Zdradził sekrety Krzysztofa Krawczyka sprzed lat. Jego losy mogły potoczyć się inaczej
Oprac.: Michał Boroń
Marian Lichtman w rozmowie z PAP Life ujawnił szczegóły z początków działalności grupy Trubadurzy, w której występował z Krzysztofem Krawczykiem. Okazało się, że gdyby nie zaświadczenie od lekarza, losy artysty i zespołu mogły potoczyć się zupełnie inaczej.
Trubadurzy to zespół zaliczany do największych gwiazd bigbitu obok Skaldów i Czerwonych Gitar. Na koncertach w Opolu, Sopocie, Kołobrzegu, Zielonej Górze wylansowali wiele przebojów, m.in.: "Przyjedź mamo na przysięgę" i "Znamy się tylko z widzenia".
W najsłynniejszym składzie występowali Sławomir Kowalewski (bas, wokal), Marian Lichtman (perkusja, wokal), Krzysztof Krawczyk (wokal, gitara) i Ryszard Poznakowski (klawisze, gitara, wokal).
W rozmowie z PAP Life Marian Lichtman wspomina początki swojej muzycznej kariery. Pierwsze kroki na estradzie stawiał razem ze Sławkiem Kowalewskim podczas cyklicznych "Spotkań z piosenką" w YMCA w Łodzi.
Tak narodził się dla estrady Krzysztof Krawczyk
"To była otwarta scena dla młodzieży, na której mógł wystąpić każdy kto się zgłosił. Można powiedzieć, że już byliśmy trochę lokalnymi gwiazdami. Ja występowałem w takich skórzanych spodniach. Dostałem je od rodziny z Francji. Takie spodnie miał tylko Elvis w Ameryce i ja w Łodzi" - opowiada Lichtman, który przypomina, że na jeden z takich występów Kowalewski przyprowadził nieśmiałego, chudego chłopaka.
"Mówił mi na pan. Przedstawił się, że ma na imię Krzysiek i że chce zaśpiewać. Ja go pytam, co zaśpiewasz, a on mi na to, że piosenkę aktorską. Założył sobie ręcznik na głowę i zaczął śpiewać: 'Ząb, boli mnie ząb, ząb, boli mnie ząb'... Strasznie się wtedy uśmiałem. Rozbawił mnie do łez. Śpiewał takim słabym, białym głosikiem. Ale urzekł mnie tym występem. Polubiłem chłopaka. Spotykaliśmy się później. Poprosił, żebym mu pomógł i pokazał, co zrobić, żeby mieć taki głęboki głos jak ja. Poćwiczyłem z nim, a on - nie do wiary, w dwa czy trzy tygodnie to opanował. Tak narodził się dla estrady Krzysztof Krawczyk" - mówi perkusista.
Zobacz również:
Marian i Krzysztof zaprzyjaźnili się wtedy. Lichtman ze swoją dziewczyną Bożeną (para od 60 lat jest razem) i Krawczyk ze swoją ówczesną ówczesną miłością Grażyną Adamus stali się nierozłączni. Razem chodzili na fajfy (wieczorki taneczne), bywali też u siebie w domach. Wkrótce przyszły koncerty, festiwale i nagrody. Jednak o bigbitowych muzyków zaczęło upominać się wojsko, ponieważ w tamtych czasach było ono obowiązkowe.
Jak Marian Lichtman i Krzysztof Krawczyk "leczyli się u specjalisty"
"Wzywali nas na komisje, a ja kombinowałem, co zrobić, żeby nas nie wcielili. Graliśmy już wtedy w Trubadurach, byliśmy ciągle w rozjazdach, więc trudno było nam wręczyć wezwania. Traf chciał, że kiedyś na Piotrkowskiej spotkaliśmy kolegów Krawczyka ze szkoły i oni nam podpowiedzieli, jak uciec od wojska.
Muzycy postanowili spróbować tego pomysłu - każdy z nich zapisał się na wizytę w innym terminie, by fortel się nie wydał - cieszyli się już pewną popularnością, w dodatku mieli dziewczyny. "Trzeba było sprytu, więc udawałem nieśmiałego. Chodziłem na wszystkie wizyty. Lekarz ze mną rozmawiał, przepisywał mi leki, pytał o różne rzeczy, np. z kim jestem związany. A ja mu na to, że krępuję się o tym mówić, ale że czuję coś do mężczyzny, że jestem zakochany. Mam dziewczynę, ale do niej tego nie czuję" - śmieje się perkusista.
"Trzeba było chodzić do seksuologa co najmniej 7-8 miesięcy, zanim wystawił zaświadczenie, więc chodziłem, a kiedy już się zbliżał czas komisji poborowej, poprosiłem o zaświadczenie, na co ja jestem chory. I lekarz mi dał to zaświadczenie. 'Krawiec' też takie dostał i stawiliśmy się na komisjach - ja na Widzewie, a Krawczyk na Górniaku" - mówi Lichtman.
Obie dziewczyny muzyków były wtajemniczone w plan i odegrały - jak twierdzi Marian Lichtman, subtelną, ale niezwykle ważną rolę w maskaradzie. "Moja Bożenka pomagała mnie, a Grażyna obstawiała 'Krawca'. Kiedy przyszedł czas, dostaliśmy bieliznę od naszych dziewczyn." - wspomina muzyk.
Obu artystów zaświadczenie od seksuologa uratowało przed służbą. Marian Lichtman jest przekonany, że gdyby nie ten fortel, nie byłoby Trubadurów, a ich kariery, w tym kariera Krawczyka być może potoczyłyby się inaczej.
"Ja nie wiem, czy ten lekarz wierzył wtedy w to, co mówimy, czy nie wierzył. Myślę, że on mógł podejrzewać, że to nie do końca prawda, ale przymknął oczy. Napisał zaświadczenie, włożył do koperty i wręczając mi powiedział: 'Może pan iść na komisję'. Śmialiśmy się wtedy z Krawczykiem bardzo i świętowaliśmy (...)" - Lichtman podsumowuje tę historię.
Marek Juśkiewicz (PAP Life)