Wojtek Mazolewski Quintet "When Angels Fall": Niech moc Komedy będzie z nami [RECENZJA]

Informacja o kolejnych interpretacjach kompozycji Krzysztofa Komedy może wydawać się nudna, ale wieść o tym, że bierze się za nie Wojtek Mazolewski pozwalała mieć duże powody do optymizmu. Na szczęście!

Wojtek Mazolewski na okładce płyty "When Angels Fall"
Wojtek Mazolewski na okładce płyty "When Angels Fall" 

Czy Krzysztof Komeda jest najwybitniejszym twórcą w historii polskiego jazzu? Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć, bo konkurencja jest naprawdę spora i umniejszanie pozycji chociażby Michała Urbaniaka czy Zbigniewa Namysłowskiego byłoby "delikatnym" nietaktem. Wątpliwości nie powinno już za to być przy kategorii tego najbardziej wpływowego.

Powodów na taki stan rzeczy jest co najmniej kilka, jednak najlepszym przykładem jest to, ilu genialnych rodzimych jazzmanów wzięło na swój warsztat kompozycje mistrza i postanowiło się zmierzyć z ich wielkością. Część z nich poszła po mniejszej linii oporu i w zasadzie odegrała te najbardziej znane, dla innych zaś nuty były tylko pretekstem do nadania nowej formy.

Dzięki temu twórczość Komedy nabrała kompletnie nowego wymiaru, więc wypada tu wspomnieć o tym, co zrobili m.in. Adam Pierończyk, Tomasz Stańko, Marcin Wasilewski i EABS. Teraz do wielkich dołącza Wojtek Mazolewski, który wraz ze swoim zespołem konfrontuje się z dziełami z albumów studyjnych i z soundtracków do klasycznych filmów, m.in. "Dziecka Rosemary" Romana Polańskiego i "Bariery" Jerzego Skolimowskiego.

Wojciech Mazolewski po ostatnich sukcesach "Polki", m.in. wyróżnienia w magazynie "DownBeat" czy występów u Gillesa Petersona, z premierą "When Angels Fall" trafił idealnie, bo ponownie ma sporą szansę namieszać na końcoworocznych listach. Wcale nie można też wykluczyć, że na ostatnią chwilę zmieni w nich nawet hierarchię. Album sprawia, że muzyka Krzysztofa Komedy staje się bardziej przystępna, mimo "konfliktu" smutku i radości, opowieści o przemijaniu i częstych zmian tempa i nastrojów.

Mazolewski udanie łączy tradycyjne, konserwatywne i obarczone słowiańską melancholią podejście do jazzu z tym nowoczesnym, zapatrzonym nie tylko w Londyn, ale i Los Angeles, co udowadnia tytułowy, otwierający utwór napędzany Wurlitzerem i elektroniką. I w tym konkretnym przypadku nie ma co szukać analogii do wspomnianych wcześniej EABS-ów, którzy przy okazji "Repetitions" przenieśli klasykę do swojego uniwersum, często kompletnie zmieniając optykę. Tutaj muzycy stoją bardziej z boku i bacznie obserwują. Umiejętnie dozują swoje dawki szaleństwa, jak chociażby w "Sleep Safe and Warm", które świeci nu jazzowym światłem.

Muzycy powoli wnoszą coś od siebie, a nawet jeśli starają się wykraczać poza pewne ramy, i tak często pozostają wierni tradycyjnej formule, przynajmniej do ostatniego "Ballad for Bernt", który dla największych ortodoksów może być wręcz bluźnierstwem. W tym jest metoda na sukces, bo zaprawieni w boju bez problemu będą wiedzieli, co aktualnie kwintet gra, nawet wtedy, kiedy "Crazy Girl" brzmi tak, jakby zostało napisane chwilę przed wejściem do studia.

Wiele fragmentów "When Angels Fall" powinno spodobać się również tym, którzy zaczynają przygodę z Komedą. W "Le Départ" delikatność fortepianu Joanny Dudy cudownie koresponduje z trąbką Oskara Töröka, cichego bohatera całości. Ten często wychodzi na pierwszy plan, nawet w lżejszych formach, jak np. w bossa novie "Ja nie chcę spać". Wiernie również wypada w "Astigmatic", idealnie trafiającym ze swoją żywiołowością pomiędzy dwa spokojniejsze fragmenty.

Z "When Angels Fall" jest jak z... całym jazzem. Niby wiemy, czego się spodziewać, ale na koniec i tak czeka niemałe zaskoczenie. Formuła Wojtka Mazolewskiego jest bardziej przystępna niż u innych, mimo że ma wiele nietypowych akcentów wyciskających z muzyków maksimum kreatywności. I ten sposób o naszych znowu będzie głośno.

Wojtek Mazolewski Quintet "When Angels Fall", Agora

8/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas