze swojej oficjalnej strony?

JL: Ja się interesuję.

GN: Nie pytaj mnie, dlaczego nie mamy strony w Internecie (śmiech). To nie jest dobre dla Touch & Go. Nie ma po prostu pełnej koncentracji na nim. Jest nas kilka osób robiących różne rzeczy. Dostrzegamy z całą pewnością, iż jest to bardzo ważne medium. Kiedy jesteśmy w podróży, jak na przykład teraz, możemy za jego pośrednictwem znacznie łatwiej się komunikować, zbierać potrzebne informacje w ciągu zaledwie kilku minut. Kontaktuję się emailowo z osobami z Bułgarii, gdzie także graliśmy i to jest fantastyczne.

Macie może swoje zdanie na temat tego, co robi Napster i ogólnie na temat darmowej wymiany plików mp3? Po czyjej stoicie stronie - Napstera czy artystów.

JL: Jeśli mam być szczery, to nie jestem zdecydowany. Prawdę mówiąc nie znam wszystkich argumentów używanych przez obie strony. Być może, będąc muzykiem, stanąłbym po stronie muzyków. Lecz ja również jestem konsumentem, odbiorcą. Jeśli jednak usankcjonuje się darmową wymianę, może zniknąć źródło utrzymania dla wielu ludzi.

GN: Zabawne jest to, że wymiana bootlegów nie czyni takiej szkody. Nie podpisałbym się pod stwierdzeniem, że muzyka powinna być dostępna w Sieci za darmo. Muzycy też muszą z czegoś żyć.

Słyszeliście o tym, że kilkanaście amerykańskich stacji radiowych odmówiło puszczania "Would You..." ze względu na zbyt dosadny tekst?

GN: Tak, słyszałem, że kilka radiostacji należących do mormonów odmówiło grania tej piosenki. Chcieli, abyśmy zmienili tekst. Oczywiście nie zgodziliśmy się.

JL: Zastanawialiśmy się nawet, czy nie zmienić go na jeszcze bardziej dosadny. śmiech

Czy doświadczyliście czegoś podobnego w Wielkiej Brytanii albo w Europie?

Nie, takie rzeczy się nie zdarzają w Wielkiej Brytanii. Tekst "Would You Go To Bed With Me?" w ogóle nie robi na nikim wrażenia. To tylko zabawna fraza, która od razu wpada w ucho, nic więcej.

Na koniec chciałem was zapytać ,czy słyszeliście już może jakiegoś wykonawcę, który inspirował się tym, co robi Touch & Go?

JL: Chyba jeszcze jest zbyt wcześnie, aby można było wskazać kogoś takiego. Niestety, raczej wątpię, abyśmy naszą muzyką zapoczątkowali jakiś trend.

GN: Pewne fragmenty hitu Lou Begi "Mambo Nr 5" mają coś wspólnego z dokonaniami Touch & Go. Ale chyba nie potrafiłbym wskazać niczego innego.

JL: Dodam jeszcze, że sytuacja muzyczna w Wielkiej Brytanii pogarsza się z każdym rokiem. W radiu grają tylko muzykę w obrębie jednego stylu i bardzo trudno jest się zaprezentować szerszej publiczności.

GN: Na przykład jest naprawdę mało prawdopodobne, że usłyszycie naszą piosenkę "Tango In Harlem", bo ona po prostu nie pasuje do muzycznych trendów w rozgłośniach. To bardzo smutne, gdyż jest to przecież ciekawa piosenka.

Mam nadzieję, że po nagraniu waszej następnej płyty będziecie znacznie częściej puszczani przez brytyjskie rozgłośnie. Bo nie wątpię, że druga płyta Touch & Go powstanie?

JL: My też w to wierzymy. Na razie plan jest taki, że nie ma planu, więc wszystko się może wydarzyć. śmiech. Jedyne co pozostaje, to trzymać kciuki.

Dziękuję bardzo za miłą rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: 1998 | YOU | Tango | piosenka | radio | słuchacze | jazz | Harlem | muzyka | śmiech | triumf
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy