Within Temptation "Hydra" (recenzja): W drodze na Eurowizję

Paweł Waliński

Koszmar recenzenta. Pochwalę - zjedzą znawcy. Zganię - zjedzą fani. Szczególnie, że z jednymi dyskusja toczy się na kompletnie innej płaszczyźnie, niż z drugimi.

Okładka albumu "Hydra" Within Temptation
Okładka albumu "Hydra" Within Temptation 

Bo mało która metalowa kapela budzi tak skrajne emocje jak Within Temptation. Może Nightwish. I trudno się dziwić, bo w dobie, kiedy większość grających metal cofa się do siłowego grania spod znaku Sabbs, kiedy metal albo idzie w shoegaze'owe rozmycie, albo klimaty retro, a drugą młodość przeżywają klasycy doomu, z Candlemass na czele, granie jakie proponuje Within Temptation jest niemodne. Niemodne, natomiast jest jednocześnie bardzo mainstreamowe i bardzo pop. Paradoks taki.

Pomijam już zupełnie fakt, że "metalowość" grupy jest istotnie dyskusyjna. Te same patenty delikatnie produkcyjnie odciążone mogłyby się sprawdzić w normalnym popie, czy nawet (czasem) w muzyce tanecznej. Czy znaczy to, że są melodycznie prostaccy, czy - przeciwnie - że mają po prostu nosa do pisania fajnych melodii? Na dwoje babka wróżyła. Pewnie obie odpowiedzi są jakoś prawdziwe.

Najpierw będę się więc czepiał, a potem chwalił, starając się znaleźć złoty środek. Kiedy Holendrzy wydawali poprzedni album, "The Unforgiving", zrobili z niego dzieło multimedialne. Komiks, krótkie filmiki... A że ten pierwszy nie cieszył się szczególną popularnością, pompa w przypadku "Hydry" jakby trochę mniejsza. Krok w tył, jak by nie było. Poza tym "featuringi". Fajnie, jeśli można zaprosić do współpracy znanych i szanowanych. Gorzej, jeśli featuringów mamy tyle, co na solowych Timbalandach i wydaje się, że owe mają odwrócić od czegoś uwagę. Czego? Tego, że zespół siedzi na laurach i nowej jakości na albumie nie ma za grosz. Co przecież też nie musi być wadą. Gdyby Motorhead nagle poszli w kwieciste parapety i soulowe chórki, pewnie nikt by nie był zadowolony.

Niejedyny to jednak problem z featuringami. Bo - a niech tam - bywają różne. Ale jeśli są takie jak zupełnie z Mordoru wyssane rapowanie Xzibita w "And We Run"... Inna rzecz, że może gdyby nie one, jeszcze trudniej byłoby odróżnić jeden kawałek od drugiego, bo produkcyjne i aranżacyjne triki multiplikują się w sposób wręcz niesamowity. A kiedy Sharon po raz dwudziesty powtarza wokalizę "Łooo uuuu", ręce celują ku ziemi. W dodatku całość albumu leci na takim fortissimo, że momentami ciężko to znieść. Poziom epickości - a więc siłą rzeczy: zadęcia - dochodzi do granic absurdu. Bardzo trzeba takie granie lubić, żeby "Hydrę" docenić. Tekstowo też jest jednak raczej dla młodszego słuchacza...

Narzekania tyle. Teraz głaskanie. Jak praktycznie każda płyta WT, "Hydra" jest produktem dopieszczonym w każdym stopniu. Brzmienie praktycznie idealne, piękne, przestrzenne, selektywne. I nawet jeśli mamy za złe muzykom, że jakoś szczególnie nie kombinują, nadrabiają to zwyczajnie mistrzowskim rzemiosłem. Fachowcy - koniec kropka.

Kolejna sprawa, że na albumie są absolutne killery, jak nagrane z gościnnym udziałem Tarji "Paradise". Wszystko się tu trzyma kupy, spełnia wymagania gatunku. I w swojej klasie - nawet jeśli bez zbędnego polotu - realizuje plan. To zdecydowanie album dla fanów tak grupy, jak i podobnego grania. Raczej nie dla przypadkowego metalowca. Może za to, jak każda kolejna płyta Within Temptation, być gładziutkim wprowadzeniem w świat metalu. Dla tych młodszych, dla tych, którzy inaczej w jego obręb by nie trafili. Może być też holenderskim pomysłem na konkurs Eurowizji. W końcu Lordi kilka lat temu udowodnili, że pop-metal może zdobyć tam podium. A na Sharon też z powodzeniem idzie rzucić okiem. Szczególnie jeśli - odwrotnie niż Lordi - założy jak najmniej scenicznego kostiumu.

Within Temptation "Hydra", BMG/Mystic

6/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas