Adi Nowak: Sposób na pokazanie swojego dziwactwa
- Cały czas coś kombinuję i grzebię w muzyce, bo chcę ciągle robić coś nowego - trochę ze znudzenia, z obrzydzenia, może faktycznie trochę ze strachu przed łatką kogoś, kto lubi rzeczy wtórne - mówi w rozmowie z Interią Adi Nowak, jeden z oryginalniejszych przedstawicieli młodego rapu w Polsce.
Jak pokazuje kilka ostatnich miesięcy obok postaci Adiego Nowaka trudno przejść obojętnie. Pochodzący z Poznania raper na koncie ma EP-kę "Nienajprawdziwsze", którą zdobył uwagę Asfalt Records i dwa albumy - "Vafle Ryżowe" oraz "ĆVIR" (nagrany w całości z barvinskym). W tym roku Adi ponownie namieszał albumem "KOSH" (a szczególnie singlem "Placebo"), który ukazał się 28 września tego roku. Porozmawiać nam udało się zaraz przed informacją o wynikach sprzedaży jego najnowszej płyty.
Daniel Kiełbasa, Interia: Nie wiem, czy zdążyłeś się już to sprawdzić, ale przed chwilą pojawiła się informacja, że twoja płyta zadebiutowała na 17. miejscu listy OLiS.
Adi Nowak: - Śmieszna sprawa, zaglądałem dziś na rapowe portale, aby się trochę posmucić i zobaczyć, jak to ostatecznie wyszło, bo pierwsze notowania nie były optymistyczne i zaskoczyłeś mnie, bo robiłem to dosłownie jeszcze dwie godziny temu.
A ta 17. lokata to pozycja, która cię satysfakcjonuje?
- Mnie nadal nie, ale gdyby na to spojrzeć z boku, najobiektywniej jak tylko umiem, to faktycznie jest ok.
Tytuł płyty - "KOSH" - może sugerować, że to album złożony z piosenek, które są odrzutami, a nie skrupulatnie przygotowywanym materiałem. Ten krążek powstawał właśnie w taki sposób?
- Takie było pierwotne założenie, bo te numery tworzyłem podczas wymyślania większego, bardziej spójnego projektu, który nadal tli mi się gdzieś z tyłu głowy. Jednocześnie, w ramach treningu, nie przestałem pisać i robić numerów. W pewnym momencie tych kawałków nazbierało się aż tyle, że powiedziałem do Kornela (barvinsky’ego, producent Adiego - przyp. red.): "słuchaj mam tyle i tyle numerów, przyjrzyj się temu, może coś zrobimy". No i po roku skrobania tych utworów zrobiła nam się z tego płyta. Jednocześnie wyewoluowała ona z brudnego, mixtape'owego klimatu i przerodziła się w coś ładnego. Chłopaki mają taki sznyt, że nawet jak im coś sugerowałem, to oni i tak robili swoje i to wymuskali. Momentami brzmienie może wydawać się z tego powodu za słodkie, ale to kompromis, na który się godzę, bo jestem ciekawy odbioru takich rzeczy. I mogę też skonfrontować się z ich pomysłami.
A cała identyfikacja tej płyty - okładka, gdzie leżysz zasypany papierami, te luźne kartki z tekstami włożone do środka płyty - była w twojej głowie już od jakiegoś czasu, czy pomysł dopiero ewoluował, gdy zacząłeś pracować nad tym materiałem?
- To wszystko pojawiło się już pod koniec. Gdy zaczęliśmy myśleć nad oprawą graficzną, to pierwotnym pomysłem było wrzucenie całości do kosza, ale nie dało się tego odwzorować. Jestem więc na okładce przysypany pomysłami, papierami i one mnie wgniatają do plastikowego pudełeczka.
Motywem przewodnim tej płyt jest pewnego rodzaju brak spójności. Mam wrażenie, że ten chaos na albumie dobrze oddaje ciebie.
- No tak, trochę tak jest, a nawet w dużej mierze tak jest. Ta płyta jest po części kontynuacją robienia sobie miejsca dla moich odpałów, które wydarzyły się w dalszej bądź bliższej przeszłości. Myślę, że oprócz tego, że to dla mnie ważna płyta, traktuje ją w kategoriach ciekawostki i liczę, że wyżłobi mi miejsca na kolejne rzeczy, które planuje i które na pewno będą bardziej przystępne.
W oficjalnym opisie płyty pojawiają się dwa określenia twojej osoby - nauczyciel życia i hedonista. Do którego Adiego jest ci bliżej?
- Nie wiem, zaszczepiłem w sobie każdą z tych osobowości. Czasem wolę zaszaleć, a z drugiej strony lubię też usiąść, coś rozsądnie przemyśleć, pomedytować. Jestem trochę dwubiegunowy i sądzę, że osoby, które też tak mają, bez problemu odnajdą się w takim rozstrzale tematów.
Trochę odbije od obecnego wątku. Motywem przewodnim "Luki" jest walka ze stereotypami, również z tymi dotyczącymi ciebie. Odniosłem wrażenie, że ciągłym mieszaniem styli i kolejnymi eksperymentami, próbujesz mylić tropy. Myślisz, że takimi zmianami uciekasz od przypinanych ci łatek?
- Cały czas coś kombinuję i grzebię w muzyce, bo chcę ciągle robić coś nowego - trochę ze znudzenia, z obrzydzenia, może faktycznie trochę ze strachu przed łatką kogoś, kto lubi rzeczy wtórne. Może i tematyka w tekstach czasem się powtarza, ale forma w każdym numerze była inna, bardziej świeża i dziwna, czego efektem mogły być pewne przekombinowania.
Sporo też dzieje się w twoich teledyskach - każdy z nich jest utrzymany w zupełnie innej stylistyce. Od narkotycznych historii do przywoływania klimatu lat 80. Czy od razu masz wstępny pomysł, który chcesz przekazać ekipie, czy kształtuje się to bardziej stopniowo?
- Wiadomo, że nad teledyskami nie pracuję nigdy sam. Bardzo duży ukłon wykonuje tutaj w stronę barvinsky’ego, bo on jest jedną z tych półkul myślących nad tym, jak to zakulisowo będzie wyglądało. Tak było m.in. przy "Ultrafiolecie" - on zajął się produkcją wykonawczą i zrealizował to bardzo fajnie. Oczywiście ja aprobuję jego pomysły, też mam taką potrzebę, aby pokazać jak najszerszy wachlarz tego, czym się zajmujemy. Bo warto zaznaczyć, że to forma artystyczna, która pojawia się kosztem pewnej autentyczności, tak przecież ważnej w rapie. Poniekąd od tego odbiegamy, bo ja też jestem hiphopowym naturszczykiem, który stara się odchodzić od kanonu dla samej formy i autospełnienia artystycznego. To też sposób na pokazanie swojego dziwactwa i tego, aby ludzie mogli mi przypiąć jedynie łatkę kolesia, który ciągle zaskakuje i wymyśla coś innego.
Przy tworzeniu teledysku do "Songi i fotki" zaapelowałeś na Instagramie do swoich fanek i fanów, aby przesyłali ci fotki i filmiki ze sobą. Jaki był odzew?
- Zaskakująco spory i dziwny... Jeśli miałbym jakoś określić swojego fana, to nazwałbym go pozytywny świrkiem z dystansem do wszystkiego. Najbardziej zadziwiła nas mnogość odpowiedzi i ich forma. Naszym celem było wyłowienie z zalewu zdjęć i dup, które prężyły się przed lustrem, tego czego potrzebujemy i jednoczesne pokazanie interakcji z fanami. Chcieliśmy, aby oni też w jakimś tam procencie brali udział w tym, co się u nas dzieje i byli kreatywni. Skoro my prezentujemy tyle rzeczy i pracujemy nad tym, aby nasz słuchacz miał co oglądać i słuchać i aby ciągle pozostawał zaskoczony, też byśmy chcieli coś zobaczyć z jego strony.
Zbudowaliśmy więc grunt dla słuchaczy, gdzie mogą się wykazać. W tym przypadku były to nudesy. Ale mi jest bardzo miło, gdy jeden, dwóch, 300 lub 500 świrów, umówi się na zrobienie czegoś podczas koncertu - czy to będzie transparent, czy jakiś kostium. Sami mogą pozwolić sobie na jakiś performance, bo miejsce na to jest. Zapraszam wszem i wobec każdego wariata, który chciałby się wykazać. To, co robiłem dotychczas było niemym zaproszeniem, a teraz już oficjalnie wszystkich zachęcam, aby w naszym adinowakowym kręgu się działy najrozmaitsze rzeczy.
To skoro rozmawiamy już o fanach, odczuwasz coraz większą popularność, zwłaszcza po wypuszczeniu do sieci singla "Placebo"?
- To może być trochę nieobiektywne, bo po "Placebo" zacieśniliśmy więzy z Agatą, w trakcie realizowania płyty mieszkałem w Warszawie, zdarzało nam się wychodzić gdzieś razem, więc trzeba brać pod uwagę, że to ona mogła przyciągać fanów. W jakiś sposób to też odczułem, chociaż w Poznaniu mam spokój. Możliwe, że to też efekt tego, że jestem bardziej peryferyjno-domowy. A rozpoznawalność na razie jest fajnym efektem ubocznym tego, co do tej pory robiłem.
A pamiętasz, jak się poznaliście z Dziarmą?
- Z Dziarmą poznaliśmy się rok temu podczas jednej z audycji w Radiu Kampus. Tam wtedy był też raper izzeYe, a Agata mu towarzyszyła. Potem posłuchała moich utworów i była zaskoczona, że nie znała mnie wcześniej. Zaczęliśmy się obserwować w sieci, wymieniliśmy uprzejmości, a ja odkryłem, że Dziarma ma już spory dorobek muzyczny jak na swój wiek. No i okazało się, że całkiem poprawnie włada rapem. Więc zacząłem ją wypytywać o jej muzykę: "Agata, dlaczego jeszcze tego nie robisz". Od tego czasu minął rok, ja ciągle ją dopingowałem i zachęcałem, żeby pisała teksty po polsku, bo czegoś takiego, jak tworzy, brakuje na naszej scenie.
Po roku, przy okazji dogrywania wokali, ponownie się przecięliśmy i w wyniku mojego ciągłego namawiania, Agata w końcu zgodziła się na duet, stworzyliśmy "Placebo" i to właściwie to tyle.
Zostańmy przy "Placebo". To prawdopodobnie twój największy hit i w sieci cieszy się sporą popularnością, ale radiostacje, z wiadomych powodów go nie grają. Gdyby była okazja na zdobycie większego rozgłosu, nie miałbyś nic przeciwko wypuszczeniu bardziej wygładzonej wersji w eter?
- Nie mam nic przeciwko temu, by grali nas w radiach, ale też teraz nie jestem zdziwiony, że obecnie "Placebo" nie jest puszczane. Tematyka i wulgarność numeru raczej nie przypadłaby do gustu włodarzom rozgłośni. Ale bardzo chętnie bym zagościł w radiach. Dwa, trzy lata temu powiedziałbym: "zdecydowanie nie, ja jestem hiphopowiec i radio mi niepotrzebne". Teraz mam potrzebę samospełnienia i nie miałbym nic przeciwko. Mogę nawet zdradzić w tajemnicy, że ostatnio nagraliśmy bardzo fajną rzecz. Według mnie to typowa radiówka i sam jestem ciekaw, czy będzie tak określana.
To na koniec zadam ci pytanie, które pojawia się w komentarzach pod twoimi teledyskami, na Youtube i Facebooku. Czy widziałbyś się w duecie z Taco Hemingwayem? Czy taka współpraca jest możliwa?
- To byłaby na pewno ciekawa rzecz, tylko że nie mamy z Filipem tak bliskiego kontaktu, żeby nawet myśleć o takich rzeczach...
Wiesz z czego to wynika - fani po prostu kierują się tokiem myślenia, że skoro jesteście z jednej wytwórni, to łatwiej byłoby to zaaranżować.
- Wspólna wytwórnia nie nadaje jednak naturalności takiej kooperacji. Jestem jak najbardziej za tym, aby to wyszło naturalnie. I zaznaczam - nic na siłę. To może wyjść, gdy kiedyś się spotkamy, porozmawiamy i ustalimy, że coś zrobimy.