Zbigniew Hołdys o playbacku

- Tylko pozornie playback jest problem do obszczekania w sekundę. Dla mnie jest to postęp technologii i pytanie: jak jej użyć, by muzyka była piękniejsza, a nie żeby chałtura była powszechniejsza - zastanawia się Zbigniew Hołdys w rozmowie z INTERIA.PL.

Zbigniew Hołdys - fot. Marek Ulatowski
Zbigniew Hołdys - fot. Marek UlatowskiMWMedia

Czy można traktować playback w kategoriach oszustwa?

Zbigniew Hołdys: Nie ma zasad. Każdy może występować jak chce. Pytanie tylko, czy widownia o tym wie i czy nie jest w takich sytuacjach wprowadzona w błąd.

W USA słowo "koncert" zostało zdefiniowane prawnie i oznacza, że ktoś na żywo wykonuje czynności muzyczne. Nie można więc udawać, że się gra czy śpiewa - grać trzeba. Za to coś, co jest zdefiniowane jako "show", może zawierać elementy różne, także playbacku, z tym, że musi być to zaznaczone, napisane na bilecie. Chodzi o sytuację prawną: idąc na coś, musimy wiedzieć, na co idziemy. Podobnie, jak kupując rzodkiewkę, musimy mieć gwarancję, że to nie kalarepa. Gdyby występ opisany jako "koncert" okazał się imitacją, czyli czymś wyłącznie z playbacku, można po prostu podać artystę do sądu.

Dlaczego artyści decydują się na playback?

Zbigniew Hołdys: Przyczyny stosowania playbacku są różne i mają różny zakres. Dzisiejsze technologie umożliwiają wspomaganie playbackiem lub innymi formami odtwarzania dźwięku w celu poprawienia jakości występu. To ma sens: np. trudno zorganizować trasę koncertową artysty z orkiestrą symfoniczną, która liczy 100 osób, bo wówczas koszt takiej imprezy byłby horrendalny. Możliwe jest więc odtwarzanie tejże orkiestry z jakiegoś nośnika (CD, komputer), by zachować jakość muzyki. Podobnie jest z brzmieniami instrumentów, które zostały spreparowane podczas nagrania w studio. Niekiedy zespoły rockowe nagrywają po kilkanaście gitar w jednej piosence i wówczas są skazane na odtworzenie części z nich z jakiegoś nośnika podczas koncertu na żywo, np. Linkin Park. Pojedyncza gitara brzmiałaby po prostu cienko, a ludzie uznaliby, że zespół na żywo brzmi fatalnie.

Wszyscy to stosują?

Zbigniew Hołdys: To stosują nawet najlepsi na świecie - słynie z tego Nine Inch Nails i jego lider Trent Reznor - oni brzmią na żywo rewelacyjnie dzięki wsparciu technik playbackowych. Wreszcie czyni się to z głosem ludzkim w sytuacjach ekstremalnych, zwłaszcza w sytuacjach dla wokalisty karkołomnych fizycznie. Człowiek, który nagrywa płytę w studio, w komfortowych warunkach, nagle staje na wielkiej scenie, gdzie musi przez dwie godziny wykonywać jakiś obłędny taniec podczas śpiewania. Ponieważ taniec jest elementem kluczowym dla widowiska, a jednocześnie uniemożliwia fizycznie kontrolę nad głosem, bo nikt nie jest w stanie skakać i czysto śpiewać, to kwestia fizjologii, mięśni i oddechu, a dotyczy to renomy takiego artysty - Beyonce, Madonna, Jackson, Shakira - to podczas ich występu odtwarzana jest w kluczowych momentach ścieżka nagrana wcześniej, a artysta z reguły na żywo wykonuje ścieżkę równoległą, albo pojedyncze frazy czy wręcz słowa w chwilach, kiedy to możliwe.

A pełny playback?

Zbigniew Hołdys: Niemożliwe, a raczej nie do przyjęcia jest, by artysta wykonał jakiś stateczny utwór całkowicie z playbacku, podczas koncertu np. Celine Dion piosenkę z filmu "Titanic", stojąc przy fortepianie. To byłby skandal. Koncerty nie służą do odtwarzania płyt - chcemy to wykonanie zobaczyć na żywo, a nie posłuchać czegoś, co mamy w domu na CD.

Ale tzw. kreatywny playback powinien być dopuszczalny?

Zbigniew Hołdys: Najtrafniejsze wydaje mi się porównanie playbacku kreatywnego do roli kaskadera w filmie. Aktor sam nie spada z dachu wieżowca, nie eksploduje z samochodem, nie wypada z helikoptera do oceanu - robi to za niego kaskader, który zresztą też nie ginie. Robi to kaskader, żeby było lepiej. Żeby nas zwalić z nóg. On nas oszukuje, ale dzięki temu dajemy się wprowadzić w świat niedostępny. Czy aktor nas oszukuje, posługując się przebranym kaskaderem, kiedy sam nie wyskakuje z boeinga tylko ów kaskader? Nie. On się godzi na trick, który podniesie jakość dzieła. I my się godzimy na to ochoczo. Na komputerowe dinozaury też się godzimy.


Czy zgadza się pan z artystami, którzy uważają, że czasami nie ma innego wyjścia, jak śpiewanie z playbacku (np. w programach tv)? Czy to wystarczające usprawiedliwienie?

Zbigniew Hołdys: Tak, to jest prawda. Telewizja jest bezlitosnym rentgenem i bywa, że niekiedy warunki techniczne są tragiczne i artysta na żywo wypadłby beznadziejnie nie ze swojej winy. Koncert w sylwestra przy minusowej temperaturze właściwie nie wchodzi w grę, bo wówczas trudno włożyć kluczyki do samochodu, a co dopiero mówić o sprawnym ruszaniu palcami na klawiaturze fortepianu, do której przymarzają palce.

Tak jak podczas inauguracji Baracka Obamy?

Zbigniew Hołdys: Koncert Yo-YoMa z Itzakhiem Perlmanem, Anthony Gillem i Gabrielą Montero na inauguracji Obamy był niewykonalny na żywo z wielu powodów. Przy mroźnej temperaturze struny instrumentów akustycznych (skrzypce, wiolonczela) rozstrajają się w kilka sekund po wyjęciu z futerałów i dalej już są nie do skontrolowania, bo każdy podmuch wiatru je przestraja. Palce również nie są w stanie kontrolować artykulacji. Tak wielcy artyści nie mogą brzmieć jak zespół weselny, nie mogą sobie na to pozwolić, co niewątpliwie by się stało. Zagrali więc na żywo to, co ludzie słyszeli z głośników w swoich telewizorów, a co było nagraniem dokonanym z pasją dzień wcześniej w studio. Ich granie (być może rzępolenie na zimnie, choć ufam, że mimo wszystko było znakomite) słyszeli ci, co najbliżej stali, reszta poszła w świat z playbacku. Dodatkowo pozwoliło im to na odrobinę komfortu, uśmiechów, których pewnie by nie było, gdyby musieli być skupieni na swoich szalejących instrumentach.

Pojawiają się mocne tezy - że wykonawcy śpiewający z playbacku to artyści drugiej kategorii.

Zbigniew Hołdys: Ja myślę, że w ogóle całe to wasze zapytanie dotyczy tej dziwnej kategorii muzycznych meneli, którzy na żywo nie są w stanie wykonać nic i tylko playback ich ratuje. Znam takich, widziałem ich parę razy. To jest inna dziedzina niż moja i nie wiem, jak to oceniać. Nie wiem, dlaczego widownia się na to godzi. Całe disco polo na tym jechało, to była jedna wielka wiejska dyskoteka z udającymi gibałami na scenie. Czy to grzech? Myślę, że dopóki ludzie się na to godzą i kupują bilety - wszystko jest ok. Od siebie mogę dodać, że przyjąłem zasadę, iż nie wychodzę na scenę, gdzie inni grają z playbacku. Uprawiamy różne formy sztuki. Ja gram, trącam struny i przeżywam, oni podrygują w rytm nagranej w studio płyty. Powinni podskakiwać na widowni co najwyżej, a ich kawałki powinien puszczać DJ.


Czy kwestia playbacku podczas koncertów powinna być regulowana prawnie również w naszym kraju?

Zbigniew Hołdys: Tak, uważam, że zbliża się dzień, kiedy skutkiem jakiegoś protestu czy procesu w Polsce pojawią się definicje prawne co jest czym i sięgniemy po termin, że "koncert" jest zawsze i jedynie wykonaniem na żywo. Złamanie tej zasady oznaczać będzie oszustwo. Ale zapis na bilecie "Artyści niektóre partie podczas koncertu wykonują z playbacku" byłby fair i już nie można by było mieć pretensji.

Czy zdarzyło się Panu kiedyś śpiewać/grać z playbacku? Jeśli tak, to w jakich okolicznościach?

Zbigniew Hołdys: Pierwszy występ Perfectu w telewizji polskiej w 1980 roku zagraliśmy w całości z playbacku. Nie było innej możliwości. W studio nie było miejsca na aparaturę, nie było tylu mikrofonów, kompresorów, limiterów. Przez tydzień uczyliśmy się grać tych piosenek idealnie z nagraniem, każdy ruch kostką czy pałką perkusyjną był co do tysięcznej części sekundy, bo musielibyśmy być wiarygodni. A nie było to proste, bo każdy z nas w dużej mierze improwizował w studio.

I jak wyszło?

Więc zagraliśmy ten koncert wspaniale, idealnie, precyzyjnie, porywająco, dostając amoku i tak wystartowała nasza wielka kariera. Każda trącona wówczas struna grała w nagraniu jak żywa, tak że nie czuliśmy różnicy, każda pałka tłukła tak, że wióry leciały i to wtedy, kiedy trzeba. Mordercza praca, trudniejsza od grania live, gdzie można zrobić coś zaskakującego.

A w późnijeszych latach?

Kilka lat temu wystąpiłem w Opolu sam z gitarą, ale zza kulis wspomagał mnie system komputerowy Pro Tools ze specjalnym człowiekiem, miałem w słuchawce rytm perkusyjny, którego nie słyszeli ludzie, który pozwalał mi grać w rozkołysany swingowy sposób, a potem z tego systemu grzmotnęły w widownię infradźwięki, tak niskie, że mało schody w Amfiteatrze nie rozsypały się w piach. Na koniec zaśpiewałem sam ze sobą na dwa głosy. To była piosenka "Stalker", klasyczna sytuacja kreatywnego wsparcia technologii quasiplabackowej.

Słyszał Pan o jakichś wpadkach związanych z playbackiem na naszym podwórku?

Zbigniew Hołdys: Tego jest od groma, wpadali najwięksi. Ja może jednak powiem o tych, które uważam za nie fair z chwilą ich ujawnienia.

Głośna sprawa Enrique Iglesiasa, który nie chce do Polski przyjechać, w końcu godzi się, a że jest to zima, więc umowa staje, że tylko jedna telewizja, przed budynkiem, i tylko playback, bo w tych warunkach on nie może inaczej. Gość dostaje do ręki mikrofon, biega z nim, udaje że śpiewa, piosenka leci z playbacku, wszystko gra, on śpiewa i tańczy, mizdrzy się do dziewczyn, które piszczą, całuje je, tuli i wtedy nie śpiewa tylko coś do nich mówi, czego nikt nie słyszy, bo dźwięk leci z płyty i śpiewa... Tylko Enrique nie wie, że pewien typowy polski łachudra nagrywa po cichu te jego sapania, cmokania, kwękania i poszarpane słowa piosenki przez nieczynny rzekomo mikrofon i potem publikuje to w necie i w "Teleexpressie" pod hasłem "Tak naprawdę śpiewa Iglesias". Posraniec.

Było to nieetyczne?

Równie dobrze mógł ukrytą kamerą sfilmować, jak się Iglesias załatwia w klopie i pokazać to wraz z dźwiękami klopowni na dowód, że to mało estetyczny gość, który robi kupę przed występem. Taka denuncjacja to chamstwo! To krańcowy nieprofesjonalizm i taki człowiek nigdy w moim show nie będzie zatrudniony. To jest zdrajca. Jego rolą jest praca na rzecz Iglesiasa, a nie przeciw niemu. A Iglesias to wpływowy gość i od tego momentu uchodzimy w świecie za ludzi, którzy zastawiają w Polsce pułapki. Już nigdy taki mikrofon imitacyjny nie znajdzie się pod kontrolą polskiego realizatora, a zapis dźwiękowy zostanie natychmiast skonfiskowany.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas