Fyre Festival zatopią pozwy wściekłych uczestników?
Sprawa odwołanego Fyre Festivalu wciąż jest jednym z głównych tematów w Stanach Zjednoczonych. Twórcy imprezy wkrótce będą bronić się przed nie jednym, a trzema pozwami, a kolejne ujawnione informacje sprawiają, że ich sytuacja jest coraz gorsza.
Dla tych, którzy nie śledzili całej historii przypominamy, o co w niej chodzi. W 2016 roku Billy McFarland i raper Ja Rule ogłosili, że stworzą na Bahamach wspaniały festiwal, który dorównałby Coachelli i innym imprezom utrzymanym na bardzo wysokim poziomie.
Niedługo później ogłaszają skład festiwalu, gdzie znajdują się m.in. Major Lazer, Rae Sremmurd, Migos, Disclosure i Blink 182. Ponadto nakłaniają do współpracy modelki i celebrytki (Kendall Jenner, Emily Ratajkowski, Bella Hadid), aby promowały wydarzenie.
Najtańsze bilety na festiwal kosztowały 1,5 tysiąca dolarów, najdroższe 12 tysięcy, chociaż w sieci pojawiły się, dodajmy, że niepotwierdzone, informacje, że jeden z festiwalowiczów na swój bilet wydał nawet 250 tysięcy dolarów (na taki rachunek miało wpłynąć wynajęcie willi).
Pod koniec kwietnia 2017 roku, czyli w pierwszy zaplanowany weekend imprezy, okazało się, że impreza jest organizacyjną katastrofą. Uczestnicy festiwalu nie mają dostępu do wody pitnej, jedzenie jest fatalnej jakości, noclegi części przybywających zostały zniszczone przez burze, a nikt z obsługi nie potrafił odnaleźć się w tym chaosie.
Impreza została odwołana, a uczestników ze sporymi problemami (wyloty z Bahamów, również organizowane przez Fyre Festival były opóźnione o kilka godzin) odesłano do ich domów.
Krótko potem w sieci pojawiły się tłumaczenia głównych twórców imprezy, którzy przepraszali za zaistniałą sytuację, przyznali się do błędów organizacyjnych, zaznaczyli, że całe wydarzenie nie było oszustwem i ogłosili, że impreza odbędzie się 2018 roku.
Na nic zdały się przeprosiny Ja Rule i Farlanda. Krótko po odwołaniu festiwalu wystosowano przeciwko organizatorom pozew zbiorowy (ponad 100 uczestników) na 100 milionów dolarów.
W argumentacji wymieniono wszystkie problemy techniczne (brak wody pitnej, marne jedzenie, zła opieka medyczna, chaos panujący na wyspie) oraz stwierdzono, że Fyre Festival bliżej było do "Igrzysk śmierci" niż do Coachelli.
Jak się okazało, był to pierwszy z trzech pozwów, które wpłynęły przeciwko Fyre. Drugi złożony został w Los Angeles, a nad jego rozpatrzeniem czuwa prawnik John Giradi reprezentujący innych uczestników imprezy. W argumentacji czytamy, że McFarland i Ja Rule oszukali ludzi, płacąc celebrytom gigantyczne pieniądze (Kendall Jenner miała dostać 250 tys. dolarów za swoje wpisy na Instagramie dotyczące festiwalu), aby ci kłamiąc nakłaniali do przyjazdu na wydarzenie.
John Girardi twierdzi również, że złamano regulacje Federalnej Komisji Handlu dotyczące reklamy. Influencerzy, którzy zamieszczali zdjęcia i zachęcali do wzięcia udziału w Fyre Festival nie informowali, że to reklama i że wzięli za sponsoring pieniądze.
Trzeci pozew przeciwko Fyre Festival trafił do sądu w Nowym Jorku. Złożyli go Matthew Herlihy i Anthony Lauriello. Twórcom zarzucili fałszywe przedstawienie faktów, zaniedbania techniczne, złe przygotowanie do imprezy masowej, a nawet kradzież mienia.
Organizatorów czeka więc kilka batalii w sądzie. Co jednak najciekawsze nie wszyscy zakończyli Fyre Festival wściekli. Tak przynajmniej twierdzą sami twórcy, którzy w kolejnym komentarzu do sprawy, przesłanym "Rolling Stone", uważają, że 81 procent uczestników festiwalu wróci do nich za rok. Ile w tych liczbach jest prawdy? Dotychczasowe naciągnie rzeczywistości przez obsługę imprezy, może sugerować, że niewiele.