Moby: Zepsute radio i dużo ciepła

Moby objaśnia płytę "Wait For Me" - przeczytaj jego komentarze na temat poszczególnych utworów!

Okładka płyty "Wait For Me" Moby'ego
Okładka płyty "Wait For Me" Moby'ego 

"Division": to prosta, klasyczna kompozycja. Z obiektywnego punktu widzenia dzieje się tam sporo skomplikowanych rzeczy, ale nie chcę by było to ewidentne. Orkiestracja, czy przewroty interwałów mogą zainteresować teoretyków muzyki, nie chcę jednak, by cokolwiek stało pomiędzy słuchaczem i emocjonalnym przekazem muzyki. Nie chciałbym, by ktokolwiek zaczął myśleć: "Czy to jest trudne? Czy powinienem docenić ten utwór intelektualnie?"

"Pale Horses": Wiem, że nikt oprócz maniaków sprzętu studyjnego nie lubi słuchać o sztuczkach technicznych, ale moim celem przy pracy nad tą płytą było uzyskanie "starego" brzmienia. Nie mówię o stylu retro, czy nostalgicznym, ale wiele współczesnych albumów ma bardzo jasne brzmienie, a ja chciałem, by wokale w tej piosence były bezpośrednie i przystępne.

Na "Pale Horses" zaśpiewała moja przyjaciółka Amelia. Często gdy pracuję z wokalistami, oni przychodzą do mnie, ja raz odgrywam piosenkę, daję wokaliście do ręki mikrofon i nagrywamy wersję próbną. Potem przychodzą jeszcze raz i nagrywają bardziej oszlifowane wersje. W 90 proc. przypadków tych drugich podejść nawet nie biorę pod uwagę. Na płycie słychać Amelię śpiewającą do mikrofonu za 70 dolarów, bez słuchawek, sczytującą tekst na bieżąco z kartki, którą trzymałem przed nią.

Nie znała piosenki, więc to pierwsze wykonanie miało w sobie kruchość i naiwność. Kiedy zapoznała się z piosenką i nagrałem wokale na lepszym mikrofonie, efekt był zbyt wygładzony. Ale nawet wersja próbna była dla mnie zbyt gładka, przegrałem więc wokale Amelii na dziwny stary magnetofon taśmowy i z niego z powrotem do piosenki. Jeśli więc brzmią staromodnie, to świetnie, bo chciałem osiągnąć efekt taki, jakby nagrano je nie półtora roku, a 40 lat temu.

"Shot in the Back of the Head": Chciałem, żeby piosenki na tej płycie zaczynał jeden element muzyczny, który w połowie przejdzie w zupełnie coś innego. Ten utwór zaczyna się niepokojącą, dziwaczną partią gitary nagraną od tyłu, potem wchodzą bębny, ale tylko w jednym kanale, więc brzmią bardzo płasko i osobliwie. Dopiero po 50 sekundach wchodzi reszta instrumentów, ale dzięki temu powstaje nagła lawina dźwięku, która powala słuchacza. Pod względem produkcji, z tej piosenki jestem dumny najbardziej. Świetnie brzmi na słuchawkach.

"Study War": Zupełnie nie potrafię oceniać swojej własnej twórczości. Skończyłem "Study War" i puściłem to znajomej osobie, która powiedziała, że numer przypomina jej kawałek z "Play". Dopiero wtedy zdałem sobie z tego sprawę: spokojne tempo, zsamplowane afroamerykańskie wokale i smyczki. Szczerze mówiąc rozważałem wyrzucenie tego numeru z płyty, właśnie z tego względu. Nie przeszkadza mi, gdy komuś nie podoba się moja muzyka, ale nie lubię dawać oczywistych powodów do jej pogardliwego traktowania. Nie chcę, by ktoś powiedział: "To jest Play 2. Jeśli chcecie posłuchać czegoś lepszego, po prostu kupcie Play".

Bardzo lubię potężne, emocjonalnie rozbudowane utwory. Niektóre piosenki na płycie są bardzo oszczędne i pełne dystansu, inne mają większy rozmach. W "Study War" sporo się dzieje w warstwie smyczkowej i w melodii.


"Walk With Me": Gdy mój znajomy usłyszał ten numer, myślał, że wokale są zsamplowane. Wyjaśniłem mu: "Nie, to 26-letnia dziewczyna z Los Angeles". Przetworzyłem jej partie; choć śpiewa z chrypką, chciałem, żeby jej głos brzmiał na jeszcze starszy. Znajomy pomyślał, że wokal należy do 78-letniej kobiety z lat 50. A to młoda dziewczyna, która nosi fioletowe kombinezony, mieszka w LA, imprezuje i za dużo pije. To jedna z piosenek opartych na jednym akordzie. Uwielbiam taką dyscyplinę: jeden akord, prostota i koncentracja na melodii oraz aranżacji.

Tekst pochodzi ze starej pieśni z gatunku spirituals. Pragnąłem skontrastować tradycyjny, płaczliwy ton tego stylu ze starym analogowym syntezatorem i dźwiękami popsutej maszyny perkusyjnej. Wszystko w tym utworze brzmi niedoskonale: i wokal, i słabe, stare, posute syntezatory.

"Stock Radio": Kupiłem na eBayu stare bakelitowe radio dla znajomego, ale okazało się, że nie działa: wydaje tylko dziwaczny dźwięk. Nagrałem go przepuszczając przez bardzo prosty harmonizer. To cała piosenka: zepsute bakelitowe radio w starym, słabym harmonizerze.

"Mistake": To jedyna piosenka na płycie, w której śpiewam. Jest najbardziej konwencjonalna pod względem konstrukcji. Słychać wyraźnie, że inspirowałem się New Order, Echo & The Bunnymen i Davidem Bowie. Moje młodzieńcze fascynacje przenikają to nagranie. Uwielbiam melodyjny, pełen emocji post-punk. Przepadam za postpunkowym okresem, gdy zespoły takie jak New Order, czy Joy Division zaczęły eksperymentować z syntezatorami i nagrywać poruszające utwory. Dużo ciepła w takich numerach, jak "Atmosphere" Joy Division, to zasługa instrumentów klawiszowych.

"Scream Pilots": To utwór instrumentalny, którego na początku nie zamierzałem zamieszczać na płycie, ale bardzo podobał mi się jego klimat. Myślę, że jest bardzo sugestywny. Fajnie jest opublikować wyraźnie niepopową płytę, gdzie co drugi numer jest instrumentalny, a czasem mamy dwa takie utwory pod rząd. Uwielbiam kawałki bez wokalu. Moje ulubione albumy Davida Bowie to "Heroes" i "Low", gdzie połowa materiału jest instrumentalna. Podobnie, jak na płycie "My Life In The Bush Of Ghosts" Briana Eno i Davida Byrne'a, za którą przepadam.

"Jltf1/Jltf": Od lat mieszkam w Nowym Jorku, który oferuje masę niezdrowych przyjemności prowadzących do degeneracji. W pewnym momencie przyjemność zanika, a zostaje niezdrowy tryb życia. Już nie imprezujesz, tylko pielęgnujesz nałóg. Ta piosenka opowiada o uzależnionej od narkotyków parze, która wpadła w króliczą norę ciężkiego nałogu. Prawie wszyscy moi znajomi są lub byli ćpunami.

Kiedy dorastałem, moja mama brała z przyjaciółmi mnóstwo narkotyków, ale te twarde zawsze mnie przerażały. W pewnym momencie zrozumiałem, że zostałem uodporniony na pokusę dzięki bliskości narkotyków. Wszyscy, których znałem palili crack, metamfetaminę, wstrzykiwali sobie speedballe i umierali po przedawkowaniu. Stało się to dla mnie normalne. O tym opowiada utwór: moi znajomi to ćpuny i dla mnie to normalka - dziwne jest to, że przestałem się dziwić.

Zażywanie narkotyków demonizowane jest dziś niemal z wiktoriańskim zacięciem. Nie uważam, że należy je zażywać, bo uzależniają i pogrążają człowieka. Ale ludzie biorą narkotyki zwykle dlatego, że chcą być szczęśliwi. Myślimy o uzależnionych jako podludziach żyjących w rynsztoku, a o dilerach - jako uzbrojonych opryszkach. A wszystko sprowadza się do tego, że uzależnieni chcą się poczuć dobrze, jak dzieciak jedzący ciasteczka. Nie mają nikczemnych zamiarów, po prostu chcą się poczuć trochę lepiej niż zwykle, zasmakować nihilizmu. Właśnie to stanowiło inspirację dla tej piosenki.


"A Seated Night": Tę piosenkę zainspirowało bardzo konkretne zdarzenie. Sześć lub siedem lat temu jechałem taksówką z haitańskim kierowcą, który słuchał haitańskiej mszy z udziałem chóru nagranej przez jego kuzyna. Nagranie było fatalne, a kierowca odtwarzał je na małym, tanim kaseciaku, ale nigdy nie słyszałem czegoś tak pięknego: kameralnego, klimatycznego i niesamowitego. Tworząc tę piosenkę wyszukałem sampel wokalny, który przypominał mi tamto nagranie.

"Wait for Me": Słuchałem pierwszego albumu Black Flag "Damaged". Niektóre teksty na tej płycie są pełne rozpaczy i okrucieństwa. Wymyśliłem motyw na pianinie, do którego stworzyłem tekst: to smutna piosenka pełna cichej desperacji zainspirowana Black Flag. Taki tekst mógłby napisać Henry Rollins, chociaż piosenka jest spokojna i ładna. Jednak nie ma w niej ani krzty radości ani subtelności.

"Hope Is Gone": Uwielbiam pieśni o utraconej miłości i całą tę estetykę. Cieszę się, że powstał rock and roll, ale jego nadejście w pewnym sensie zakończyło żywot spokojnych, pełnych rezygnacji sentymentalnych piosenek. Bardzo mi ich brakuje. Próbuję przywołać ich klimat tą bezpośrednią piosenką o rezygnacji; kobieta śpiewa w niej o tym, że się poddaje i zamierza spędzić resztę życia przy barze.

Wokalistką jest Hilary Gardner, która według mnie urodziła się w niewłaściwych czasach. Sądząc po barwie głosu i sposobie, w jaki nim operuje, powinna była przyjść na świat w 1935 roku. Nawet przez najlichszy mikrofon brzmi jak młoda Patti Page; co zabawne, Hilary pochodzi z Wassilla na Alasce, rodzinnej miejscowości Sarah Palin.

"Ghost Return": Gdyby ktoś określił ten numer "lynchowskim", natychmiast bym się z nim zgodził. To dziwaczny kawałek lo-fi. Perkusję nagrałem najbardziej badziewnie, jak się dało. Pogratuluję temu, kto dosłyszy tam dźwięk stopy. Gitary przepuściłem przez stare, zepsute efekty. Miksowanie całości było wyzwaniem, bo hałas niemal zagłuszył muzykę. Ale podobał mi się klimat kawałka, więc zamieściłem go na płycie.

"Slow Light": Na początku ta piosenka miała otwierać płytę. Ogólnie rzecz biorąc, ten album jest smutny: pełen rezygnacji i żalu. Ten utwór, choć instrumentalny, jest nieco bardziej optymistyczny: ładnie brzmi i pojawiają się w nim durowe akordy. Postanowiłem na końcówkę płyty dać coś pozytywnego, bo nie chcę by ludzie podcinali sobie żyły po jej wysłuchaniu.

"Isolate": Ten utwór brzmi jak numer Nicka Drake'a z maszyną perkusyjną i bez wokali. Być może nie słychać nietypowej produkcji, ale według dzisiejszych standardów został nagrany i wyprodukowany starodawnymi metodami. Partie gitary były tu bardzo czyste, ale nagrywałem je tyle razy, że nabrały hałaśliwego, brudnego brzmienia, które bardzo mi przypadło do gustu. Chciałem, by płytę kończył utwór ładny, smutny i pełen dystansu.

Czytaj także:

Zobacz teledyski Moby'ego na stronach INTERIA.PL.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas