Flow: Pasja kieruje moim życiem, a ja jej na to pozwalam
- Od dziecka moją miłością był Bruce Lee. Pociągał mnie jego spokojny umysł i dzikie serce - mówi w rozmowie z Interią Basia Adamczyk, znana lepiej jako Flow. Artystka opowiedziała nam o swoich pasjach, spontanicznych tekstach oraz o tym, dlaczego muzyka ze Sri Lanki jest najgorsza na całym świecie.
Flow, czyli Basia Adamczyk, to producentka, wokalistka, autorka tekstów, reżyserka, producentka... a przede wszystkim zwariowana osoba. W lutym 2017 roku ukazał się jej album "Kleśa". Wcześniej artystka miała okazję współpracować m.in. z Skubasem (napisała tekst do "Nie mam dla ciebie miłości") i Tym Typem Mesem. Wraz ze Świętym tworzyła duet Blow.
Daniel Kiełbasa, Interia: W kwietniu poleciałaś do Barcelony nakręcić klip do "Dziewczyny z tramwaju". Możesz zdradzić co zobaczą w teledysku twoi fani?
Flow: - Zobaczą Barcelonę, hiszpańskiego czterołapego przystojniaka o wdzięcznym imieniu Piotrek i magnetyzującego spojrzeniem argentyńsko-hiszpańskiego śpiewaka operowego. No i ja. Też tam będę!
Skąd pomysł, aby nakręcić klip w słonecznej Hiszpanii do smutnej piosenki o samotnej dziewczynie? Co zdecydowało?
- Jak większość moich pomysłów i ten zjawił się spontanicznie i nieoczekiwanie. Zaczęło się od tego, że miałam wybrać się odwiedzić Karolinę Shumilas, fotografkę, która mieszka w Barcelonie. Ale gdy dwie pełne artystycznej zajawki i kreatywności kobiety planują spotkanie, okazuje się, że po drodze wakacje przekształcają się w możliwość do zrealizowania twórczych pomysłów. I tak, moje tygodniowe wakacje wypełniły się planem zdjęciowym, sesjami fotograficznymi i pracą nad kolejnymi projektami. To się stało tak po prostu. Bez spinki, bez szacowania, z miłości do sztuki. Ten czas, który spędziłam w Barcelonie, to zdecydowanie jedne z najprzyjemniejszych chwil w moim życiu.
- Samotna dziewczyna w Barcelonie nabrała nieco szaleństwa i dzikości.
Skoro już jesteśmy przy hiszpańskich nawiązaniach, utwór "Pina" zainspirowany był filmem Pedro Almodovara "Skóra, w której żyję". Pomysł na tekst i melodię pojawił się w twojej głowie zaraz po jego obejrzeniu, czy stało się to bardziej przypadkowo?
- Muzyka, taniec, film, obrazy, emocje, mieszkają we mnie, odkąd moje zmysły zaczęły poznawać świat. Kocham taniec i kocham kino. Nie zastanawiam się zwykle nad tym, o czy bym chciała napisać, to dzieje się samo. Pojawia się potrzeba wyrażenia emocji. Po prostu zaczynam pisać, zwykle od razu nucąc już sobie jakąś melodię. Nie myślę. To trochę jak medytacja. I wtedy - jakby to ładnie nazwać - hmmm.... może tak - oddaję te wszystkie emocje i inspiracje, które były moim udziałem. Taniec Piny wzrusza mnie niezmiennie od lat, wszystkie filmy Almodovara znam na pamięć. Ta piosenka jest wynikiem połączenia tych fascynacji, które w pewnym momencie zaowocowały tekstem, który właściwie sam się napisał.
Teledysk do "Piny" to odwołanie się do działalności niemieckiej tancerki i choreografki Piny Bausch. Pamiętasz kiedy sama zainteresowałaś się tańcem?
- Od zawsze. Taniec jest dla mnie naturalny jak oddychanie. Ciało i ruch są dla mnie bardzo ważne. Czasem ważniejsze niż słowa, bo słowa mogą zostać przefiltrowane przez mózg, a ciało niezmiennie mówi prawdę.
Jesteś reżyserem własnych teledysków. Wynika to z twojej pedantyczności i chęci dopilnowania każdego szczegółu, czy też nie chciałabyś, aby twoje pomysły realizował ktoś inny?
- Pedantyczna to jest moja mama! Ja chciałam jedynie zrealizować swoje wizje, bo często "widzę" muzykę. Tak powstała np. "Pina", zobaczyłam ten klip w głowie i postanowiłam tę wizję zrealizować. Podobnie było z klipem do "Nie mam dla ciebie miłości". Scenariusz do tego klipu, obudził mnie w nocy. Obudziłam się, spisałam w pięć minut i poszłam dalej spać.
- Tak to wszystko działa. Pasja kieruje moim życiem, a ja jej na to pozwalam i czasem tylko trochę pomagam.
Z Hiszpanii przenieśmy się do Indii. Z Dalekim Wschodem łączy się bowiem tytuł twojej płyty -"Kleśa". Skąd wzięła się twoja fascynacja tamtejszą kulturą i filozofią?
- Mam wrażenie, że to zostało mi z poprzedniego wcielenia! Od dziecka moją miłością był Bruce Lee. Pociągał mnie jego spokojny umysł i dzikie serce. Mając osiem lat, instynktownie medytowałam, próbowałam nawiązać kontakt ze sobą i poczuć się integralną częścią wszechświata. Oczywiście wtedy tak tego nie nazywałam! Po prostu wsłuchiwałam się w ciszę...
- Gdy byłam nieco starsza, do moich miłości dołączył Dalajlama, przeczytałam wszystkie jego książki, a właściwie rozmowy z nim. Po jakimś czasie odkryłam Ashtanga jogę i ona okazała się tym idealnym połączeniem - medytacji, oddechu i ruchu.
A skąd wzięła się taka potrzeba?
- Hmmm.... Jestem z lekka "fiśnięta", mam dużo różnego rodzaju zaburzeń emocjonalnych, od bordeline zacząwszy, na fobiach skończywszy. Zawsze było mi ciężko dojść ze sobą do ładu, bo szarpały mną skrajności i namiętności, dlatego to dalekowschodnie poszukiwanie równowagi i harmonii było dla mnie zbawienne. Ba! Pewnie nawet nie raz uratowało mi życie!
Muzycznie jednak nie ma twojej płycie wielu orientalnych inspiracji. Dużo więcej słychać na niej brzmień kojarzących się z brytyjskimi klubami, m.in. trip hop. Skąd tak mocne zainteresowanie kierunkiem wyspiarskim?
- Oj nie ma orientalnych, nie ma. Spędziłam kiedyś trochę czasu na Sri Lance i słyszałam tam... najgorszą muzykę na całym świecie. Coś, co można porównać do marcujących kotów i to takich, co nie słyszą. Zupełnie nie jest to bliskie mojej wrażliwości muzycznej.
- Dla mnie w muzyce najważniejsze są emocje, rytm, piękne melodie. Czerpanie z różnych gatunków, gdzie nadal podstawą jest groove. Lubię tzw. "wpier*ol" połączony z poruszającą melancholią, lubię też eksperymenty, przekraczanie granic i poszukiwania. To wszystko ma w sobie trip hop.
A jaki wpływ na właśnie taki kształt płyty miał Karl Martin?
- Karl jest odpowiedzialny za brzmienie i master płyty. To była wspaniała twórcza współpraca, przez parę miesięcy rozmawialiśmy ze sobą prawie codziennie - o brzmieniach, o muzyce. Gdy wysyłałam mu do masteru pierwszy kawałek, miałam lekkiego - a właściwie nielekkiego - stresa. No bo tutaj ja, uliczna poetka, co sobie sama wymyśla, eksperymentuje i kieruje głównie własną intuicją, a tutaj, wykształcony, w najlepszej brytyjskiej szkole inżynier dźwięku i muzyk - młody, nowoczesny, osłuchany. Ale okazało się, że jest git! Pierwszą wysłałam mu "Perłę" i zakochał się w tym kawałku, a jego największym ulubieńcem są tytułowe "Kleśa", które zrobiliśmy wspólnie z Szogunem. Najbardziej pojechany i dziwaczny kawałek na płycie. Szurnięta część mojego mózgu!
Ile trwały prace nad albumem?
- W sumie około dwóch lat. Trochę się wiłam. Ktoś kto jednego dnia ubóstwia kolor zielony, a następnego dnia go nienawidzi, już tak ma, że powić trochę się musi, zanim odnajdzie właściwą drogę.
Jesteś autorką wszystkich tekstów na płycie. Wcześniej pisałaś dla m.in. Skubasa. Doświadczenie pisania dla innych artystów pomogło ci przy nagrywaniu własnej płyty?
- Nie jestem zawodową tekściarką. Pisząc dla Skubasa, tak naprawdę pisałam dla siebie i o sobie. Było to dla mnie dość proste, bo jesteśmy do siebie bardzo podobni i heca polegała na tym, żeby odkryć jego cząstkę w sobie. Odkryć i wyrazić.
- To było piękne doświadczenie, ale... nie jest tak, że mi "pomogło". Kocham pisać, nigdy nie sprawiało mi to trudności i zawsze było wielką przyjemnością, zresztą zanim zaczęłam współpracować z Radkiem, miałam już na koncie napisaną płytę i sporo gościnnych wersów.
Twoje teksty na "Kleśi" są bardzo osobiste. Nie miałaś wewnętrznych oporów przed wyrzucaniem z siebie kolejnych emocji i odsłanianiem się przed słuchaczem?
- Ja się niczego nie boję! Ha! A na poważnie, to nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Nie jestem artystką, która kalkuluje, co jest dobre, a co ryzykowne. Tworzę to, co czuję.
Na płycie nie zmieścił się utwór "Zgiełk", nagrany specjalnie z okazji "czarnych protestów". Nie pasował do koncepcji albumu, czy nie chciałaś wrzucać do niego polityki?
- "Zgiełk" powstał na spontanie. Poczułam, że mam potrzebę by wyrazić swoje poglądy, że chcę coś zrobić, że nie chcę być bierna i neutralna, bo nie będę wtedy uczciwa w stosunku do samej siebie. Jestem nauczona, że niesprawiedliwość, fanatyzm, odbieranie wolności i głupotę należy reagować. Nie przechodzę więc obojętnie. Reaguję. Tak, jak umiem.
Byłaś jedną z pierwszych artystek, które zaangażowały się w strajki kobiet. Wiele aktorek i wokalistek, za swoje zaangażowanie spotkała ostra i często niezasłużona krytyka. Też miałaś nieprzyjemności z powodu poparcia protestów?
- Oczywiście, że miałam, ale kompletnie się tym nie przejęłam. Gdy zaczynasz się przejmować, atakujący rośnie w siłę i osiąga swój cel. Tego między innymi nauczył mnie Bruce Lee! Nie nienawidzę, współczuje tym, co sączą jad, są sfrustrowani i dążeniem do władzy, leczą swoje kompleksy.
Czasy w Polsce nie są zbyt ciekawe, jednak sprzyjają tworzeniu kolejnych protest-songów, których jednak ostatnio jest bardzo mało. Myślisz, że artyści powinni mocniej włączać się w debatę publiczną, chociażby za pośrednictwem własnej twórczości, czy całkowicie powinni się od niej wyalienować, by nie skazić swojej sztuki?
- Myślę, że każdy powinien robić to, co czuje. Najważniejsze, żeby nie kierować się lękiem, bo sztuka, to odwaga. Odwaga wyrażania siebie. Bez cenzury i obaw.