Przewodnik rockowy. Rick Parfitt (Status Quo): Wild Old Man Of Rock 'n' Roll
Jerzy Skarżyński (Radio Kraków)
To zakrawa na ironię losu. Nazwa zespołu, który z przerwami funkcjonuje już ponad 45 lat (!) i który w rodzinnej Anglii jest wręcz uwielbiany, w naszej ojczyźnie, miłośnikom muzyki niepoważnej kojarzy się głównie z jedną piosenką.
W dodatku kojarzy się z przebojem, który po pierwsze - nie został napisany przez jego członków (a zazwyczaj to oni tworzyli wykonywany przez siebie repertuar), a po drugie - stylistycznie jest z innej bajki, oczywiście jeśli się go porówna z pozostałymi, już typowymi dla nich hitami.
A tych mieli naprawdę mnóstwo! O kim i o czym myślę? O grupie Status Quo i o jej pochodzącej z 1986 r. wersji dziełka holenderskiego duetu producencko-autorsko-wykonawczego Bolland & Bolland - "In The Army Now" (bracia Rob i Ferdi Bolland, znani też jako twórcy m.in. przeboju "Rock Me Amadeus" Falco, wydali "In The Army Now" na własnej płycie już w 1981 r.).
Rick Partiff, czyli muzyk, o którym dziś pogawędzę, mimo że nie ma na swoim koncie ani jednej płyty solowej, to jest artystą tak bardzo cenionym, iż w 2010 r., Jej Królewska Mość Elżbieta II nadała mu tytuł Oficera Orderu Imperium Brytyjskiego (OBE). A biorąc pod uwagę pierwszą część powyższego zdania, łatwo wywnioskować, że poza początkiem (obejmującym lata 1948 - 1965), większość tej opowieści będzie dotyczyła historii i fonograficznej spuścizny Status Quo.
1948-1965. 12 października 1948 r., w miejscowości Woking, w hrabstwie Surrey, urodził się Richard John Parfitt. Jego dzieciństwo - jak sam wspomina - nie było najszczęśliwsze, gdyż ojciec był nie tylko pijakiem, ale i hazardzistą (grywał na konnych wyścigach). Nie dość, że dom traktował jak hotel, to zdarzało się, iż aby obstawić wynik jakiejś gonitwy, bezceremonialnie opróżniał torebkę żony. A gdy był wstawiony, dość często swoje racje tłumaczył synowi za pomocą pasa. Nic więc dziwnego, że gdy tatuś przeniósł się na łono Abrahama, mama powiedziała: "Wreszcie będę mieć trochę spokoju".
Jeszcze w czasie nauki w Goldsworth School Richard zaczął słuchać ówczesnych przebojów, a potem marzyć o karierze muzyka. I tak, mimo że nie miał po kim odziedziczyć talentu, już w wieku 11 lat sam nauczył się gry na gitarze. Efekty nabycia owej umiejętności były dość zachęcające, bo zdarzało się, że jeszcze jako młodszy nastolatek zarabiał "piątaka" za tydzień występowania w czasie wakacyjnych obozów młodzieżowych.
W 1965 r., gdy nasz pupilek niemal osiągnął pełnoletność, podczas jednego z takich obozów (w Minehead) spotkał innego dobrze zapowiadającego się gitarzystę - o rok młodszego Francisa Rossiego. Rick grał wtedy w triu The Highlights, a Francis w formacji The Spectres. Obaj panowie zrobili na sobie wrażenie umiejętnościami wioślarskimi, ca to sprawiło, że szybko się zaprzyjaźnili. Jak łatwo się domyśleć, obaj doszli do wniosku, że dobrze by było stworzyć wspólny zespół. Widać jednak przekuwanie idei w czyn szło im dość wolno, bo do jego powstania doszło dopiero w 1967 r., gdy przyłączyli się do nich trzej inni muzycy: szkolny kolega Rossiego (grywający z nim już od 1962 r.), basista - Alan Lancaster; (też występujący z The Spectres) perkusista - John Coghlan i organista - Roy Lynes. Co ciekawe kwintet początkowo używał nazwy The Traffic Jam, ale szybko z niej zrezygnował, bo był mylony z o wiele wtedy słynniejszą formacją Steve'a Winwooda - Traffic. Koniec końców stanęło na przyjęciu szyldu Status Quo.
W styczniu 1968 r. Status Quo wydało swojego pierwszego znaczącego singla, czyli płytkę z nieco psychodelicznym tematem "Pictures Of Matchstick Men". Tym samym, nie dość, że jego nazwa została odnotowana na listach przebojów, to jeszcze zaczęło gromadzić własnych fanów. Efektem tego sukcesu było szybkie wydanie (27 września) pierwszego, też dość psychodelicznego, albumu - "Picturesque Matchstickable Messages from the Status Quo". A ponieważ ich drugi, wydany w 1969 r. longplay - "Spare Parts", nie przyniósł żadnego przeboju, to rozkręcający się muzycy postanowili porzucić "umierającą" już psychodelię i zaczęli pisywać piosenki będące hard rockową emanacją rock'n'rolla oraz boogie-woogie (wtedy też rozstał się z nimi Roy Lynes). To poskutkowało, ale prawdziwy rozgłos przyszedł dopiero gdy od 1972 r. wydawaniem ich płyt zajęła się, słynna dzięki sukcesowi Black Sabbath i niezwykłemu logo, wytwórnia Vertigo.
Następnych osiem lat to czas bardzo szybkiego wzrostu popularności oraz świetnie sprzedających się albumów i jeszcze lepiej singli. To właśnie te drugie (bardziej niż długograje) sprawiły, że Status Quo weszło do ścisłej czołówki brytyjskich gwiazd. Wśród owych hitów największą popularnością cieszyły się: "Paper Plane" z 72 r.; "Caroline" z 73; "Down Down" z 75; "Rain" (76), "Rockin' All Over The World" (77) i "Whatever You Want" z 1979 r. Trzeba też wspomnieć, że od 1976 r. formacja znów miała w swoich szeregach klawiszowca, którym został już na stałe, były muzyk Herd, Judas Jump i zespołu Petera Framptona - Andy Bown (warto tu dodać, że to on wspierał później Pink Floyd podczas trasy promującej "The Wall", przy nagrywaniu "The Final Cut" oraz pomógł Rogerowi Watersowi w rejestracji "The Pros and Cons of Hitch Hiking").
Wraz z nastaniem nowej dekady i skutkami pojawienia się post-punkowej new wave, zaczął się dla Status Quo czas chwilowego spadku popularności oraz typowych przy takich kryzysach sporów o kierunek dalszego działania. W ich wyniku od grupy najpierw odszedł John Coghlan, którego zastąpił Pete Kircher z formacji Honeybus (a potem inni pałkarze), a później z zespołem pożegnał się Lancaster, po którym wakat zapełnił basista Petera Greena, Climax Blues Band i Dexy's Midnight Runners - John "Rhino" Edwards. Natomiast fonograficznie owe lata zaowocowały siedmioma albumami (wszystkie pokryły się złotem) i licznymi przebojami m.in. ze wspomnianym już "In The Army Now". Natomiast najważniejszym wydarzeniem koncertowym owego okresu było powierzenie im przez Boba Geldofa prawdziwie nobilitującej roli artystów otwierających koncerty Live Aid!
Co do następnych dwudziestu kilku lat, to oznaczały one kolejne krążki zarówno duże (10 LP) jak i małe (ponad 30 SP) oraz liczne występy, ale teraz już głównie na wielkich imprezach ("Koncert dla Diany", festiwal Glastonbury itp.), a także wejście do grona Wielce Szanownych Weteranów Rocka. I żeby ktoś nie pomyślał, że muzycy zespołu przeszli na emeryturę, dodam że w tym roku zespół wydał album "Quo Bula!", który przyniósł zestaw utworów premierowych oraz, na dodatkowym krążku, wybór dawnych przebojów. A to wszystko dlatego, że owa publikacja jest soundtrackiem z komedii o tym samym tytule. Obraz podobno (nie widziałem) opowiada o perypetiach Status Quo wplątanego w intrygę uknutą przez mafię...
Ponieważ tę opowieść powiłem za sprawą 65. urodzin Ricka Partiffa, to na koniec wrócę do tej części jego życia, która nie zawsze jest omawiana w encyklopediach. Otóż, mimo że jego życie nie było pasmem typowych dla rock'n'rollowców szaleństw i głupot (choć trudno mówić o nikotynowo-alkoholowo-narkotykowej ascezie), to jednak nie ominęła go prawdziwa tragedia. Otóż w 1980 r. Heidi Marie Elizabeth, dwuletnia córeczka gitarzysty, wpadła do przydomowego basenu i utonęła. To właśnie tata i jej starszy brat Richard wyciągnęli ciało dziewczynki z wody! Takiego nieszczęścia się nie zapomina, ale żyć trzeba...
Po wypadku, zapewne nie mogąc już normalnie funkcjonować jako małżeństwo, Rick i mama Heidi oraz Richarda - Mariett Boeker się rozwiedli, a po jakimś czasie, szukający ukojenia Partiff, w 1988 r. ożenił się ze swoją młodzieńczą miłością - Patty, z którą po roku doczekał się drugiego syna, Harry'ego. Natomiast po kolejnym rozwodzie, w 2000 r., gitarzysta poślubił Lyndsay Whitburn, która powiła im bliźniaki: chłopczyka - Tommy Oswalda i dziewczynkę - Lily Rose.
Mimo że Rick Partiff w 1997 przeszedł skomplikowaną operację wszczepienia poczwórnych bypassów serca, a w 2011 rozległy zawał, to w jednym z ostatnich wywiadów powiedział: "Mam wszystko, co najlepsze. Mam piękną żonę, mam piękny dom, mam dwóch wspaniałych dorosłych synów i dwójkę cudownych dzieciaków!".
PS. Tytuł tego tekstu, to dość chyba sympatyczne określenie ukute dla Partiffa przez brytyjskich dziennikarzy.