Przewodnik rockowy: Roger Daltrey z The Who ma 70 lat

Jerzy Skarżyński (Radio Kraków)

70 lat temu, 1 marca 1944 roku urodził się Roger Daltrey z grupy The Who. To on jest bohaterem dzisiejszego odcinka "Przewodnika rockowego".

Roger Daltrey (The Who) - fot. Kris Connor
Roger Daltrey (The Who) - fot. Kris ConnorGetty Images/Flash Press Media

Zacznę od zagadki. Który zespół wystąpił na (prawie) wszystkich najważniejszych koncertach historii rocka? Czuję, że w tym momencie, bardzo wielu jego miłośników niejako automatycznie pomyślało by o Stonesach. Ale to nieprawda, bo ci bardziej się na nich pojawiali (jako swoiści celebryci, lub występując oddzielnie), niż się w ich czasie "produkowali".

No dobrze, ale skoro nie oni, to kto? Odpowiedź jest bardzo krótka - The Who! The Who? A tak, bo owa grupa grała i śpiewała na: pierwszym wielkim rockowym festiwalu w Monterey (1967); była gwiazdą Woodstocku (1969); Isle Of Wight Festival (obie edycje - z 1969 i 70 r.); reaktywowała się specjalnie aby pojawić się w czasie Live Aid (1985); dała czadu na Live 8 (2005); a w 2012 r. uświetniła wspaniałą (pod względem muzyczną) uroczystość zamknięcia Igrzysk Olimpijskich w Londynie.

Tak się jakoś przyjęło, że gdy mówiło (pisało) się o The Who, to zawsze podkreślało się rolę i osobowość gitarzysty formacji Pete'a Towshenda, a nieco lekceważyło się jego współpracowników. Zresztą, dwaj z nich już są niestety nieobecni. Najpierw, jeszcze w 1978 r. opuścił nas szalony i świetny perkusista Keith Moon, a stosunkowo niedawno, bo w 2002 r., odszedł jego partner z sekcji rytmicznej, rewelacyjny basista - John Entwistle. Tym sposobem na placu boju pozostali już tylko dwaj oryginalni członkowie bandu: Towshend i jego wokalista - Roger Daltrey. A ten drugi, w co trudno uwierzyć, zważywszy nas to jak wygląda, właśnie skończył 70 lat! Okazja jest więc wspaniała aby oddać należny mu hołd.

Roger Daltrey urodził się dokładnie 1 marca 1944 roku w Londynie (Hammersmith), ale wychowywał się w podstołecznej, robotniczej dzielnicy Acton. Jego rodzice - Irena i Harry, mieli poza nim jeszcze dwie córeczki: Gillian i Carol. Z encyklopedycznych wiadomości, należy jeszcze dorzucić, że Roger chadzał najpierw do Victoria Primary School (w której był na tyle dobrym uczniem, że mama i tata spodziewali się, iż kiedyś pójdzie na studia), a potem trafił do Acton County Grammar School. I to właśnie tu okazało się, że owe nadzieje rodziców były płonne, bowiem ich do niedawna grzeczny synek, w pewnym momencie poznał w niej dwóch sympatycznych kolesi - Petera Towshenda i Johna Entwistle'a. Nastolatkowie od razu przypadli sobie do gustu, bo zorientowali się, że mają podobne zainteresowania: koleżanki (chodzili do szkoły koedukacyjnej), rozrabianie i muzykę całkiem niepoważną.

Ponieważ trzeba było od czegoś zacząć, to Roger Daltrey zajął się własnoręcznym "konstruowaniem" gitary. Była to kopia Stratocastera zrobiona z wiśniowego drzewa. Niestety brzmiała równie marnie, jak wyglądała. Stąd jej konstruktor zgłosił się do szkolnego zespołu skifflowego o nazwie The Detours i zaproponował, że będzie jego wokalistą. Niestety "muzycy" stwierdzili, że śpiewaków to oni mogą mieć na pęczki i poinformowali go, iż jeśli chce z nimi występować, to musi sobie kupić prawdziwą gitarę.

Cóż było robić, trzeba było szukać pomocy u taty. Ten nie odmówił, i tym sposobem w 1959 r. Roger został posiadaczem modelu Epiphone firmy Gipson. Zaraz potem został też członkiem The Detours. I pewnie jego współpraca z tą grupą trwała by aż do końca czasu edukacji, ale tak się nie stało, bowiem na szczęście (dla rocka oczywiście), niewiele później Daltrey został zmuszony do natychmiastowego przerwania nauki. Stało się tak, bo... został przyłapany na paleniu. A to oznaczało wtedy wylot z budy!

Jak się człowiek nie uczy, to zazwyczaj, jeśli nie jest synem milionera, idzie do roboty. Roger poszedł. Podobno zajmował się noszeniem jakiś stalowych elementów w jednej z pobliskich fabryk. To w dzień. Natomiast nocami wraz kumplami chałturzył na różnych imprezach i jednocześnie powoli "budował" swój zespół. Najpierw na basowanie namówił Johna Entwistle'a, a potem na stanowisko drugiego gitarzysty (sam grał na pierwszej) pozyskał Pete'a Towshenda. W pierwotnej wersji grupę uzupełniali jeszcze: perkusista - Doug Sandom i wokalista - Colin Dawson.

Niewiele później, gdy Dawson postanowił się z nimi rozstać, Daltrey podjął decyzję o odłożeniu wiosła i zajęciu się na poważnie śpiewaniem, co oznaczało w praktyce, że od tej pory, głównym i jedynym gitarzystą formacji został Towshend. Natomiast w 1964 roku Sandom został delikatnie poproszony o odejście z tworzącego się bandu, a na jego miejscu pojawił bardzo uzdolniony "świr" - Keith Moon. Tym samym ustalił się najsłynniejszy skład zespołu, który po krótkich przepychankach, ustalił swoją nazwę na The Who.

Tu warto jeszcze wspomnieć, że zwroty typu "delikatnie poproszony" czy "krótkie przepychanki" są jedynie określeniami dość umownymi, ponieważ - jak wspominał po latach Pete - Roger wszelkie sporne kwestie zwykł załatwiać (co było dość niezwykłe przy jego niezbyt znaczącej posturze i wzroście)... pięściami. Widać i w tych sprawach nie ważny jest rozmiar, lecz technika oraz determinacja.


O tym czym było, i co zrobiło dla rocka The Who tu nie będą pisał, bo oznaczało by to albo kilka kolejnych stron tekstu, albo zwykłą wyliczankę dat, tytułów, adresów i wydarzeń, a zatem poprzestanę jedynie na przypomnieniu, że to im zawdzięczamy takie arcydzieła jak album "Who's Next" i rock-opery "Tommy" oraz "Quadrophenia". Co ciekawe, wielu może zastanowić pozycja jaką w następnych 50(!) latach osiągnął zespół Daltreya i Towshenda (bo z czasem takie właśnie panowało w nim status quo), zważywszy że przez te półwiecze nagrał on zaledwie jedenaście płyt studyjnych. Otóż, jego sława opierała się na wartościach tkwiących w kompozycjach i tekstach Pete'a (bo głównie on tworzył repertuar), na wspaniałości i ekspresji (krzyk) wokalnego interpretowania owych utworów przez Rogera oraz nieprawdopodobnej energetyczności ich brawurowych koncertów (zwykle zresztą kończonych niszczeniem instrumentów). Do tego dochodziła jeszcze ogromna charyzma frontmana, który na scenie zmieniał się w super-showmana (choćby jego słynne zabawy z wirującym nad głową mikrofonem).

To co Roger Daltrey osiągnął jako wokalista The Who, jest ogromnie ważne, ale tak naprawdę stanowi zaledwie 1/3 jego artystycznej aktywności. Jedną trzecią, bo poza krążkami i koncertami z tą grupą, Roger, niejako równolegle prowadził działalność jako solista. W efekcie ma na swoim koncie osiem albumów: "Daltrey" z 1973; "Ride A Rock Horse" z 1975; "One Of The Boys" z 77; "McVicar" z 80; "Parting Should Be Painless" z 84; "Under A Raging Moon" z 85; "Can't Wait To See The Movie" z 87 i wreszcie "Rocks In The Head" z 1992.

Zdołał wylansować też własne przeboje z rewelacyjnie ekspresyjnym tematem "Free Me" na czele i wykonać sporo interesujących utworów śpiewanych w studio lub na scenie z innymi muzykami: np. z Meat Loafem, Barry Gibbem, Jimem Byrnesem czy członkami Trans-Siberian Orchestra. Trzeba też dodać, że fantastycznie wykonał na Stadionie Wembley queenowskie "I Want It All" podczas pamiętnego "Freddie Mercury Tribute Concert"!


No dobrze, skoro napisałem że 1/3 jego działalności to The Who, a druga jedna trzecia, to muzyczne poczynania na własny rachunek, to ktoś zapewne zada rozsądne pytanie: - Co jest tą trzecią 1/3? Odpowiedź jest krótka, ale wymaga sporego uzupełnienia - aktorstwo! I od razu wyjaśnię, że w jego wypadku nie chodzi o granie "ogonów" w telewizyjnych serialach czy nawet pojawienie się w jakiś marnych filmidłach kategorii "B", lecz o występy w klasyce teatralnej oraz główne role w prawdziwych dziełach dziesiątej muzy.

Konkrety? Proszę - najpierw kino: w 1975 był (co nie dziwi) był odtwórcą głównego bohatera w ekranizacji "Tommy'ego" nakręconej przez Kena Russella. Jeszcze w tym samym roku, też u Russella, zagrał rolę Franciszka Liszta w obrazie "Lisztomania". W 1978 wystąpił w bardzo dobrym horrorze "Dziedzictwo" ("Legacy"), a dwa lata później wcielił się w tytułową rolę w znakomitym gangsterskim dramacie "McVicar". Jest opowieść o bandycie - Johnie McVicarze, który po napadzie zostaje złapany oraz osadzony w więzieniu z wyrokiem 26 lat, a który potem, odsiadując karę, zaocznie ukończył studia z socjologii. To sprawiło, że wcześniej zwolniony, mógł zająć się dziennikarstwem i pisaniem książek.

W następnych latach Daltrey zagrał jeszcze m.in.: w kryminale - "Murder: Ultimate Grounds For Divorce"; komedii szpiegowskiej - "If Looks Could Kill"; westernowej komedii - "Lightning Jack"; w science fiction - ".com For Murder"; w biografii słynnego piłkarza George'a Besta - "Best" czy wreszcie w sensacyjnym filmie - "Johnny Was". W sumie Roger Daltrey wystąpił w ponad 30 filmach! Natomiast jako aktor teatralny dał się zobaczyć w takich spektaklach jak: "Opera Żebracza", "Dziewczynka z zapałkami" czy w telewizyjnej (BBC) adaptacji "Komedii omyłek" Wiliama Szekspira. A co do telewizji, to zagrał w niej w kilkunastu produkcjach. Ufff... Chyba wystarczy.

A na koniec, jak zwykle o tym, co jest bardzo ważne dla bohaterów moich opowieści, a co właściwie nas (korzystających z ich sztuki) nie powinno specjalnie obchodzić - o ich życiu prywatnym. W wypadku Rogera Daltreya oznacza to, że w swoim życiu był dwukrotnie żonaty (pierwszy związek, z Jacqueline "Jackie" Rickman trwał zaledwie cztery lata i dał mu w 1964 roku syna Simona). Natomiast w 1971 r. poślubił Amerykankę Heather Taylor, z którą są razem do dziś i z którą mają trzy dorosłe już córki (Rosie Lea, Willow Amber i Jamie). Roger ma też syna Daltreya Mathiasa, którego powiła mu 1967 r. szwedzka modelka Elisabeth Aronsson.

I jeszcze jedno. Co może niektórych zaskoczyć, Roger Daltrey nigdy nie brał twardych narkotyków i nie jest uzależniony od żadnych używek. To, zapewne właśnie temu zawdzięcza swój młodzieńczy wygląd i wciąż wyczuwalną werwę oraz miłość życia.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas