Vito Bambino "Poczekalnia": Coś się zepsuło i to słychać [RECENZJA]

Vito Bambino znany z Bitaminy nagrał album, który miał być odbiciem od klimatów macierzystego składu. Ale czy jest sens, gdy to właśnie te dobrze znane nam elementy są najciekawszym elementem nowej płyty?

Okładka płyty "Poczekalnia" Vito Bambino
Okładka płyty "Poczekalnia" Vito Bambino 

Bitamina to fenomen: nawet mimo bardziej tradycyjnego, piosenkowego podejścia, które nadeszło przy okazji "Kawalerki", nie jest to muzyka oczywista, a mimo to muzykom udało się osiągnąć pewien sukces. Czego tam nie było: z jednej strony nowoczesny, rapowy groove zaczerpnięty od podziemnych producentów z Kalifornii, z drugiej zaś mocne czerpanie z elementów world music, samplowanie jazzu. Wszystko to zostało podlane sosem z rodzimej swojskości (bo kto może sobie pozwolić na śpiewanie o piciu śmietany i lepieniu pierogów) oraz takiej uroczej zwyczajności. Eklektyzm to w zasadzie drugie imię Bitaminy.

Oczekiwania wobec solówki Mateusza Dopieralskiego - głównego głosu Bitaminy od czasu "Placu zabaw" (10/10 i znak jakości) - były olbrzymie. Mieliśmy doświadczyć wyjścia poza formułę macierzystego zespołu, wejścia w inne obszary muzyczne. Vito wszak miał zauważyć, że również Bitamina ma granice, których projekt przekroczyć nie może. Tylko "Poczekalnia" robi się najciekawsza właśnie wtedy, gdy najbardziej przypomina poprzednie dokonania artysty.

Pierwsze utwory, w szczególności rozpoczynające płytę trylogia "L'amour", "Jesteś moją różą" i "Nie róbmy dzieci dziś", są przecież w prostej linii kontynuacją klimatów - z tymi saturowanymi samplami, swojskim klimatem, pisaniem o miłości na bardzo podobny sposób. Podobnie jak kończący album "Amar Franciszek Adam" traktujący o oczekiwaniu na dziecko, który z jednej strony ma stopę bijącą na cztery, z drugiej w przestrzenności w warstwie melodycznej i perkusjonaliach tkwią te elementy folkowo-leśne (to chyba najlepsze określenie, jakie byłem w stanie wymyślić), które decydują o wyjątkowości Bitaminy.

I słowo kontynuacja nie zostało użyte tu przypadkiem: Vito jest teraz odpowiedzialnym człowiekiem, który założył rodzinę, a to w gruncie rzeczy dalszy ciąg narracji, którą rozpoczął na płytach swojego macierzystego zespołu.

Bitamina o inspiracjach przy tworzeniu nowej płytyINTERIA.PL

Zresztą, wiele zalet Dopieralskiego z poprzednich płyt można powtórzyć: specyficzny wokal, lekko zachrypnięty, stosunkowo wysoki, a przy tym z tą ujmującą nutą naturszczykowości. Vito bardzo sprawnie łączy śpiewanie z rapowaniem: kiedy decyduje się na rap, potrafi przejść z niego gładko w śpiew w sposób niemal niezauważalny dla słuchacza. W "Age of Detox" pokazuje się też z innej strony - wchodzi na tak wysokie rejestry, że autentycznie budzi to podziw. Szkoda, że tym samym ujawnia, iż na całej płycie nie do końca wykorzystuje elastyczność, jaką zapewnia jego warsztat.

A co z tymi faktycznymi próbami odejścia od formuły Bitaminy? "Rampage" próbuje nieco ożywić całość, po spokojnych zwrotkach na jazzowym instrumentarium wpuszczając refren szalejący na dancehallowo bijącej perkusji. Tylko trudno uznać to za eksperyment w przeciwieństwie do chociażby "Bye Bye Kuba". W tym utworze śpiewanym przy akompaniamencie melancholijno-jesiennej gitary akustycznej razi jednak monotonia. Takie "San Fran" jest ciekawe od strony narracji o ojcu-alkoholiku, ma dużo dobrych, szczerych wersów, ale muzycznie trudno o rzecz bardziej przezroczystą.

Trudno mi zrozumieć w szczególności umieszczenie na płycie utworu "Oddaj", a tym bardziej ustanowienie go jako singla. Fortepianowy motyw nagle trafia tutaj na podniosłe, orkiestralne smyczki. W połączeniu z gościnnym udziałem Natalii Szroeder, której doskonałość warsztatowa wręcz gryzie się z tym bardzo naturalnym Vito, wychodzi z tego piosenka wyjęta wprost z jakiegoś musicalu bądź filmu Disneya (co ciekawe, po postawieniu kropki odkryłem, że nie byłem pierwszym, który ma takie skojarzenia). Za to zupełnie nie pasuje do płyty. "Pytanie do Niego" z tymi kanonami wokalnymi? Dobrze, przyjmijmy, że taka deklaracja wiary jest ważna dla Vito. Niewiele za to wnosi do samej płyty i - co najgorsze - niezbyt z nią koresponduje.

Strzałem w niebo jest też "Je Suis Polonais". Bo o ile poliglotyzm może faktycznie imponować, tak trudno doszukać się w tym czegoś więcej niż zabawy formą, na dodatek zabitą przez chaos, który wkracza w warstwie muzycznej.

Najgorsze jest jednak poczucie, że z czasem za dużo rzeczy zlewa się tu ze sobą. Płyta przechodzi kolejny raz za kolejnym, ale w głowie zostaje z niej zaskakująco mało spostrzeżeń i melodii. To regres w stosunku do poprzednich dokonań, które były nieziemsko wręcz wyraziste.

Niestety, "Poczekalnia" ostatecznie okazuje się ofiarą dużych oczekiwań, jakie można było mieć wobec utalentowanego wokalisty i producenta, jakim jest Vito Bambino. Bo to nie jest tak, że to jest słaba płyta! Ale raz, że to, co najciekawsze słyszeliśmy już na Bitaminie, a dwa, że było w tym ostatecznie więcej życia i zaraźliwej pasji. Coś się tu zepsuło i było to słychać.

Vito Bambino "Poczekalnia", Universal Music Polska

6/10