The Streets "None of Us Are Getting Out Of This Life Alive": Złota uliczka [RECENZJA]

Jeden z najlepszych w historii brytyjskich opowiadaczy wraca. Być może ząb czasu go nadgryzł, ale nie rozdrobnił.

Okładka "None of Us Are Getting Out Of This Life Alive" The Streets
Okładka "None of Us Are Getting Out Of This Life Alive" The Streets 

Wiele załadowanych słowami po brzegi płyt puszcza się mimo uszu. Trochę to wina czasów, bo coraz trudniej muzyce wywalczyć uwagę. Trochę samego sposobu słuchania muzyki. Nie znaczy to jednak, że należy rozgrzeszać artystów, bo proszę, 18 lat po debiucie i blisko dekadę od ostatniego longplaya Angol z The Streets momentalnie, już w pierwszym numerze, skupia uwagę linijką o tym, że oddałby jej nerkę, ale niech nie bierze jego ładowarki. Albo o tym, że jej aktualny chłopak chyba słabo się stara, skoro piszą do siebie po drugiej w nocy. Albo... no właśnie, jest z czego wybierać, zawsze znajdzie się jakiś "on", jakaś "ona" i coś pomiędzy nimi.

Skinner od zawsze wparowywał w relacje międzyludzkie nonszalancko i z wdziękiem, jakby wychował się na filmach Guya Ritchiego. Jest jak kolega z ławki, tylko mądrzejszy. Za to go pokochano, pan John Smith deluxe. I wiesz co, sporo wody w Tamizie upłynęło, ty idziesz dalej w tę jego nową płytę i co rusz nabierasz się na zgrabnie ujęte oczywistości, rzeczy, które może i każdy wie, ale wbrew pozorom nie każdy jeszcze zarymował. Drugi numer: "Część osób pije, żeby być interesująca / Cześć osób pije, żeby być zainteresowana". Trzeci numer: "Czy czujesz ten płomień, który miał cię rozpalać / czy po prostu boisz się samotności?". Żeby nie zrobiło się zbyt smutno, w kolejnym pada "Mówi o swoim ex tak dużo, że nawet mi go brakuje". W sam raz na mały, pubowy stand-up na poziomie.

Na płycie (choć nominalnie to mixtape) "None of Us Are Getting Out Of This Life Alive" jej autor nie jest ani wypisany, ani ograny i to najważniejsza wiadomość. Wiadomo, wyspy, więc rytm będzie łamany wszelako - w lekkich garage'ach, cięższych dubstepach, wściekłych drum'n'bassach, zadziornych grime'ach, modnych drillach. "Wolałem jak bujał się z energicznymi Jamajczykami, niż smutnymi białasami" - marudzi mi kolega. I to tylko pół prawdy, bo napęczniałe od gości wydawnictwo ma przedstawicieli sypialnianego popu, psychodelicznego rocka czy post-punka. Ale jest tu trochę artystów prosto z audycji Gillesa Petersona czy też mało znanych nawijaczy z dziwnych zakątków miasta. Przygotowania trudno odmówić, udało się zbilansować zarówno skład personalny, jak i produkcję, w której klubowy, brytyjski sznyt równoważą uzasadnione aspiracje do muzyki środka. Tak, to wciąż The Streets.

Ile zdań, tyle opinii, ale to nie nijaką piosenką z Tame Impalą czy warcząco-dudniącym numerem z Idles to wydawnictwo stoi. Nawet nie błękitnookim soulem z "I Know Something You Did", choć żywy, czujny bas i urocze, nienachalne dośpiewywanki mogą się podobać. Za to świetne jest grime'owe "You Can't Afford Me" z syntetyzowanymi, powtarzającymi się wiolonczelami i nawijającą Ms Banks. W najlepiej napisanym na krążku "Phone Is Always In My Hand" z Dapz On The Map, słychać i trochę wschodniolondyńskiego pazura, i migotanie klawiszy, nawet jeśli refren brzmi jakby mógł zaśpiewać go Sting. W drillującym "The Poison I Take Hoping You Will Suffer" Oscar co najmniej dorównuje gospodarzowi, odnajdywaniem się na bicie z pewnością go przewyższa, choć to skinnerową konstatację o tym, że każda laska ma w skrzynce odbiorczej gościa gadającego ze sobą, zapamiętuje się po wszystkim. "Take Me As I Am" to kawałek intensywnego breakbeatu, o który nikt nie prosił, a którego każdy potrzebował już w połowie mixtape'u.

No cóż, kto spodziewa się po Mike'u Skinnerze dawnej dynamiki i wigoru, ten się zawiedzie. Facet trochę osiadł. To już nie jest ta dawna dusza towarzystwa z każdą pintą zrzucająca maskę nieśmiałości, to raczej starszy gość, który przysłuchuje się z boku i czasem dorzuci go ognia knajpianej dyskusji coś ujmującego, błyskotliwego, na miarę "If you're treatin' her like a joke / She'll leave you like it's funny" (bez tłumaczenia, bo ginie w nim kunszt). Muzycznie jest na czasie, choć to raczej pójście popularnymi szlakami, nie żadne wyznaczanie nowych. Dostajemy zręczną, niegłupią postzwiązkową rzecz o targanym sprzecznymi uczuciami pokoleniu ze smartfonem obowiązkowo przyklejonym do ręki, która najlepiej sprawdzi się u młodych duchem czterdziestolatków z bogatymi kartotekami związków. Polska gadana muzyka nie ma zbyt wiele do zaoferowania temu gronu odbiorców, dlatego na tę patrzę bez wielkiej ekscytacji, za to z sympatią. Zwłaszcza jeśli to tylko rozbiegówka przed pełnowymiarowym, konceptualnym albumem. Grunt, że The Streets nadal nie jest ślepą uliczką. Prędzej złotą.

The Streets "None of Us Are Getting Out Of This Life Alive", Island Records

6/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas