„Wierzymy tylko w muzykę”
Postawa Immolation musi budzić podziw. Działają na marginesie oficjalnego rynku, od lat konsekwentnie tworzą i promują bezkompromisowy death metal najwyższej próby – muzykę na pozór odrażającą i trudną w odbiorze, a jednak swoiście piękną i fascynującą. Najnowszy album grupy, zatytułowany „Close To A World Below” to potwierdzenie klasy Immolation, materiał który na długo zapewni im miejsce w ścisłej światowej czołówce ekstremalnego metalu. Z Robertem Vigną, gitarzystą zespołu, rozmawiał Jarosław Szubrycht.
Jaką płytą jest „Close To A World Below”?
Myślę, że jest to najbardziej bezpośrednia i brutalna płyta w naszej karierze, a przez to zdecydowanie najlepsza! Kompozycje są po prostu lepsze, łatwiej wpadają w ucho, również dzięki świetnej i potężnej produkcji. Wydaje mi się, że z każdym przesłuchaniem można odkryć w tej muzyce coś nowego i że tym razem przyciągnęliśmy nie tylko fanów death i black metalu, ale również i wielbicieli innych odmian ekstremalnej muzyki. Bardzo jesteśmy z tego dumni.
Pomiędzy debiutancką płytą Immolation a jej następczynią wasi fani skazani byli na kilkuletnią przerwę. Tymczasem zrobienie każdego nowego albumu zabiera wam coraz mniej czasu. Czy dzieje się tak dlatego, że jesteście dziś bardziej doświadczonymi muzykami?
Doświadczenie pomaga uniknąć niepotrzebnego trwonienia czasu, zarówno na sali prób, jak i w studiu. Jednak nie we wszystkich opóźnieniach można się doszukać winy samego zespołu. „Failures For Gods” nagraliśmy w lipcu 1998 roku, ale płyta ukazała się dopiero w czerwcu 1999, bo czekaliśmy aż skończona zostanie okładka. Potem dużo koncertowaliśmy. Zjeździliśmy dwukrotnie Amerykę i Europę. Po zakończeniu europejskiej trasy z Six Feet Under, naradziliśmy się, czy lepiej będzie pojeździć jeszcze trochę po Stanach, czy nagrać nową płytę. Stanęło na płycie. Podjęliśmy tę decyzję w marcu, a już pierwszego czerwca weszliśmy do studia. Potrafimy być teraz bardziej skoncentrowani niż kilka lat temu, jesteśmy też dużo bardziej ambitni, bo chcemy nadać muzyce deathmetalowej rangę, jakiej jeszcze nie miała. Wiele się nauczyliśmy, jesteśmy bardziej dojrzali jako muzycy i jako ludzie. Wytyczamy sobie konkretne cele i wszystkimi siłami dążymy do ich realizacji. Myślę, że to wszystko sprawiło, iż „Close To A World Below” jest albumem o ogromnym potencjale.
Produkcją nowej płyty zajął się Paul Orofino, ten sam, który kręcił gałkami przy „Failures For Gods” i rezultat jest ponownie doskonały. Czy to prawda, że wy odkryliście go dla metalu?
Odkryliśmy go dla siebie! (śmiech) Rzeczywiście, przed sesją „Failures For Gods” Paul nie miał żadnego kontaktu z death metalem. Polecił nam go wspólny znajomy. Eksperyment udał się w stu procentach, więc postanowiliśmy pójść za ciosem. Tym razem Paul wiedział co sobą reprezentujemy i czego może po nas oczekiwać, a my znaliśmy jego przyzwyczajenia i sposób pracy. Przy okazji miło spędziliśmy czas, bo Paul jest bardzo fajnym, mocno stąpającym po ziemi facetem, z którym szybko znaleźliśmy wspólny język. Wiedzieliśmy tylko, że musimy uzyskać jak najlepsze brzmienie i jestem pewien, że udało nam się. I jestem pewien, że następnym razem osiągniemy jeszcze lepszy rezultat.
Czy zespołu deathmetalowe konkurują ze sobą?
Trudno mówić o czymś takim jak konkurencja. Ja sam bardzo się cieszę, gdy inne zespoły nagrywają dobre płyty. Na początku lat 90. scena deathmetalowa była zbyt zatłoczona. Setki zespołów nagrywały tysiące nijakich, nikomu niepotrzebnych płyt. Dopiero od niedawna, może od jakiegoś roku, można mówić o renesansie tej muzyki. Ukazują się naprawdę wartościowe płyty i cieszę się, że mogę ich słuchać.
Okładka „Close To A World Below” przywodzi na myśl średniowieczne obrazy przedstawiające przerażające sceny Sądu Ostatecznego. Kojarzy mi się nawet z koszmarnymi wizjami Boscha. Czy taki był wasz cel?
Musiałbyś o to spytać Andreasa Marshalla, autora naszej okładki. My tylko tłumaczymy mu, o co mniej więcej nam chodzi, jaki powinien być klimat obrazu, którym opatrzona będzie płyta, a on zajmuje się resztą. Prawdę mówiąc nie bardzo orientuję się o jakich obrazach mówisz, ale wydaje mi się, że Andreas gustuje w tego typu malarstwie i prawdopodobnie miało to pośredni wpływ na to, co zrobił. A odwalił tym razem kawał dobrej roboty! Im dłużej wpatruję się w okładkę „Close To A World Below”, tym więcej nowych szczegółów w niej znajduję. Na pierwszy rzut oka tam są tylko płomienie, ale po chwili spod płomieni wyłaniają się te wszystkie postacie. Tym razem dostaliśmy do wyboru trzy różne projekty oprawy graficznej płyty, ale chociaż pozostałe dwa były fantastyczne, nie wahaliśmy się ani przez chwilę.
Chociaż od zawsze bardzo krytycznie odnosiliście się w tekstach do spraw religii, nigdy nie skusiła was „ciemna strona”, nie pisaliście hymnów pochwalnych na cześć Szatana, co - mniej lub bardziej serio -jest tematem często podejmowanym przez grupy deathmetalowe.
Nigdy nie bawiły nas te satanistyczne bzdury. Piszemy o tym, jaki wpływ miały religie na ludzkość, jak wiele złego wyrządziły niektórym z nas. Na owej płycie znajdziesz na przykład utwór „Father You’re Not A Father”, który opowiada o księdzu wykorzystującym seksualnie dzieci. Uchodzi mu to płazem, bo ludzie nie mogą uwierzyć, że duchowny mógłby zrobić coś takiego. Tymczasem księża to tylko ludzie, nie zawsze są święci i zdarza się, że wykorzystują swoją pozycję. Z kolei „Close To A World Below” to spojrzenie na nienajlepszą kondycję ludzkości. Wydaje nam się, że świat zmierza powoli do samounicestwienia i żaden Bóg go nie uratuje, jeżeli sami ludzie nie zachcą się zmienić. Jak widzisz, nasze teksty nie mają nic wspólnego z metafizyką, ale dotyczą ponurej rzeczywistości, tego wszystkiego, co dzieje się wokół nas. Nie jesteśmy satanistami, nie nienawidzimy chrześcijan... Wszystkich ludzi traktujemy z jednakowym szacunkiem. Nasze teksty wymierzone są jedynie w tych, którzy uważają, że mają monopol na prawdę, w tych, którzy potrafią nachodzić cię w domu i próbują nawracać siłą. Tymczasem religia nie jest zbyt ważną częścią naszego codziennego życia. Jedyną rzeczą w którą tak naprawdę wierzymy jest muzyka.
Na koncertach wspierał was ostatnio John McEntee, lider formacji Incantation? Tymczasem płytę znowu nagraliście z Tomem. O co w tym wszystkim chodzi?
Tom ma swój własny interes, którego nie może zostawić na kilka miesięcy. Dlatego o pomoc poprosiliśmy Johna, który jest naszym kumplem od wielu lat. Nie zawiódł nas i tym razem, grało się z nim doskonale. Jednak priorytetem dla niego zawsze pozostanie Incantation. Z tego powodu amerykańską trasę z Six Feet Under zagraliśmy jako trio. Było nieźle, ale na następnym tournee będą znowu dwie gitary, tym razem dzięki pomocy Billa, który jeszcze do niedawna grał w Angelcorpse.
Jaki jest sens trzymania w zespole Toma, skoro w ogóle z wami nie koncertuje?
Jak już mówiłem, Tom ma mały biznes, którego musi dopilnować. Oprócz tego jest żonaty i niedawno urodził mu się syn. Przy czym żona naprawdę wiele rozumie i z całego serca wspiera Immolation. Niestety, w interesach nie ma sentymentów i gdyby Tom chciał zostawić to wszystko na miesiąc, nie miałby już do czego wracać. Jest jednak tak ważnym elementem Immolation, jego wkład w muzykę jest tak duży, że nie zamierzamy się go pozbyć tylko dlatego, że nie może jeździć na trasy.
Jak myślisz, czy Metal Blade są zadowoleni z tego, że maja taki zespół jak Immolation? Recenzje na całym świecie zbieracie wręcz doskonałe, ale ze sprzedażą płyt chyba jest różnie? A przecież, nie ma się co oszukiwać, dla wytwórni właśnie to jest najważniejsze.
Wydaje mi się, że ludzie z Metal Blade wciąż przekonują się do nas i współpraca między nami przynosi coraz większe owoce, szczególnie w Europie. Z każdą płytą staramy się zajść trochę dalej, chociaż zdajemy sobie sprawę z tego, że nasza muzyka nie jest najłatwiejsza w odbiorze i porwanie tłumów raczej nie wchodzi w grę. Uważam jednak, że wciąż tkwi w nas ogromny potencjał, który czeka na wykorzystanie. My robimy swoje najlepiej jak potrafimy, następny ruch należy do nich. Wiem tylko, że nie przestaniemy piąć się w górę, że będziemy pchać ten wózek, dopóki starczy nam sił. Chociaż w kręgach podziemnych odnieśliśmy już sukces, nie utrzymujemy się z muzyki i wciąż musimy pracować. Mam nadzieję, że nadejdzie chwila, kiedy to się zmieni i będziemy mogli poświęcić się wyłącznie muzyce. Najważniejsze to wierzyć w siebie!
Dziękuję za wywiad.