50 lat The Rolling Stones w jednej kolekcji
Zespół The Rolling Stones wypuszcza wydawnictwo, które ma uświetnić 50. rocznicę ich powstania.
Zespół wydaje kolekcję największych przebojów o nazwie "Grrr!" (premiera 13 listopada). Wydawnictwo będzie dostępne w kilku różnych formatach: w wersji trzypłytowej z 50 utworami, czteropłytowej z 80, jak również w wersji winylowej (pięć płyt - 50 piosenek). Autorem okładki jest amerykański artysta Walton Ford.
"Grrr!" to zestaw największych przebojów grupy z całego okresu działalności. Dzięki temu albumowi można wybrać się w muzyczną podróż poprzez całą karierę zespołu, która, można powiedzieć bez wielkiej przesady, stanowi też fundament historii rock'n'rolla.
W roku 1962, kiedy zespół powstawał, nikt nie pomyślałby, że grupa grająca rock'n'roll może przetrwać pięć lat, a co dopiero 50. Łącznie z samymi członkami zespołu.
"Nigdy bym nie przypuszczał, że dobijemy do pięćdziesiątki ze Stonesami" - mówi gitarzysta Keith Richards.
"Niesamowite, naprawdę. Jakbyśmy ciągle żyli, pomimo że już dawno przyszedł na nas czas" - dodaje.
The Rolling Stones byli w latach 60. symbolem buntu, niepokornym zespołem, który w piosenkach takich jak "(I Can't Get No) Satisfaction", "Street Fighting Man", "Sympathy for the Devil" i "Gimme Shelter" uchwycili całą frustrację, chaos i przemoc swoich czasów. Dla nich lata 60. nie były okresem pokoju i miłości; nie wyznawali idealistycznej i utopijnej ideologii, którą kierowało się wiele grup tego okresu. Od początku był to zespół twardo stąpający po ziemi i być może dzięki temu udało im się przetrwać tyle lat.
Poza pracą studyjną, zespół był znany od początku ze znakomitych występów. Wyznaczyli pewien standard, pokazali jak koncert rockowy ma wyglądać. "Jak tylko stawaliśmy przed widownią, oni zaczynali szaleć. To zaczęło się w klubach, później urosło do wielkich rozmiarów" - wspomina wokalista Mick Jagger.
"Coś działo się zimą 1962 roku i później, ponieważ nagle setki, a później tysiące osób ustawiało się w gigantyczne kolejki by nas zobaczyć" - wtóruje mu Keith Richards.
Czytaj także: