Pojechaliśmy na plan "TTBZ". Kibicuję ci, Piotrze Stramowski

Kojarzycie reklamę, w której jedna pani mówi "Jesteśmy tego warte! Zawsze chciałam to powiedzieć"? To ja siedząc na widowni TTBZ i krzycząc "...brzmi znajomo!".

"Twoja Twarz Brzmi Znajomo"
"Twoja Twarz Brzmi Znajomo" Pawel Wodzynski/East News East News

Coraz częściej zdarza mi się bywać na nagraniach różnych koncertów, bo fajnie tak obserwować wszystko od środka. Zaczęło się chyba od kolędowania z Polsatem, potem inne koncerty telewizyjne i kiedy zostaliśmy patronem "Twoja Twarz Brzmi Znajomo", w głowie mej sprytny plan zrodził się, jak to śpiewała Kasia Cerekwicka.

W pociągu do Warszawy stawiliśmy się mocną trzyosobową grupą. Podróż była spokojna, bez przygód jak w drodze na The Real McKenzies (tu można poczytać). Zrobiliśmy za to testowanie słodyczy i nie mogę wam powiedzieć, co wygrało, bo to by była reklama, ale można sobie też takie coś zrobić samemu w domu z preparowanej pszenicy, mascarpone i czekolady.

Hale Polsatu znajdują się na Łubinowej i właśnie tam, w studiu 1600, gwiazdy przechodzą metamorfozy, wcielając się w największe muzyczne ikony. Już po samym wejściu rozwiązaliśmy jedną z zagadek świata, że ludzie, którzy siedzą na publiczności, to są wycieczki szkolne, a nie jacyś ludzie łapani z ulicy. Przynajmniej jeśli chodzi o "TTBZ". Możecie już spać spokojnie.

Wybraliśmy miejsca na samym środku, dokładnie naprzeciwko sceny, w rzędzie nr 3. Kiedy już wszyscy zajęli fotele, na scenę wyskoczył Łukasz, którego nazwiska nie pamiętam, ale miał też jakieś związki z tańczeniem na Eurowizji i był ponadprzeciętnie radosny. Ludzie na widowni też byli radośni, co zostało zgaszone już na samym początku zdaniem: "Zobaczycie, jak sobie tu trochę posiedzicie i będziecie zmęczeni". Ale! Do brzegu. Piszę ten tekst po to, żeby pokazać, jak to wygląda od wewnątrz.

"Twoja Twarz Brzmi Znajomo": Oskar Cyms jako PassengerPolsatPolsat

Muszę rozczarować wszystkich, którzy siedzą przed telewizorami i mówią: "Taa, na pewno tak zaśpiewał, pewnie efekty nałożyli albo powtarzał to 38 razy". Owszem, są dwa nagrania, ale na pierwszym jest śpiewane i tańczone na scenie, z publiczności bawią się tylko ci, którzy nie zasłaniają kamer skierowanych na gwiazdę. Przy drugim nagraniu rejestruje się publiczność, już całą, ale tym razem tańczy się do nagrania sprzed chwili. Tak że... "tylko jedna szansa by sprawy nie spieprzyć", można by zanucić.

No ale mam też trochę traumę. Krzysztof Ibisz w szpilkach i z akordeonem jako Grace Jones. Aj. Piotr Stramowski jako Christine McVie był przeuroczy i podbija serduszko tym, że może i nie do końca wszystko idzie jak powinno, ale za to zabawa jest przednia. Tylko te dziewczynki, które siedziały za nami i powtarzały nam nad uchem, że "ten gość przebrany za wieśniaczkę". Ajaj. Natomiast Daniel Jaroszek jako smutny Black albo Natalia Janoszek jako Natalie Imbruglia - cudo.

Jurorzy też nie mają szansy na poprawki. Przyznaję, że po zmianie jury miałam lekkie obawy, czy nie trzeba będzie tego oglądać przez palce, co jakiś czas chowając głowę w poduszkę. Ale nawet nie! Pan Domagała jest całkiem zabawny i te śmiechy po żartach, które słychać w programie, to wcale nie śmiechy z puszki. Jest Robert Janowski od gadania o muzyce, Małgorzata Walewska od przypominania o oddechu i Paweł Domagała od wygłupów. I wszyscy na miejscu.

Ogólnie niczego nie żałuję, jak mawiał klasyk, ale jeśli ktoś kiedyś wpadłby na pomysł, żeby też wybrać się na taki plan, to musi przygotować się na czekanie. Bo naprawdę, na tej widowni jest jak w przychodni. Siedzisz, czekasz, nic się nie dzieje, potem przez 20 minut jest jakieś poruszenie, a potem znów siedzisz, czekasz... Tylko telefony nie dzwonią.

Piotr Stramowski w zupełnie nowej roli. "Nigdy tego nie robiłem"INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas