Ze śmiercią im do twarzy

Łukasz Dunaj

Lynyrd Skynyrd "God & Guns", Roadrunner

Okładka albumu "God & Guns"
Okładka albumu "God & Guns" 

Chociaż minęło już 35 lat od pierwszej radiowej emisji "Sweet Home Alabama", Lynyrd Skynyrd pozostają dumnym głosem południa Stanów Zjednoczonych.

Trudno o wskazanie bardziej amerykańskiego zespołu. Przepraszam, bardziej "południowego", bo dla uganiających się za klubowymi trendami mieszkańców Nowego Jorku, muzyka Lynyrd Skynyrd jest zapewne czystej postaci skansenem i kojarzy się raczej z Ku-Klux-Klanem, niż dobrą zabawą. Jakkolwiek to ostatnie porównanie nie byłoby krzywdzące, jedno jest pewne - Skynyrdzi to uosobienie amerykańskiej tradycji, konserwy światopoglądowej i absolutnej wierności blues-rockowym standardom, ustanowionym 40 lat temu. W przyrodzie potrzebna jest jednak równowaga. I jeżeli współczesny amerykański rock mieści w sobie zjawiska pokroju Gossip, Animal Collective czy TV On The Radio, to udźwignie również ciągłe istnienie Lynyrd Skynyrd. Zwłaszcza, że "God & Guns" dowodzi, że southern rock podany z klasą i rasą brzmi szlachetniej, niż pomruk silnika Harleya o poranku. Chyba tylko The Boss i jego E Street Band mają we krwi wyższe stężenie Ameryki, niż Johnny Van Zant ze swoją sześcioosobową ferajną (a właściwie ośmio-, wliczając dwie śpiewające w chórkach panie).

Lynyrd Skynyrd to przy tym zespół naznaczony tragedią, a takim kibicuje się łatwiej. W 1977 roku w katastrofie lotniczej ginie troje muzyków grupy, w tym Ronnie Van Zant - lider, główny kompozytor i brat Johnny'ego. Kapela będąca wówczas za Atlantykiem u szczytu popularności, przestaje istnieć na 10 lat. Po reaktywacji nadal ze śmiercią im do twarzy. Co jakiś czas któryś z muzyków Lynyrd żegna się z tym łez padołem. Tylko w tym roku na atak serca umarł klawiszowiec Billy Powell, a walkę z nowotworem przegrał basista Ean Evans. Czy to było w stanie powstrzymać twórców nieformalnego hymnu Alabamy?

Odpowiedź znajduje się na "God & Guns". Tych 12 utworów brzmi jak bryk z "redneckowej" Ameryki. Łatwo się śmiać z naiwności tekstów, idealizowania każdego wschodu i zachodu słońca, ale cholera, przecież te najprostsze rzeczy są w życiu najważniejsze. I wolę gorzką prawdę w "That Ain't My America", podaną przez doświadczonych przez życie 60-letnich facetów, od zwierzeń niestabilnych emocjonalnie młodzieńców na temat czy wolą spać ze sobą nawzajem czy raczej z dziewczynami?

Coś o muzyce? Napiszę jedynie, że Lynyrd Skynyrd w 2009 roku brzmi zaskakująco mocno i tłusto. Co mniej dziwi, kiedy wziąć pod uwagę udział Johna 5 (eks-Marilyn Manson, Rob Zombie), jako współtwórcy kilku numerów. Powiewem współczesności jest też następny, po nie tak dawnej współpracy z Kid Rockiem, duet. We "Floyd" wokalnie udziela się właśnie sam Rob Zombie. Oglądając jego "Bękarty diabła", wyczujecie pokrewieństwo dusz ze starymi Skynyrdami.

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas