Nie żyje Steve Harley. Wokalista Cockney Rebel miał 73 lata
Oprac.: Mateusz Kamiński
Nie żyje Steve Harley, najbardziej rozpoznawalny jako wokalista brytyjskiej grupy rockowej Cockney Rebel. Artysta zmarł w wieku 73 lat. W grudniu ubiegłego roku ujawnił, że walczy z rakiem.
Steve Harley (sprawdź!), a właściwie Stephen Malcolm Ronald Nice, był aktywny zawodowo od 1972 roku, aż do końca ubiegłego roku - wtedy ujawnił, że walczy z rakiem i musi skoncentrować się na leczeniu.
"Jesteśmy zdruzgotani ogłaszając, że nasz wspaniały mąż i ojciec odszedł spokojnie w domu, z rodziną u boku" - czytamy w oświadczeniu w mediach społecznościowych. "Śpiew ptaków z jego lasu, który tak bardzo kochał, śpiewał dla niego. Jego dom wypełnił się dźwiękami i śmiechem jego czworga wnucząt" - piszą bliscy.
"Kimkolwiek był, jego serce emanowało tylko podstawowymi elementami. Pasja, życzliwość, hojność. I wiele więcej, w obfitości. Wiemy, że ludzie na całym świecie będą za nim rozpaczliwie tęsknić i prosimy o uszanowanie naszej prywatności w żałobie" - kończą wpis.
Nie żyje Steve Harley. Wokalista Cockney Rebel miał 73 lata
Steve Harley był członkiem zespołu Cockney Rebel, ważnego na brytyjskiej scenie rockowej w latach 1972-1977. Szczególnie popularni byli na początku lat 70., wykonywali muzykę z pogranicza popu i progresywnego rocka. Aż pięć ich albumów wylądowało na brytyjskiej liście przebojów - aż 12. z singli było także notowanych na listach.
Grupa powróciła na scenę na stałe w 1996 roku, już jako solowy projekt Harleya i ponownie koncertowała. W 2005 roku wydała album "The Quality of Mercy".
Na koncie mieli przeboje m.in. "Judy Teen", "Mr. Soft", a także słynny cover "Here Comes The Sun". "Byłem w szpitalu od lutego '63 do grudnia i w tym roku Beatlesi eksplodowali, Stonesi eksplodowali, a Dylan implodował" - mówił niegdyś magazynowi "Songwriter". Właśnie za sprawą twórczości Boba Dylana zdał sobie sprawę, że w muzyce liczą się nie tylko chwytliwe teksty, a przede wszystkim cała oprawa słowna. "[Nie] rozwalił tego miejsca wizerunkiem i muzyką rockową, ale udowodnił [coś] nam wszystkim, którym zależało na słowach, a nie tylko na tekstach".
Wspominał również wyjątkowe uczucie, gdy w 1975 roku zagrał Dylanowi jeszcze niewydaną wówczas piosenkę "Make Me Smile". "(...) Ówczesny dyrektor zarządzający EMI, Bob Mercer, przyszedł do Abbey Road... Powiedziałem do Boba: 'Posłuchaj tego', a on powiedział: 'Numer jeden'. Zażartowałem: 'Czy to obietnica?'. Powtórzył tylko 'numer jeden', więc wiedzieliśmy, że to coś wyjątkowego" - wspominał.