Dave Stewart: muzyka bez końca
Od śmierci Jamesa Browna pięć lat temu tytuł "najbardziej zapracowanego człowieka w show-biznesie" jest wciąż do wzięcia. I trudno wyobrazić sobie lepszego doń pretendenta niż Dave Stewart.
Tylko w zeszłym roku Stewart - najbardziej znany jako "połowa" nieistniejącego już duetu Eurythmics - wyprodukował nowe albumy Stevie Nicks i Joss Stone, założył supergrupę SuperHeavy z Mickiem Jaggerem i innymi gigantami rocka, wreszcie wydał swój szósty solowy album "The Blackbird Diaries" (przy czym prace nad kolejnym są już mocno zaawansowane). Napisał również muzykę i partie tekstowe do teatralnej adaptacji filmu "Uwierz w ducha" z 1990 r., obecnie wystawianej na londyńskim West Endzie, i wyprodukował filmy dokumentalne przedstawiające pracę nad każdym z powyższych projektów. Nieźle, jak na jeden rok pracy.
- Dzięki temu nie pakuję się w kłopoty - śmieje się 58-letni Stewart, którego mój telefon zastał w Nashville w stanie Tennessee - ale też narażam się na nowe niebezpieczeństwa rysujące się na ekscytującym horyzoncie. Zawsze miałem zadatki na aktywistę, ale teraz jestem nieco bardziej na pierwszym planie, a więc bardziej widoczny. Zazwyczaj trzymam się z tyłu, więc nie sprawiam wrażenia stale obecnego.
- Muszę jednak powiedzieć, że czuję się teraz bardziej komfortowo niż kiedykolwiek, będąc na tym pierwszym planie lub dzieląc go z innymi.
Dziwny termin 'synchroprzeznaczenie'
Dokonania zawodowe Stewarta były imponujące nawet przed tym zeszłorocznym natłokiem spraw. Urodzony w angielskim Sunderland muzyk założył Eurythmics w 1980 r., wraz ze swoją ówczesną partnerką, Annie Lennox. Wcześniej tych dwoje działało w nowofalowym zespole The Tourists. Kiedy w 1990 r. nastąpił rozpad słynnego duetu, odradzającego się odtąd jedynie okazjonalnie, Stewart zajął się produkcją. Przez szeregi jego podopiecznych przewinęli się m.in. Daryl Hall, Katy Perry, Tom Petty and the Heartbreakers, a także Ringo Starr. Stewart zaczął też komponować muzykę filmową, czego efektem są ścieżki dźwiękowe do takich filmów, jak "Spec" (1994), "Showgirls" (1995), "Kto zabił ciotkę Cookie?" (1999) czy "Alfie" (2004). Artysta ma także na koncie oprawę muzyczną scenicznej wersji kultowego filmu "Barbarella" z 1968 r., a do tego jest współautorem dwóch wydawnictw komiksowych: serii "Walk-In" i powieści graficznej "Zombie Broadway", jak również współautorem książki "The Business Playground: Where Creativity and Commerce Collide".
- Jestem jednym z tych ludzi, z myślą o których ukuto termin "synchroprzeznaczenie" - mówi Stewart. - Nie do końca wiem, co on oznacza, ale z całą pewnością jestem takim typem człowieka, który pozwala, by rzeczy po prostu się działy. Nie blokuję zdarzeń ani nie staram się ich powstrzymać, powodowany jakimś nieokreślonym strachem.
To właśnie ta filozofia, mówi Stewart, zawiodła go do Nashville, gdzie stworzył "The Blackbird Diaries".
W maju 2010 r., jak wielu innych podróżnych, mieszkający na co dzień w Los Angeles Stewart został unieruchomiony w swoich wojażach, kiedy pył wulkaniczny wydobywający się w krateru przebudzonego islandzkiego wulkanu Eyjafjallajokull na pewien czas sparaliżował międzynarodowy ruch lotniczy. Zmuszony do przedłużenia swego pobytu w Londynie, muzyk dzielił czas pomiędzy hotel i kawiarnię Bar Italia, o której zresztą opowiada kolejny musical, nad którym pracuje. Nie mając ze sobą gitary, Stewart postanowił zajść do swojego ulubionego sklepu z tymi właśnie instrumentami, mieszczącego się przy Denmark Street - "miejsca, do którego przychodziłem, odkąd skończyłem osiemnaście lat, by pożerać wzrokiem to, co widziałem przez okno wystawowe" - by rozejrzeć się za nowym nabytkiem.
Autentycznie zaintrygowany
- Kupiłem gitarę, która mi się spodobała - wspomina Stewart - a niedługo później odkryłem, że należała niegdyś do człowieka nazwiskiem Red River Dave. W pakiecie z instrumentem kupiłem jego zdjęcia, podręczniki muzyczne, piosenki, które napisał, i całe mnóstwo innych rzeczy. Okazało się, że gość był ekscentrycznym muzykiem country; jeśli wpiszesz w wyszukiwarce jego nazwisko, dowiesz się bardzo zabawnych rzeczy. Autentycznie zaintrygowała mnie ta postać.
- Już po chwili wiedziałem, że jadę do Nashville, i że wydarzy się tam coś niesamowitego.
Kiedy tylko Stewart zjawił się w "Music City", sprawy zaczęły nabierać tempa. Muzyk został zaproszony na spotkanie z piosenkarką country Martiną McBride, by porozmawiać o ewentualnej współpracy w ramach telewizyjnego projektu. Po biznesowej kolacji mąż wokalistki, producent John McBride, zaprezentował mu będące jego własnością Blackbird Studios.
- Nigdy czegoś podobnego nie widziałem - przyznaje Stewart. - To niesamowite studio, a sam John jest prawdziwym audiofilem. Ma tam zatrzęsienie świetnego sprzętu, starych mikrofonów i tym podobnych rzeczy. Czułem się tam świetnie... Ogarnęło mnie przemożne uczucie, że powinienem przyjechać tutaj i zacząć nagrywać.
- I wtedy nagle w mojej głowie rozbłysła myśl: "Od trzynastu czy czternastu lat nie nagrałem żadnego cholernego albumu! Przyjadę tutaj - i zrobię to!".
Martina i John McBride pomogli Dave'owi skompletować zespół. Pierwszym utworem, który został wzięty na warsztat, był "So Long Ago", który - podobnie jak reszta kompozycji z "The Blackbird Diaries" - był ledwie ukończony, gdy taśma poszła w ruch. - Zagrałem riff, potem dołączyli inni, i wszystko po prostu ułożyło się w całość. Przesłuchaliśmy materiał w pokoju odsłuchowym, i muszę powiedzieć, że brzmienie, które udało nam się uzyskać, wprawiło mnie w zachwyt. Znalazłem się w muzycznym raju.
Zobacz zwiastun płyty "The Blackbird Diaries":
Fakt, że był obcokrajowcem w ojczyźnie amerykańskiej muzyki, zdawał się nie mieć żadnego znaczenia.
- Zespół tak naprawdę mnie nie znał - wspomina. - Po prostu zebraliśmy się, a ja zacząłem śpiewać im moje piosenki. To, że przyjąłem na siebie rolę wokalisty i frontmana, a poniekąd też gawędziarza, było czymś zupełnie naturalnym. Podejrzewam, że tacy muzycy znają to ze współpracy z piosenkarzami country, ale ja nie powiedziałem im przecież, że chcę nagrać płytę z taką właśnie muzyką, bo też jej nie nagrywałem. Jak sądzę, taka stylistyka była jednak najbliższa temu, do czego są przyzwyczajeni: jakiś Anglik śpiewa utwory poniekąd autobiograficzne, poniekąd wędrowne... Odkryłem, że łączy mnie z tym muzykami szczególna więź.
I tak w sierpniu 2010 r. Stewart i spółka zarejestrowali w sumie piętnaście piosenek. Potrzebowali na to zaledwie pięciu dni. Później kompozycje zostały wzbogacone o gościnne wokale Colbie Caillat, Martiny McBride, Stevie Nicks i The Secret Sisters. Stewart był pod tak wielkim wrażeniem Blackbird Studios, że "zaangażował" zarówno samo miejsce, jak i większość swojego zespołu, w produkcję albumu "LP1" Joss Stone.
Zobacz teledysk "Bulletproof Vest" z udziałem Colbie Caillat:
Wśród najbardziej wyróżniających się na "The Blackbird Diaries" kompozycji jest piosenka "You're Worth Waiting For", którą muzyk napisał wspólnie z Bobem Dylanem.
- Na przestrzeni lat dane nam było spotykać się wielokrotnie - mówi Stewart. - Nie zawsze tematem tych spotkań była twórcza współpraca. Czasami pływaliśmy stateczkiem po londyńskich kanałach, czasami tylko słuchaliśmy muzyki. Pewnej nocy, jakoś tak około dwunastej, puściłem Dylanowi kasetę z zarejestrowaną jam session z mojego domu w Londynie. Grałem tam ja i kilkoro moich przyjaciół. I był tam taki jeden temat, który brzmiał jak zaczątek piosenki. Zaczęliśmy przy nim majstrować - wciąż mam gdzieś oryginalne nagranie, na którym Dylan śpiewa do wtóru - a później, już w Nashville, poddaliśmy ten utwór właściwej obróbce. Wysłałem go Dylanowi, i dostałem odpowiedź, że bardzo podoba mu się brzmienie zespołu i sama piosenka.
Majstrowanie z Dylanem
Sam Bob Dylan nie udziela się jednak wokalnie w "You're Worth Waiting For".
- Był wtedy w Norwegii czy Szwecji... - zauważa Stewart. - Wydaje mi się, że był zadowolony z samego faktu, że uczestniczył w powstawaniu tej piosenki.
Być może właśnie dlatego "The Blackbird Diaries" zdradzają zdecydowanie "dylanowski" rys sztuki kompozytorskiej i frazowania Stewarta.
- Taaak, nic na to nie poradzę - mówi on sam. - Pewnego dnia mój brat poszedł do college'u i wrócił stamtąd z albumami Dylana. Słuchałem ich - i uczyłem się jednocześnie grać i śpiewać. Może nauczyłem się ciurkiem dwudziestu, a może trzydziestu jego utworów. Śpiewałem je później w klubach, gdzie grali muzykę folkową, a potem próbowałem pisać własne rzeczy. W moim naturalnym sposobie pisania jest chyba właśnie coś takiego - sporo słów i nieco rozkołysany rytm. Być może w Eurythmics nie było tego aż tak słychać, ale tak było zawsze.
Formacja SuperHeavy pozwoliła z kolei Stewartowi popróbować innych muzycznych smaków, przede wszystkim reggae i szeroko pojętej muzyki świata. Wszystko zaczęło się w 2009 r., kiedy Dave odwiedził Jamajkę, gdzie obserwował muzyczne zmagania DJ-ów, którzy rywalizowali ze sobą, a jednocześnie tworzyli "to brzmienie... przywodzące na myśl swoistą mieszanką muzyki azjatyckiej, jamajskiej i jakiegoś dziwnego bluesa".
- To dało mi do myślenia - mówi - zadzwoniłem więc do Micka [Jaggera] i opowiedziałem mu o tym, co widziałem na Jamajce, dodając, że byłoby fajnie poeksperymentować w ten sposób, a on się zgodził.
Początkowo skład SuperHeavy ograniczał się do Stewarta i Jaggera, wkrótce jednak tych dwoje dokooptowało do projektu Stone, nagrodzonego Oscarem hinduskiego kompozytora A.R. Rahmana i Damiana Marleya, syna Boba.
Przeczytaj recenzję płyty SuperHeavy:
- To było jak jedna, wielka, trwająca dwa i pół roku jam session - wspomina mój rozmówca. - Jej efektem końcowym było 30 utworów. Cały ten materiał to nasza wspólna gra na żywo, w jednym pomieszczeniu. "Jezu, nigdy nie słyszałem czegoś podobnego" - mówiliśmy do siebie - "ale to fantastyczne!".
Szesnaście spośród tych kompozycji trafiło na album supergrupy promowany singlami "Miracle Worker" i "Satyameva Jayate". Co jednak przyniesie przyszłość - nie wiadomo.
- Patrząc na wideoklip, widać, że ten zespół świetnie sprawdzi się na scenie. Przedyskutowaliśmy wszystkie pomysły; od jednorazowych występów po koncerty specjalne i festiwale. Każdy z nas jest jednak zajęty swoim życiem i karierą, więc - zobaczymy. Zabawa jest jednak przednia.
Zobacz teledysk "Miracle Worker" SuperHeavy:
Na razie Stewart wrócił do Nashville, gdzie pracuje nad kontynuacją "The Blackbird Diaries". Towarzyszą mu ci sami muzycy i pracownicy techniczni, których obecność podziałała na niego tak inspirująco za pierwszym razem.
- Odkryłem, że łączy nas szczególna więź - mówi Dave Stewart - więc zacząłem regularnie grać i nagrywać z tą ekipą, tak, jak teraz. To trochę jak opętanie, wiesz? Ale nie narzekam.
Gary Graff, New York Times
Tłum. Katarzyna Kasińska