Reklama

Deep Purple: Dobrzy nieznajomi

Na stronach INTERIA.PL możecie przeczytać fragment biografii słynnej grupy Deep Purple. Książka "Smoke on the Water. Opowieść o dobrych nieznajomych" ukazała się 22 maja, a sam zespół zagra w Polsce 30 lipca. Wybrany przez nas fragment opowiada o problemach z zastąpieniem Ritchiego Blackmore'a po tym, jak w 1975 roku odszedł z zespołu.

Muzycy byli znudzeni. Co gorsza, byli też przygnębieni. I choć trzymali swoje nastroje w tajemnicy, ich stan wciąż się pogłębiał. W wywiadzie przeprowadzonym przez Chrisa Welcha z magazynu "Melody Maker" Coverdale mówił: "Naprawdę niepotrzebnie sobie dogadzamy, robiąc solowe projekty, gdzie każdy sobie rzepkę skrobie. Myślę, że powinniśmy wciąż grać razem. Babrać się w takich sprawach można po godzinach w studiu".

Glenn Hughes, spoglądając na tamte dni z dystansu 20 lat, przyznaje mu rację. Potwierdza, jakoby od niemal samego początku twierdził, że Deep Purple są "dość nudni na scenie. Nie było to dla mnie żadne wyzwanie. Nie podobało mi się to staroświeckie brzmienie a la Space Truckin'. Przypominało to odwalanie fuchy w kinie klasy B. Fajnie było pośpiewać z Davidem Coverdale'em, a płyta 'Burn' naprawdę się udała, ale te wielkie koncerty z pięcioma facetami grającymi solówki były nudne jak flaki z olejem. Uszło nam to na sucho, ale wcale mi się to nie podobało".

Reklama

Ian Paice również uważał tę sytuację za niedopuszczalną, choć z innych powodów. Powiedział dziennikarzowi "Modern Drummera": "Powinniśmy zrobić tak - kiedy Ritchie oznajmił, że odchodzi, powinniśmy byli powiedzieć: 'Zatrzymajmy się na chwilę, warto się temu przyjrzeć'. Ritchie, Jon i ja powinniśmy usiąść i pogadać. Jeśli to z powodu Glenna Hughesa i Davida Coverdale'a, i tego, co robimy, to może znów zmieńmy skład zespołu albo zróbmy sobie dwuletnią przerwę. Zrobimy, co będziemy chcieli, a za dwa lata się spotkamy i znów się temu wszystkiemu przyjrzymy. Tak powinniśmy byli zrobić, bo gdybyśmy tak zrobili, to wszystko by wciąż trwało... a my byśmy się świetnie bawili. Moglibyśmy jeździć w trasę raz na dwa lata, potem nagrać płytę i wciąż bylibyśmy dobrymi kolegami". "Kiedy Ritchie odszedł - kontynuował Paice - postąpiliśmy jak głupki. Tak bardzo chcieliśmy to wszystko kontynuować, że ściągnęliśmy Tommy'ego Bolina. W studiu był naprawdę dobry, za to beznadziejny na żywo. Kiedy wchodził na wielką scenę, jakby zamierał w miejscu. Zamiast grać solówkę, krzyczał na publiczność i kłócił się z nią". (Zwykle chodziło o Ritchiego Blackmore'a).

Bolin mówił dziennikarzowi "Circusa": "Jak mi ktoś krzyczał: 'Gdzie jest Blackmore?' na jednym z naszych koncertów, robiłem to samo co wtedy, gdy wołali: 'Gdzie jest Joe Walsh?' w czasach, gdy byłem w James Gang. Miałem kartki z jego adresem i rzucałem je w publiczność".

Zespół był sobie w stanie poradzić z tą cechą Bolina. Nie podobało im się to, ale rozumieli. Poza tym z czasem wszystko mogło się wyprostować i kiedy tylko publiczność przyzwyczaiłaby się do niego, fani Blackmore'a wkrótce przestaliby się awanturować. Nie potrafili natomiast poradzić sobie z jego przerobem prochów. "Z problemem osobistym", jak to delikatnie ujął Paice. "Wtedy właśnie miarka się przebrała".

Jon Lord potwierdzał, że w zespole zrobiło się nieciekawie, i przyznawał, że jeśli ma być szczery, to zrobiło się nieciekawie od czasu odejścia Gillana i Glovera. "Oczywiście - mówi - wiem, że ciągnęliśmy to przez jeszcze kilka lat z Davidem, Glennem i później z Tommym, ale... bo ja wiem, już nie było tak jak dawniej. Zrobiliśmy się wygodni i zaczęliśmy odchodzić od korzeni. Włączył się w to czynnik ludzki, który w końcu przejął kontrolę i rozwalił zespół, kiedy Glenn stwierdził, że jest Bogiem. To 'G' na koszulce nie było skrótem od 'Glenn'! A biedny Tommy... był zupełnie z innej bajki. Nie rozumiał, czego potrzebują fani Deep Purple, i skończyło się na płycie, która nie miała nic wspólnego z naszym prawdziwym brzmieniem".

To David Coverdale był tym, który w końcu dał upust emocjom. W Granby Hall w Leicester 11 marca "[Tommy] był nieco spięty... Grał solówkę i wystarczyłby jeden facet czy laska, krzyczący 'Blackmore!', by ją spieprzył. Było to coś, nad czym należało przejść do porządku dziennego i olać to". Ale Bolin tego nie rozumiał i kiedy zaliczył kolejną wpadkę dwa dni później na Wembley, emocje zaczęły buzować w nas wszystkich. Po kolejnych dwóch dniach, pod koniec brytyjskiej trasy, w liverpoolskim Empire w końcu coś w nich pękło. Sam koncert był okropny. Bez duszy, bez polotu, zespół nie był w stanie nawet wykrzesać z siebie zwyczajowej rutyny. Bolin w ogóle przestał grać na gitarze, a krnąbrne nawoływania tłumu domagającego się Blackmore'a tylko zwiększały jego męki. I wtedy, w chwili, w której miał dać swoje pokazowe solo, zamarł. To była kropla, która przelała czarę goryczy. Zapłakany i kompletnie załamany Coverdale, schodząc ze sceny, odwrócił się do Paice'a i Lorda, mówiąc: "Ja już nie mogę tak dłużej". Pozostało im się tylko z nim zgodzić.

Hughes i Bolin nigdy nie zostali formalnie powiadomieni o upadku Deep Purple. Dla nich skończyła się wyłącznie trasa. Niemieckie koncerty zostały odwołane z powodu wyczerpania członków zespołu, ale grupa miała zamiar wypełnić to zobowiązanie w późniejszym terminie, po kilkumiesięcznej rekonwalescencji. Potem Lord i spółka mieli pracować nad kolejną płytą, a Glenn i Tommy nie mogli się doczekać, by znów coś razem stworzyć. Dopiero po czterech miesiącach, 19 lipca 1976 roku dowiedzieli się, że są, de facto, bezrobotni. Deep Purple rozpadło się po raz ostatni.

-----

Biografia Deep Purple ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa SQN.

Czytaj naszą recenzję najnowszej płyty Deep Purple!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: nieznajomy | Deep Purple | biografia | Ritchie Blackmore
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy