Reklama

Siła sugestii

VNM "Etenszyn: Drimz Kamyn Tru", Prosto

Słuchanie VNM'a prowadzi do wniosków, że polska scena hiphopowa jest nudna, zgredzieje, zapętla się i nie ma na niej nic nowego, a na dodatek jest dekadę za USA. Abstrahując od tego czy ma on rację czy nie, warto przyjrzeć się temu w jaki sposób sam chce ją zmieniać.

Odczuwalna praktycznie w każdym kawałku fascynacja rapera z Elbląga amerykańskimi młodymi gwiazdami - Drake'iem i J.Cole'em zaowocowała albumem, który rzeczywiście w wielu aspektach jest dla polskiego rapu nowością. Przede wszystkim jest nią brzmienie podkładów za które w większości odpowiedzialny jest SoDrumatic. Producent pokazuje, że w Polsce też można tworzyć coś świeżego i brzmiącego na międzynarodowym poziomie. Takie kawałki jak oszczędne perkusyjnie, ale niezwykle bogate w emocje "Potrzebuję", bardziej klasyczne i porywające od pierwszego taktu "Nigdy więcej" czy leciutkie, letnie, ale przede wszystkim wpadające w ucho "Jesteś" to coś, obok czego ciężko przejść obojętnie.

Reklama

VNM na płycie chwali się swoimi kolaboracjami z niemieckimi producentami (7Inch i Drumkidz), ale tak naprawdę słuchając "E:DKT" można chwilami żałować, że całością nie zajął się właśnie SoDrumatic, bo jego forma jest imponująca. Wyjątkiem fantastycznie dopełniającym brzmienie albumu jest "Piątek" autorstwa 7Inch z mostkiem opartym o gitarową solówkę, która wywołuje gęste ciarki na plecach. Muzyczny grunt do wprowadzenia nowej jakości na polski rynek jest więc co najmniej dobry.

Problem leży w raperze. VNM dużo gada o tym, że jest poza zasięgiem krajowej konkurencji, że wprowadza nową jakość, że w Polsce czegoś takiego nie było... To dobre samopoczucie sprawiło chyba, że między debiutem a drugą płytą zabrakło bardzo ważnego elementu w rozwoju raperskiego warsztatu - pracy. Venom na nowej płycie zapatrzony w Drake'a zaczął śpiewać. Problem polega na tym, że jego możliwości wokalne są żadne, a w efekcie refreny na "E:DKT" są w dużym stopniu żenująco słabe. Gdyby to jeszcze były proste motywy melodyczne (jak np. u Eminema), które może zaśpiewać każdy i prawie każdemu się podobają, ale nie... VNM sili się nawet na wokalizy, które są wręcz bolesne.

To jednak nie wszystko. Raper z Elbląga niewątpliwie jest charyzmatyczną postacią, ale od dawna ma swoje pięty achillesowe - dykcję, usilny wyścig w pisaniu rymów wielokrotnych, praca oddechów, emisja głosu. Te mankamenty nie zostały poprawione. Nadal bywa trudno go zrozumieć, nadal ma się wrażenie, że nie poradzi sobie na koncertach z własnymi tekstami i nadal potrafi pisać wersy, które brzmią jak "patrz, patrz to potrójny rym, pochwal mnie". Doświadczony zawodnik, a wciąż nie rozumie, że rap ma brzmieć, a nie bić rekordy.

Tekstowo też wcale nie jest tak świeżo jak zapewnia nas autor. Bo co niby takiego innowacyjnego w emocjonalnych dywagacjach i rozmyślaniach o dymie z papierosów? Tą nowością jest "Potrzebuję" o tym, że "to po co tu żyję to muzyka"? Siła sugestii (czy to własnej, czy też czołówki sceny wymienianej po kolei, bez wstydu w "Zrobią to za mnie") to trochę za mało, żeby faktycznie przecierać nowe szlaki.

6/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: VNM | prosto | siła | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy