Uroczo naiwna 19-latka
Taylor Swift "Fearless", Universal Music
Z płytą Taylor Swift jest jak z drogimi restauracjami.
Kiedy wchodzimy do jednego z tego typu lokali, pierwsze wrażenie jest jak najlepsze. Wszystko eleganckie - wystrój, atmosfera, pan, który pomaga nam ściągnąć płaszcz, przesympatyczna pani, która prowadzi nas do stolika. Menu jest swego rodzaju dziełem sztuki, podobnie obrus, sztućce. Rozsiadamy się z niekłamaną przyjemnością, zamawiamy efektownie brzmiące danie...
I okazuje się, że właściwie to nie ma czego jeść. Możemy sobie jedynie podziubdziać widelcem gustownie przyrządzone miniaturki prawdziwego jedzenia w sympatycznej atmosferze. Jednak głodu tam z pewnością nie zaspokoimy.
Skąd to karkołomne porównanie? Otóż cała otoczka, cały kontekst Taylor Swift i płyty "Fearless" robi tak samo dobre wrażenie - mamy do czynienia z młodą wokalistką o miłej aparycji, zakładającą piękne sukienki, do tego dochodzi skromna osobowość oraz marka najpopularniejszej amerykańskiej wokalistki.
Jednak sama muzyka Taylor Swift nie jest oszałamiająca. Amerykanka nie dysponuje wyróżniającym się wokalem, a świetnych dźwięków jest tu zdecydowanie za mało. Trzymając się kulinarnej metafory - pojedyncze kęsy, owszem, mogą smakować, ale całość się nie broni. Na plus zaliczyć na pewno trzeba świetną produkcję (smyczki!) oraz w uroczy sposób naiwne teksty 19-letniej wokalistki.
Album "Fearless" jest sympatyczny, podobnie jak sama Taylor, ale nic poza tym.
6/10
Michał Michalak