Roman Kostrzewski nie żyje. Zmarł 35 lat po pamiętnych koncertach z grupą Metallica
Wśród wielu wspomnień po śmierci Romana Kostrzewskiego pojawiają się pamiętne występy grupy Kat przed zespołem Metallica, do których doszło dokładnie 35 lat temu.
Roman Kostrzewski był wokalistą, autorem tekstów i kompozytorem. Karierę muzyczną rozpoczął po dołączeniu do grupy Kat (posłuchaj!), z którą zrewolucjonizował polską scenę metalową, wprowadzając w gąszcz dźwięków ostrych jak topór okultystyczne treści. Nazywany pierwszym diabłem RP, wraz z Katem koncertował u boku Metalliki i Iron Maiden. Po rozłamie w Kacie kontynuował działalność pod szyldem Kat & Roman Kostrzewski. Nagrywał także solo, czego efektem były płyta "Woda" (2007) oraz słuchowiska "Biblia satanistyczna" (1995) i "Listy z Ziemi" (1999).
Kat był zaliczany do tzw. Wielkiej Trójcy Polskiego Metalu razem z grupami Turbo (posłuchaj!) i TSA (posłuchaj!).
Kostrzewski od 2019 r. zmagał się z chorobą nowotworową. Zmarł w hospicjum 10 lutego na kilka dni przed swoimi 62. urodzinami.
Tego dnia minęło dokładnie 35 lat od pierwszego z dwóch koncertów, które Kat zagrał w Spodku w Katowicach przez zespołem Metallica. Występy z 1987 r. zostały udokumentowane płytą "38 Minutes of Life" (pierwsze wydanie nosiło błędny tytuł "38 Minuts of Life").
Te dwa koncerty przeszły do historii, a pierwszej wizycie Metalliki w naszym kraju poświęcone jest specjalne wydawnictwo "Metallica Poland 1987. Behind the Iron Curtain". Autorem książki jest Mateusz Żyła - dziennikarz muzyczny i autor wywiadu rzeki z Romanem Kostrzewskim ("Głos z ciemności" z 2016 r.).
Roman Kostrzewski (1960-2022)
Nie żyje Roman Kostrzewski, wieloletni wokalista i lider zespołu Kat. Miał 61 lat.
Poniżej możecie znaleźć fragment wspomnień Kostrzewskiego z tych koncertów.
- Ten wspólny występ był po trosze dziełem przypadku. Metallica grała wtedy światową trasę z Metal Church. Na dwa miesiące przed koncertem ktoś z Metal Church uległ wypadkowi. Od tego momentu Metallice zaczęły towarzyszyć różne zespoły. W Polsce padło na Kata. Fajna przygoda.
Pamiętam, że [James] Hetfield wpadł do naszej kanciapy i zaserwowaliśmy mu wódeczkę. Uniósł się ambicją i pochłonął prawie pół butelki. Szybko wyjaśniliśmy, że w Polsce pije się sporo, ale niekoniecznie w taki sposób (śmiech).
Koncert wypadł świetnie, choć zagraliśmy praktycznie z marszu. Techniczny Metalliki próbował nas pocieszać: "Nie martwcie się! Jak graliśmy z Ozzym, to przez całą trasę mieliśmy tylko minutę próby". Rozumieliśmy sprawę. Co ciekawe, Metallica miała mały problem, bo przywiozła za mało sprzętu. Wcześniej grali w halach dla maksymalnie pięciu tysięcy ludzi - a tu pełny Spodek... Metallica była wtedy bardzo zaskoczona ogromem zapotrzebowania na tę muzykę.
Podobno po koncercie Kata Hetfield stwierdził, że utwór "Porwany obłędem" jest za szybki.
- Owszem. Rozmawiałem z Hetfieldem i przyznał, że zwrócił uwagę na trzy kwestie. Po pierwsze: faktycznie uważał, że gramy trochę za szybko. Po drugie: uderzyło go to charakterystyczne szeleszczenie języka polskiego. I po trzecie: stwierdził, że więcej oczekiwał melodyki. Faktycznie, Kat w tamtym okresie był bliższy grania thrashowo-blackmetalowego - weźmy choćby "Mordercę" - mało tu wątków melodycznych. Koncerty z Metallicą pokazały jednak, że różnica pomiędzy polską kulturą grania a wykonawstwem zachodnim aż taka duża nie jest. I Metallica to zapamiętała.
Skąd wiesz?
- Miałem koleżankę z Nowego Jorku - Polkę, która wyjechała do Stanów w wieku siedmiu lat i do kraju przyjeżdżała w wakacje. Kochała muzykę metalową. Często zapraszaliśmy ją na jakieś party. Gdy kilka miesięcy po występie z nami Metallica grała w Nowym Jorku, dziewczyna poszła na ten koncert i stanęła przed sceną z transparentem, na którym widniało logo Kata i napis: "Do you remember?". Technika Metalliki wyłowiła ją i zaprosiła na zaplecze. Zapytali o nas, padło kilka miłych słów. Była szansa, żeby znów wspólnie zagrać, ale przeszkodziły okoliczności poboczne.
"Afera" z koszulkami?
- Przyszedł do nas Andrzej Marzec z pretensjami: "Czy wyście powariowali?". Rozłożyliśmy ręce, bo nie wiedzieliśmy, o co chodzi. Otóż menadżer Metalliki poskarżył się, że co chwilę któryś z nas przychodzi, prosząc o koszulki. My w szoku. Nikt z nas tego nie robił, nie mieliśmy żadnych gadżetów. Co się okazało? Akredytowani dziennikarze podawali się za członków Kata i prosili o T-shirty. Niepisany zwyczaj głosił, że dziennikarzom nie daje się prezentów, więc musieli kombinować. Doszło do tego, że Kaciory wzięły czterdzieści koszulek. Kuriozalna, niewygodna sytuacja. W końcu wyjaśniliśmy sprawę, aczkolwiek niemiłe wrażenie pozostało.
Ale chyba mi nie powiesz, że to przez koszulki nie koncertowaliście już z Metallicą?
O wiele ważniejsza była inna sprawa: otóż nie mieliśmy uregulowanego stosunku do służby wojskowej. Sporo w tej kwestii kombinowaliśmy... Ja przychodziłem na komisję z diabłem wymalowanym na skórzanej kurtce, grałem naćpanego, i udawało mi się uciec od munduru. Przeboje miał Piotrek Luczyk - wzięli go na trzy miesiące. W rozpaczy postanowił wyreżyserować próbę samobójczą. Na oczach pielęgniarki wziął skalpel, naciągnął skórę i po niej przejechał. Krew tryskała, ale przynajmniej osiągnął cel. Po prostu nie chcieli go już widzieć w wojsku. Irek też bardzo długo męczył się z Wojskową Komendą Uzupełnień... A więc w 1987 roku nie byliśmy gotowi do wyjazdu, a naprawdę była szansa, bo - jak wcześniej wspomniałem - Metal Church był schorowany. Zostaliśmy w kraju i przygotowywaliśmy się do nagrania nowej płyty.
Co wiesz o polskim metalu - sprawdź się: