Slash feat. Myles Kennedy & The Conspirators "4": Wyjmowanie spłowiałych t-shirtów [RECENZJA]

Rafał Samborski

Slash ze swoimi kolegami pokazują, że wbrew głosom krytyki wcale nie wypstrykali się z pomysłów.

Okładka albumu "4"
Okładka albumu "4"materiały prasowe

Główny problem z płytami Slasha oraz jego towarzyszów w tej quasi-solowej karierze polega na odtwórczym podejściu do materii. To były pozycje obiektywnie zrealizowane w bardzo przyzwoity sposób. A jednak oskarżenia o monotonię i schematyczne pisanie trudno było oddalić. Szczególnie, kiedy na ostatnim "Living The Dream" część piosenek oscylowała wokół wyjątkowo podobnych motywów, przez co trudno było je odróżnić od siebie. "4" w tym kontekście jest niesamowitym zaskoczeniem. Brzmi bowiem jakby muzycy wzięli sobie całą krytykę do serca.

W utworach dzieje się znacznie więcej, co doskonale pokazuje otwierające płytę "The River is Raising". Słychać tu echa klasycznego heavy metalu w duchu Black Sabbath i Dio, a energia porywa momentalnie. Szczególnie dobrze wypada przeskakiwanie pomiędzy szybkimi riffami, a dużo spokojniejszymi fragmentami. Wszystko to dzieje się przy akompaniamencie bębnów, przy których trudno o spokojne trzymanie głowy w miejscu. Czy grupa była kiedykolwiek wcześniej tak porywająca jak w tym openingu? Nie wydaje mi się.

W ogóle ma się wrażenie, że muzycy pozwalają sobie na częstsze wychodzenie z narzuconych ram. Znika to poczucie obcowania z płytą będącą wynikiem pomysłów luźno wytworzonych podczas jam session, tak jak miało to miejsce wcześniej. Może to też kwestia tego, że wyraźnie więcej do powiedzenia miał Myles Kennedy? Post-grunge'owe tropy słyszalne doskonale w twórczości Alter Bridge przebijają się tu chociażby w orientalnym "Spirit Love". "Whatever Gets You By" pachnie z kolei piaskiem i kurzem, jakby muzycy postanowili nagle zainspirować się twórczością Kyuss.

Wspominałem, że sam Myles na żadnej wcześniejszej płycie ze Slashem nie brzmiał tak dobrze? I nie chodzi tu o umiejętności, a o to, że w końcu na poziomie miksu udało się okiełznać jego charakterystyczną barwę.

Bo "4" to brzmieniowo zdecydowanie krok w przód. Co przynosi ze sobą dość brutalne zderzenie z rzeczywistością, bo bardzo boleśnie obnaża niedociągnięcia "Living The Dream"  - poprzedniej płyty grupy. Nowe dzieło spod znaku Slash feat. Myles Kennedy & The Conspirators cechuje się bowiem znacznie lepszą dynamiką, wydaje się pełniejsze brzmieniowo, brudniejsze i bardziej przestrzenne, nawet mimo dość mocnego zagęszczenia gitar oraz bębnów. Przy dusznym i sterylnym poprzedniku to ogromne odświeżenie.

W październiku 1992 r., podczas krótkiej przerwy w trakcie wyczerpującej światowej trasy promującej płyty "Use Your Illusion I & II" Slash wziął ślub z modelką i aktorką Renee Suran. Małżeństwo zakończyło się rozwodem po pięciu latach.
Slash po rozwodzie z Perlą ponownie zaczął spotykać się z Meegan Hodges. Byli już parą za czasów Guns N' Roses - jego nowa wybranka mieszkała razem z Erin Everly, ówczesną żoną Axla Rose'a, wokalisty Gunsów.

Na zdjęciu Meegan i Slash w 2018 r.
W październiku 2001 r. na Hawajach Slash wstąpił w drugi związek małżeński. Jego wybranką była Perla Ferrar. Ich związek przechodził różne koleje losu, bo w sierpniu 2010 r. gitarzysta wniósł pozew o rozwód.

Na zdjęciu Slash i Perla w 2001 r.
W 2016 r. doszło do głośnego pojednania Slash i Duffa McKagana z Axlem Rose'em, który został jedynym członkiem Guns N' Roses z najsłynniejszego składu. Efektem było "reunion" grupy, która ruszyła w światowy objazd "Not in This Lifetime... Tour" (trzecia najbardziej dochodowa trasa w historii).

W jednym z ostatnich wywiadów Slash zdradził, że czas pandemii koronawirusa i przymusowe zamknięcie wykorzystuje do pracy nad nowymi utworami Guns N' Roses. Ostatni studyjny album grupy to "Chinese Democracy" z 2008 r. - ukazał się on po 15 latach od płyty "Spaghetti Incident?" zawierającej covery głównie gwiazd punk rocka, jak The Damned, U.K. Subs, New York Dolls i The Stooges. Był to zarazem ostatni materiał Gunsów nagrany z udziałem Slasha, Duffa McKagana i perkusisty Matta Soruma.
+3

Słabym punktem płyty jest ballada "Fill My World" - anachroniczna piosenka żywcem wyjęta z lat 80., co najwyżej dostosowana do współczesnego rockowego brzmienia. I podobnie jak w czasach szalonych tapirowanych włosów, to pozycja do bólu wręcz przesłodzona. Tak, że brakuje tylko klipu ze smutną parą spoglądającą w deszcz za oknem, która na końcu trzyma się za ręce i uśmiecha do siebie, a świat robi się od razu piękniejszy. Owszem, to dalej rzecz dużo lepsza od "nastrojowych" momentów poprzedniej płyty, co nie zmienia faktu, że rzeczy energetyczne wychodzą Slashowi i jego kolegom dużo ciekawiej.

Chyba że postawimy na chimerę pokroju zamykającego płytę "Fall Back to Earth". Dostajemy czas na podniosłe plumkanie, ale też na ostrzejsze szarpanie strun - podobnie jak na niskie, gardłowe śpiewanie oraz sprawdzanie wytrzymałości strun głosowych Mylesa. Ostatecznie trochę tu późnego Guns N' Roses, trochę wczesnego King Crimson, ale tkwi w tym intrygujący pomysł, nakazujący nasłuchiwać, co wydarzy się za chwilę.

Slash - Fall Back To Earth (feat. Myles Kennedy and The Conspirators) [Art Track]

Przyznaję, że "4" to nie jest płyta, która do reszty zachwyca, otwiera nowe wymiary. Ale może spowodować, że choć na chwilę pomyślicie o wyciągnięciu z szafy skrytych w mrokach zapomnienia spłowiałych t-shirtów z logami Guns N' Roses i Alter Bridge. Miło słyszeć, że po narzekaniach, jakie pojawiły się przy poprzednich pozycjach Slasha, Mylesa Kennedy'ego i The Conspirators, "4" wydaje się w końcu płytą nagraną przez zespół - nie zaś wynikiem spotkania przypadkowych muzyków. Ostatecznie wyszedł z tego kawał naprawdę porządnego gitarowego grania.

Slash feat. Myles Kennedy & The Conspirators, "4", BMG

7/10

Slash - Spirit Love (feat. Myles Kennedy and The Conspirators) [Art Track]
Kevin Nixon/Guitarist Magazine/FutureGetty Images
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas