The Weeknd "Hurry Up Tomorrow": Jak zejść ze sceny, to z przytupem [RECENZJA]
Abel Tesfaye znany szerszej publiczności jako The Weeknd powrócił z szóstym krążkiem zatytułowanym "Hurry Up Tomorrow". Album jest zamknięciem trylogii składającej się z jego dwóch poprzednich krążków - "After Hours" i "Dawn FM". Czy "ostatni" krążek The Weeknda sprostał oczekiwaniom?

"Hurry Up Tomorrow" od The Weeknda to monumentalne dzieło, któe zabiera słuchacza w podróż trwającą prawie 90 minut, a świetna produkcja od wybitnych artystów takich jak Justice, Oneohtrix Point Never czy oczywiście Mike Dean tylko ułatwia zanurzenie się w dźwiękach i doświadczanie historii naznaczonej sukcesami i ceną, jaką muzyk musiał za nie zapłacić.
Nowy album The Weeknd w piękny sposób zamyka jego karierę
Album otwiera "Wake Me Up", utwór, który garściami czerpie z twórczości Michaela Jacksona, a produkcja francuskiego duetu Justice przywodzi na myśl ich krążek z 2007 roku "Cross". Mike Dean'owe syntezatory przenoszą nas do "Cry for Me", gdzie The Weeknd sięga brzmieniem do czasów "Trilogy" podszytego brazylijskimi rytmami. Introspektywny utwór opowiada o przeszłych, niekoniecznie zdrowych relacjach i przechodzi zwinnie do jednego z głównych motywów krążka, czyli utraty głosu The Weeknda podczas występu w 2022 roku w Los Angeles. "São Paulo" rozwija pomysł zabawy z brazylijskim funkiem. Osobiście liczyłem, że tego typu eksperymentów na albumie będzie więcej, bo dwa wcześniej wspomniane utwory są po prostu genialne.
Tempo zwalnia nieco przy "Baptized in Fear", balladzie opowiadającej o trudnych doświadczeniach i chęci ucieczki przed własnymi demonami. Energia wraca przy "Open Hearts", które jest dość klasycznym w jego wydaniu utworem radiowym.
Przy pierwszych odsłuchach odnosiłem wrażenie, że środek albumu trochę się dłużył, jednak im więcej poświęcałem mu uwagi, tym więcej drobnych elementów zaczęło wychodzić na pierwszy plan. Fenomenalne gitary Mike'a Deana na "Reflecions Laughing", "Enjoy The Show" z zaskakującą zwrotką Future'a, który śpiewa (!!!) na bicie przypominającym starsze produkcje Kanye'go Westa, czy nieco oderwane od reszty, futurystyczne "Timeless" z gościnnym udziałem Playboia Cartiego to tylko kilka momentów, w których ten album po prostu zachwyca. Zdarzają się jednak słabsze momenty, jak w przypadku "I Can't Wait To Get There", "Niagra Falls" czy "Take Me Back To LA", które w moim odczuciu nie wypadły aż tak dobrze przy pozostałych przebojach.
Zobacz również:
Filmowa kompozycja "Big Sleep" przełamała jednak moment słabości swoimi mrocznymi syntezatorami i delikatnym głosem The Weeknda. "Give Me Mercy" oferuje promyk nadziei w kontekście całego albumu, który szybko gaśnie przy świetnym, melancholijnym "The Abyss" zamkniętym przez Lanę Del Rey. Zaraz po nim dostajemy monumentalne "Red Terror", pełne wrażliwości i bólu "Without a Warning" oraz żegnające personę The Weeknda "Hurry Up Tomorrow", które zamyka cały krążek.
Cała płyta była w zasadzie rozliczeniem artysty ze swoją przeszłością, związkami, sukcesem i trudami, jakie przyniosła sława, a wszystko to, by rozpocząć nowy rozdział w swojej karierze. Czy The Weeknd jeszcze w ogóle powróci? Może tym razem otrzymamy krążek Abela? Na odpowiedzi jeszcze trochę będziemy musieli poczekać, ale jedno jest pewne. "Hurry Up Tomorrow", mimo kilku drobnych potknięć jest świetnym albumem zamykającym kolejną trylogię artysty. Krążek nie tylko zabiera słuchacza w świetną, filmową podróż, ale również pokazuje, że The Weeknd jest artystą kompletnym.
The Weeknd - "Hurry Up Tomorrow" - 8/10