"Tylko" faworyt do płyty roku 2010
Arcade Fire "The Suburbs", Universal Music Poland
Nagrać artystycznie wybitny album, który bez problemów może trafić do szerokiej publiczności, jest ambicją wielu muzyków. Arcade Fire takie aspiracje przekuwają w rzeczywistość.
Arcade Fire od zawsze podążali własnym szlakiem. W czasach, gdy indie rock był wciąż na fali wznoszącej, Win Butler i jego liczna gromadka nagrali płytę niepodobną od tego, co było w 2004 roku trendy. Niepodobna było też znaleźć nieeuforyczne recenzje płyty "Funeral". Gdzie zaprowadziła ich ta droga? Wydaje się, że na razie punktami orientacyjnymi na szlaku są pojęcia "zjawiskowość" i "pierwszorzędność", bo równie znakomitym jak debiut okazał jego następca "Neon Bible".
Czym tym razem otumanili słuchaczy i krytyków Arcade Fire? "The Suburbs" to muzyczna, wielowątkowa i wielogatunkowa epopeja. Znakomicie odzwierciedla to kompozycja "Rococo", w której znajdzie się miejsce dla orkiestrowych pasaży, syntetycznych klawiszy, czy wreszcie całkiem noise'owej gitary. A wszystko dostojnie finalizuje klawesyn. Zresztą kolidowanie odmiennych muzycznych rzeczywistości jest pewną zasadą na "The Suburbs". Na przykład po stylizowanym na akustyczne dokonania Neila Younga "Deep Blue", następuje "We Use To Wait", który znowuż rytmicznym pulsem przypomina funkowe aspiracje noworomantycznych Duran Duran. Jedno i drugie się zgadza. W końcu lider Arcade Fire zaznaczał, że "The Suburbs" ma brzmieć jak zardzewiała muzyka twórcy "Harvest", skonfrontowana z synth-popową motoryką Depeche Mode. A jeżeli już jesteśmy przy klimatach z początków lat 80., to "Sprawl II" uwodzi jak dyskotekowy hicior Blondie, z naciskiem na tą lekkość i tą dekadencję.
Choć muzyka na "The Suburbs" skacze z gatunku na gatunek, to album jest bardzo spójnym dziełem. Także pod względem tekstowym. Pisanie o concept-albumie byłoby sporym nadużyciem zwłaszcza, że to pojęcie został skutecznie wynaturzone. Ale Butler i jego urocza małżonka Regine Chassagne przez całą długość albumu snują nostalgiczną opowieść o tęsknocie za beztroskim dzieciństwem. Opowieść 30-latków, którzy - jak każdy z nas - pozwolili sobie na wyczerpującą emocjonalnie podróż w czasie i romantyzowanie przeszłości. Opowieść poruszającą zwłaszcza w soft-rockowym hymnie "Suburban War", w którym Butler - pewnie ze łzami w oczach - rozpamiętuje przyjaciela "z trzepaka", z którym zapuszczał włosy i przeskakiwał płoty. "Obciąłeś włosy i więcej cię już nie widziałem" - lider Arcade Fire łamie sobie - i przy okazji słuchaczom - serce.
Niektóre media ogłosiły już, że "The Suburbs" to arcadefire'owe arcydzieło. Sięgając pamięcią wstecz do lat 2004 i 2007, analogiczne opinie padały wówczas przy okazji albumów "Funeral" i "Neon Bible". Z rachunku prawdopodobieństwa wynika, że Arcade Fire za jakieś 3 lata znów zaskoczą nas czymś absolutnie wielkoformatowym. Z tego powodu "The Suburbs" na razie zakwalifikujmy "tylko" jako faworyta do płyty roku 2010.
9/10