Nikt nie spodziewał się jego nagłej śmierci. "Nie miał pojęcia, że umrze"
Perkusista legendarnego zespołu Motorhead udzielił wywiadu, w którym wyznał, że zmarły w 2015 roku lider grupy Lemmy Kilmister wiedział, że walczy z bardzo agresywnym rakiem, który krótko później doprowadził do jego śmierci. Tej jednak do końca się nie spodziewał - wszyscy sądzili, że pokona chorobę.
Mikkey Dee, który dziś występuje z grupą Scorpions, porozmawiał z portalem Sonic Perspectives. W wywiadzie poruszono oczywiście kwestię grupy Motorhead, której był członkiem, a która to w 2015 świętowała swoje czterdziestolecie. Nikt nie spodziewał się wtedy, że jubileuszowy rok na zawsze zakończy działalność zespołu.
Po bardzo intensywnej europejskiej trasie koncertowej, Lemmy Kilmister zmarł 28 grudnia 2015 roku w wieku 70 lat. Dee wyjaśnia, że choć wszyscy zdawali sobie sprawę z jego problemów zdrowotnych i często było Lemmy'emu bardzo ciężko, to nikt nie sądził, że ostatecznie choroba zabierze go właśnie w tym momencie.
"Nie, nie sądzę, że miał takie - wiem, że w ogóle nie miał takich myśli. Ale zmagał się ze swoim zdrowiem i to był dla niego wrzód na tyłku, bo tak bardzo chciał żyć swoim normalnym życiem. Ale miał dobre i złe dni. Rok 2015 był ciężki dla Lemmy'ego i oczywiście dla nas wszystkich. Ale wiem na pewno, że nie miał pojęcia, że faktycznie odejdzie pod koniec tamtego roku; nie miał o tym pojęcia" - wyjaśnia muzyk.
Motorhead na Sonisphere 2011 - Warszawa, 10 czerwca 2011 r.
Zobacz zdjęcia z występu brytyjskiego zespołu Motorhead na Sonisphere Festival na lotnisku Bemowo w Warszawie. Na czele formacji nieprzerwanie stoi Ian "Lemmy" Kilmister.
Lemmy Kilmister z Motorhead nie wiedział, że wkrótce umrze
Z powodu złego stanu zdrowia Kilmistera odwołano kilka koncertów na jubileuszowej trasie. Ostatni z nich zagrali 11 grudnia 2015 roku w Berlinie, czyli niecałe trzy tygodnie przed śmiercią artysty.
W maju 2021 roku Dee tłumaczył w "Waste Some Time With Jason Green", że pomimo pogarszającego się samopoczucia wokalisty, ten do końca nie chciał nawet myśleć o odwoływaniu koncertów. Wspólnie z Philem Campbellem, gitarzystą Motorhead uznali, że nie będą na siłę uszczęśliwiać Lemmy'ego, który zamiast odpoczywać wolał stać na scenie.
"Powiedziałem Philowi: 'Słuchaj, zamiast kłócić się z Lemmym lub naciskać na niego, żeby tego nie robił', bo powiedzieliśmy, że może powinniśmy zrobić przerwę na kilka miesięcy, żeby odpoczął, powiedziałem: 'Nie naciskajmy go mimo wszystko. Pozwólmy mu zdecydować, co chce zrobić. On wie najlepiej, co chce robić'. A on chciał być na scenie. Więc powiedzieliśmy: 'Po prostu wspierajmy go' i to właśnie zrobiliśmy. Ale nigdy niestety nie udało nam się dotrzeć na drugi etap tej europejskiej trasy. W kolejnym etapie [w 2016 roku - przyp. red] mieliśmy zagrać w Wielkiej Brytanii" - wspomina muzyk.
Mikkey Dee wspomina ostatnie spotkanie z Lemmym
Ostatni raz spotkali się po wspomnianym koncercie w Berlinie. Zbliżała się przerwa świąteczna, a muzycy planowali, co będą robić w nowym roku.
"Rozmawiałem z nim zaraz po koncercie. Zszedłem do garderoby Lemmy'ego i powiedziałem: 'W porządku. Wróć do L.A. i pomyśl, które piosenki z 'Bad Magic' powinniśmy zrobić. I wyciągniemy te dwie piosenki, które już graliśmy na tym koncercie, a wstawimy dwie nowe z płyty'. A on powiedział: 'Tak. W porządku. Sprawdzę je". A ja powiedziałem: 'Spotkajmy się po świętach'. Ponieważ był wtedy 11 grudnia, a ja uznałem, że porozmawiamy między świętami a sylwestrem i zdecydujemy, które dwie piosenki, co do których się zgodziliśmy, zagramy na tym kolejnym odcinku trasy. A on powiedział: 'Tak, wrócę i będę nad tym pracował'. I to byłoby na tyle. Nie miał zamiaru nie wracać do Europy i nie koncertować. Więc pożegnaliśmy się, jak zawsze, i to był ostatni raz, kiedy go widziałem, tak naprawdę. Bardzo smutne" - mówił.
Pod koniec życia Lemmy z powodu nasilających się różnorodnych problemów zdrowotnych miał przykładać większą wagę do swojego zdrowia - Mikkey Dee sądzi, że zrobił to za późno.
"Powinien był może zmienić to trochę wcześniej. Ale znając Lemmy'ego, nie był do tego stworzony. Robił to po swojemu albo na całego, albo w ogóle. I to uczyniło go tym, kim był. Nigdy nie szedł na kompromis ze swoją muzyką, nigdy nie szedł na kompromis z przyjaźnią, nigdy nie szedł na kompromis z tym, jaka droga będzie dla kogoś odpowiednia, dlatego MOTÖRHEAD był MOTÖRHEAD i nadal jest MOTÖRHEAD. Ale oczywiście nasza trójka poza tym dużo rozmawiała o rzeczach i to nie było tak, że on był tu jakimś szefem. Ale wszystkim nam pracowało się razem tak dobrze i to właśnie stworzyło magię" - dodawał.
Lemmy zmarł 28 grudnia 2015 roku w wieku 70 lat krótko po tym, jak dowiedział się, że zdiagnozowano u niego raka prostaty.