Richie Sambora śpiewa o sobie
Gniew, katharsis, kropla goryczy i wreszcie zwycięska determinacja - wszystkie te emocje wybrzmiewają w trzecim solowym albumie Richiego Sambory, zatytułowanym "Aftermath of the Lowdown". Co ciekawe, jeszcze półtora roku temu nagranie nowej płyty było ostatnią myślą, jaka chodziłaby po głowie gitarzyście Bon Jovi...
Zespół zakończył właśnie wyczerpującą światową trasę promującą wydawnictwo "The Circle" z 2009 r. Trwała ponad rok i objęła koncerty w 52 krajach. Część z nich Sambora zmuszony był sobie odpuścić - powodem był drugi już pobyt artysty w klinice odwykowej, gdzie zmagał się z uzależnieniem od alkoholu i środków przeciwbólowych. Nie minęły jednak dwa miesiące, a opuścił mury kliniki i wrócił do kolegów, by towarzyszyć im już do końca.
- Można by pomyśleć, że w takiej sytuacji musiałem być kompletnie wykończony, prawda? - zaczyna swoją opowieść 53-letni Sambora. - Tymczasem ja zwyczajnie miałem ochotę komponować. Najpierw pojechałem na krótkie, tygodniowe wakacje z moją córkę Avą, a potem... Potem wróciłem do domu i piosenki niejako zaczęły pisać się same.
- Praca nad tą płytą była dla mnie rodzajem oczyszczenia - wyznaje. - Szybko nabierała ostatecznych kształtów, a ja dokonywałem retrospekcji mojego dotychczasowego życia. Po napisaniu pierwszych czterech czy pięciu piosenek doszedłem do wniosku, że coraz bardziej przypomina to spójną całość i powiedziałem sobie: "Dobra, czas zebrać w studio kilku chłopaków, zarejestrować, co się da, a wtedy zobaczymy". Wszystko zaczęło układać się wręcz bajecznie, a ja dziś jestem przekonany, że nagrałem jeden z najlepszych albumów w całej mojej karierze.
Takie słowa z ust kogoś, kto jest prawą ręką Jona Bon Jovi, muszą coś znaczyć. To przecież Sambora jest współautorem takich hitów grupy, jak "Livin' on a Prayer" (1986), "Wanted Dead or Alive" (1987), "Bad Medicine" (1988) czy "I'll Be There for You" (1989). A nie zapominajmy, że Bon Jovi sprzedali na całym świecie ponad 130 mln egzemplarzy swoich płyt (najnowsza, dwunasta, będzie miała swoją premierę już w marcu).
- Czułem, że nic mnie nie ogranicza - i właśnie dlatego praca nad "Aftermath of the Lowdown" przebiegała tak fantastycznie - opowiada Sambora. - Udało mi się zebrać zespół składający się ze świetnych muzyków. Realizowaliśmy każdy muzyczny pomysł, jaki przyszedł nam do głowy: długie, pełne pasji solówki... Jednym słowem, wszystko.
Utwór, który Sambora napisał jako pierwszy, to "Seven Years Gone". Śmiało można nazwać go szczerą spowiedzią muzyka, który otwarcie pisze w nim o swoich przeżyciach podczas dwóch odwyków, w 2007 i 2011 r.
- Rzecz jasna, musiałem zadać sobie pytanie o to, do jakiego stopnia chcę się odsłonić przed odbiorcami - mówi gitarzysta. - Ile z tego wszystkiego powinni zobaczyć, o czym powinni się dowiedzieć? I doszedłem do wniosku, że na obecnym etapie życia tak naprawdę nie mam wyboru.
- Wiesz, to jest tak, że w oczach opinii publicznej jestem gościem, który upadł, podniósł się - po czym znów upadł i znów się podniósł. Dlatego właśnie doszedłem do wniosku, że autentyczność i szczerość są tu niezbędne. Taki cel wymuszał na mnie przyznanie się do całej prawdy. Nie, nie będę unikał trudnych tematów. Opowiem wszystko tak, jak było.
- Jednocześnie uważam, że wiele osób może odnieść się do napisanych przeze mnie utworów i tych konkretnych tekstów. Każdy z nas doświadcza przecież wzlotów i upadków. Płyty tej z całą pewnością nie można nazwać przygnębiającą - ale też wiem, że nie jestem jedynym, który przeżył coś takiego, i dlatego właśnie ludzie mogą znaleźć na niej coś dla siebie. Mam poczucie, że dzielę się z nimi czymś ważnym.
Richie Sambora swoją pierwszą gitarę dostał w wieku 12 lat - i niemal natychmiast zaczął pilnie studiować mistrzów klasycznego rocka: Erica Claptona, Jimiego Hendrixa, Jimmy'ego Page'a, Jeffa Becka, a nawet niewiele starszego od siebie Joe'ego Perry. Początkujący gitarzysta był również wielkim fanem muzyki klasycznej. Wkrótce zaczął koncertować z zespołami działającymi w jego rodzinnym stanie New Jersey, m.in. z The Mercy i The Message. Ten ostatni miał nawet podpisany kontrakt z wytwórnią Swan Song Records, założoną przez muzyków z Led Zeppelin - nigdy jednak nie wydał płyty. Przez jakiś czas Sambora towarzyszył podczas koncertów Joe'emu Cockerowi. Został też zaproszony na przesłuchanie przez grupę Kiss. Wreszcie, w 1983 r., związał swoje losy z Bon Jovi, gdzie zastąpił Dave'a Sabo.
Dołączenie do Bon Jovi wymagało od Sambory wyciszenia niektórych spośród jego licznych talentów. O ile jego głos można czasami usłyszeć w piosenkach zespołu - jak chociażby w słynnym "Wanted Dead or Alive" - i o ile czasami udziela się wokalnie podczas koncertów, to przecież nikt nigdy nie miał wątpliwości, że to Jon Bon Jovi jest frontmanem grupy. - W większości zespołów, w których grałem na długo przed Bon Jovi, byłem głównym wokalistą. Brakuje mi tego - przyznaje Richie.
W miarę jak gwiazda Bon Jovi świeciła coraz jaśniej, do Sambory zgłaszali się kolejni artyści, którzy chcieli, by odcisnął on swoje piętno na ich muzycznych dokonaniach. Sam gitarzysta szacuje, że wniósł swój wkład w około 150 wydawnictw i pojedynczych kompozycji - m.in. w imienny album Cher z 1987 r. czy utwory wykonywane przez duet country Big & Rich, hiphopowca LL Cool J, wokalistę Train - Pata Monahana, Les Paul, Pink czy Sugarland. Oprócz tego Sambora może się pochwalić skomponowaniem kilkudziesięciu ścieżek dźwiękowych na potrzeby filmu i telewizji.
- Cały czas dostaję telefony z tego rodzaju prośbami, nawet od debiutantów, którzy dopiero przygotowują się do wydania swojej pierwszej płyty - mówi. - Najwyraźniej zależy im na tym, żebym "doprawił" ich muzykę swoją stylistyką. Wiedzą, czego mogą się spodziewać - a mnie interesują takie projekty.
Swoją pierwszą solową płytę, "Stranger in This Town", Sambora wydał w 1991 r., korzystając z przerwy w działalności Bon Jovi. Siedem lat później ukazał się album "Undiscovered Soul", który aż do teraz pozostawał ostatnim autorskim projektem gitarzysty.
Płyta "Aftermath of the Lowdown" świadczy nie tylko o poprawie psychicznej i fizycznej kondycji jej twórcy - ale też o jego muzycznym rozwoju. Pracując nad nią, Sambora uczęszczał na... pierwsze w swoim życiu lekcje gry na gitarze. Jego mentorem był Laurence Juber, grający niegdyś w założonej przez Paula McCartneya formacji Wings.
- Jeśli chodzi o grę na gitarze, to byłem samoukiem. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że pewnych rzeczy nigdy tak naprawdę nie opanowałem, i postanowiłem nadrobić te zaległości - wyjaśnia tę nietypową decyzję Sambora. - Muszę powiedzieć, że znów poczułem się jak młody chłopak. To tak, jakbym wrócił do szkolnej ławy. Traktuję tę płytę jako początek czegoś nowego w moim życiu.
W komponowaniu piosenek Samborę wspierał głównie współproducent, klawiszowiec Luke Ebbin. Utwór "Weathering the Storm" powstawał z kolei we współpracy z Berniem Taupinem, autorem tekstów największych przebojów Eltona Johna. Współpraca ta, wyznaje muzyk, była zarazem "fantastycznym i onieśmielającym przeżyciem".
- Dużo rozmawialiśmy na temat tego, na jakim etapie swojego życia znajduje się każdy z nas. Jeśli chodzi o doświadczenia w branży muzycznej, to, oczywiście, wiele nas łączy. Bernie zapytał mnie, o czym jest ta płyta, a ja szczerze opowiedziałem mu o swoich pomysłach i o wszystkim, co doprowadziło do jej powstania. Kilka dni później dostałem od niego maila zatytułowanego "Zestaw startowy od Berniego Taupina". Zawierał on propozycje tekstów.
- Bernard po prostu wręcza ci gotowy tekst. Ja sam nigdy nie pracowałem w ten sposób. Po pierwsze, działałem w zespole; po drugie, pracowałem nad tekstami i muzyką jednocześnie. Usłyszałem też od niego, że w każdej chwili mogę zmienić coś w tekście albo coś poprzestawiać, ale powiedziałem mu: "Nie, Bernie". Bo czy ktoś może sobie w ogóle wyobrazić poprawianie tekstów po Berniem Taupinie?
Utwór "I'll Always Walk Beside You" pierwotnie został napisany z myślą o córce muzyka. Jednak po tym, jak wzdłuż wybrzeża Stanów Zjednoczonych przetoczył się huragan Sandy, Sambora skomponował nową jego wersję, nawiązując współpracę z Alicią Keys, która zagrała w niej na fortepianie. Powstała w ten sposób kompozycja została opublikowana jako wydawnictwo charytatywne. Zyski z jego sprzedaży (utwór można było pobrać m.in. ze strony amerykańskiego Czerwonego Krzyża) wspomogły poszkodowanych przez huragan.
- Nagle zauważyłem, że tekst tej piosenki doskonale pasuje do sytuacji: "Będę zawsze kroczył u twojego boku; zawsze zjawię się, żeby ci pomóc..." - mówi muzyk, którego rodzinne New Jersey ucierpiało w huraganie (zniszczeniu uległ także dom jego matki w miejscowości Point Pleasant - na czas remontu pani Sambora zamieszkała z synem w Los Angeles). - Okazało się, że oddaje on moje uczucia i wypowiada wszystko to, co chciałem powiedzieć. Zobaczyłem go w zupełnie nowym świetle.
Współpraca z Alicią Keys była z kolei naturalną konsekwencją wcześniejszego wspólnego projektu dwojga artystów, Sambora brał bowiem udział w nagrywaniu nowego albumu wokalistki, "Girl on Fire". - Pewnego dnia, kiedy nagrywałem "Aftermath of the Lowdown" w Nowym Jorku, w studio należącym zresztą do Alicii, zajrzała do mnie i zapytała, czy zrobię jej ten zaszczyt i zarejestruję partie gitarowe na jej płytę. Oczywiście, zgodziłem się od razu. Jestem jej wielkim fanem - to po pierwsze. Po drugie - przyjaźnimy się. Alicia jest wspaniałym człowiekiem. W zamian zaoferowała się wspomóc mnie w jednym z moich utworów, i tak powstała nowa wersja "I'll Always Walk Beside You".
W lutym rusza kolejna światowa trasa Bon Jovi, promująca "What About Now" [w jej ramach grupa wystąpi również w Polsce; koncert odbędzie się 19 czerwca w PGE Arena w Gdańsku - przyp. red.], w związku z czym Sambora będzie musiał na pewien czas odłożyć na bok swoje solowe ambicje. Nie zmienia to jednak faktu, że po wydaniu "Aftermath of the Lowdown" nabrał ochoty na pisanie kolejnych piosenek - i nie zamierza się powstrzymywać. - Nigdy nie rozstaję się z gitarą, a melodie rodzą się same, kiedy poznajesz kulturę i atmosferę miejsc, które odwiedzasz w trasie - mówi.
Sambora jest też przekonany, że osobisty dramat, który stał się inspiracją do skomponowania "Aftermath of the Lowdown", jest już za nim.
- Uporządkowałem swoje życie - mówi gitarzysta, który współpracuje obecnie z trenerem rozwoju osobistego i pomaga osobom uzależnionym. - Od przyjaciół, kolegów z zespołu i rodziny otrzymałem mnóstwo wsparcia i miłości. Dysponuję wszelkimi narzędziami, by odnieść sukces. W ostatecznym rozrachunku wszystko zależy ode mnie - a ja jestem zdeterminowany, by nie zbaczać już z właściwej ścieżki.
© 2013 Gary Graff
Tłum. Katarzyna Kasińska