Pink Floyd: to już jest koniec
W lipcu 2005 roku na scenę w londyńskim Hyde Parku wyszli Richard Wright, David Gilmour, Roger Waters i Nick Mason. Dla wielu było to jak spełnienie marzeń. "Pigs can fly" - głosił jeden z transparentów przygotowany przez fanów grupy.
25 lat czekano na chwilę, kiedy Pink Floyd ponownie wystąpią w tym składzie. Dziś już wiemy, że był to ich ostatni raz.
"Breathe", "Money", "Wish You Were Here" i "Comfortably Numb" - to właśnie te utwory okazały się finalnym akordem jednego z najważniejszych zespołów w historii muzyki.
Wierzono, że ten 24-minutowy występ będzie początkiem wielkiego powrotu Pink Floyd. Zespołowi proponowano po kilka milionów dolarów na głowę za światową trasę koncertową. Nie udało się.
Jednak fani wciąż się łudzili. Zasypywano najbardziej niechętnego reaktywacji Davida Gilmoura tysiącami listów. Teraz, kiedy nie ma już Ricka Wrighta, a także Syda Barretta, Pink Floyd definitywnie przechodzą do historii.
Historia Pink Floyd to poruszające, pisane z rozmachem, często psychodeliczne utwory. Były to piosenki monumentalne, nawet jeśli mieliśmy do czynienia z tak kameralnymi utworami jak "Wish You Were Here". Albumy "Dark Side Of The Moon" czy "The Wall" to płyty, których nie sposób przecenić. Ich wpływ na rozwój muzyki, a właściwie sposób jej postrzegania, był gigantyczny.
"Pink Floyd to ja" - twierdził Roger Waters, odchodząc z zespołu w 1983 roku. I choć utwory takie jak "High Hopes" Gilmoura czy "The Great Gig In The Sky" świętej pamięci Wrighta dowodziły, jak bardzo się mylił, to jednak jego zdanie i tak doskonale definiuje Pink Floyd.
Grupa od samego początku pełna była wewnętrznych napięć. Silne osobowości członków grupy w połączeniu z nie zawsze identycznymi koncepcjami cały czas się ze sobą ścierały.
Początkowo ton nadawał Barrett, który jest autorem nazwy zespołu. To właśnie on pisał muzykę i słowa do wszystkich utworów grupy, a później sam je śpiewał. Jednak szybko dały znać o sobie jego dziwne zachowania, które przypisywano później chorobie psychicznej oraz uzależnieniu od narkotyków.
Barrett, choć pisał genialne piosenki, katastrofalnie wypadał podczas koncertów, kiedy to często wałęsał się po scenie, zapominając, że powinien grać i śpiewać. Zdarzało się, żę miał rozstrojoną gitarę lub... gitarę bez strun. Czasami po prostu nie stawiał się na koncertach. David Gilmour został przyjęty do zespołu tylko po to, by zastępować Barretta na żywo. Wkrótce potem Syd został wyrzucony z zespołu, a Gilmour stał się pełnoprawnym wokalistą i gitarzystą.
Początek lat 70. był okresem, kiedy wszyscy czterej członkowie mieli mniej więcej równy wpływ na twórczość grupy. Widać to choćby na przykładzie utworu "Echoes", który napisali wspólnie, podobnie jak wiele innych piosenek.
Płytę "Wish You Were Here" z 1975 roku zadedykowali Barrettowi, który właśnie podczas prac nad tym albumem po raz ostatni spotkał się z zespołem.
Z czasem coraz bardziej w swoją wielkość wierzył Roger Waters. Coraz częściej śpiewał, komponował, a album "The Wall" z 1979 roku był właściwie w całości jego dziełem. Jego utwory były coraz bardziej dramatyczne (nie chodzi tu o ich jakość, ale wydźwięk) i zaangażowane. Powstawały tak emocjonalne dzieła jak "Don't Leave Me Now", który jest niczym innym jak piosenką-lamentem. Waters kochał dramaturgię, mnogość instrumentów, rozmach, teatralność koncertów. Stąd też jego zamiłowanie do opery.
Geniusz muzyczny Gilmoura był coraz bardziej tłamszony. Utwory z "The Wall" były zupełnie w poprzek jego refleksyjnego usposobienia. W 2005 roku podczas ustalania z Watersem setlisty na londyński koncert odmówił wykonywania utworu "Another Brick In The Wall", argumentując, że go po prostu nie lubi.
Pod koniec lat 70. Waters zaczął upokarzać członków grupy. Przyprowadził swojego kolegę, by ten pokazał Nickowi Masonowi, jak ma grać na perkusji. Usunął z zespołu Wrighta, ponieważ wciąż się kłócili. Później z kolei sam opuścił "Floydów" po tym, jak Gilmour zaczął się dopominać o ważniejszą rolę w zespole.
I w takiej atmosferze przez dwie dekady powstawały wspaniałe płyty, wyjątkowe piosenki.
Kiedy David przejął stery, natychmiast przywrócił Wrighta do Pink Floyd. Trasa koncertowa z 1994 roku była wydarzeniem, o którym wciąż się dyskutuje. Utwór "High Hopes" traktuje się na równi z "Shine On You Crazy Diamond", "Another Brick In The Wall" czy "Wish You Were Here". Marka Pink Floyd, mimo wielu muzycznych i pozamuzycznych przeobrażeń, nigdy nie straciła na wartości.
Warto zauważyć, że jedynym, który przetrwał w zespole od samego początku do samego końca był perkusista Nick Mason. Ten, któremu nigdy nie pozwolono odgrywać ważniejszej roli.
A Gilmour z Watersem wciąż ze sobą nie rozmawiają.
Michał Michalak