Sentino "Aporofobia": Demony, dresy, samo zło [RECENZJA]
Prędzej czy później musiało to nastąpić, i to nie tylko ze względu na featuring u Quebonafide. O Sentino w końcu musiało zrobić się trochę głośniej - wypowiedzi, konflikty z trzyliterowcami z ulicy i Instastories zrobiły oczywiście swoje, ale jest jeszcze muzyka, którą Alvraz też może się pochwalić. Albo i mógł...
Pominę jego niemieckie czasy, "Tatuażyki" i "Zabójstwa liryczne". Skupię się tylko na ostatnich miesiącach, bo liczba materiałów zaskoczyła tak samo, jak ich całkiem niezły poziom. Można żałować, że z trio - "King Sento", "Fenix" i "Czarny mary" - nie doczekało się lepszej selekcji i producenta wykonawczego, który pomógłby Sentino wyciągnąć maksimum z jego talentu, ale i tak trzeba oddać mu co jego. Trzy materiały, każdy w innej stylistyce, szczęście tak samo duże, jak 50 euro znalezione pod Bramą Brandenburską.
Naturalną kontynuacją i podtrzymaniem formy miała być "Aporofobia". Apetyty rozbudzone, nadzieje duże, balonik napompowany i... to by było na tyle. Można wracać do Sento z 2021 roku, bo oczekiwania rozhulane przez internetowych fanbojów trochę zabiły sam materiał, a u Sentino umocniły pozycję niby Mesjasza, który znowu ma zbawić polski rap. "Niestety tak nie jest, a prawda jest taka" (ten klasyczny wers z Poznania pasuje w tym przypadku jak ulał), że czar pryska już po pierwszym odsłuchu.
Ilość nie idzie w parze z jakością, mimo że 36 minut mija nadzwyczaj szybko. Ale tak, jak szybko "Aporofobia" leci, tak jeszcze mocniej zlewa się w jedną papkę, z której ciężko cokolwiek dobrego wyciągnąć za pierwszym razem. Refreny, które zawsze były domeną Sentino, stały się wyjątkowo nijakie, a same "Wakacje" kompletnie nie ratują sytuacji. Hiphopowe zawody kto ma większego, tym razem nie mają racji bytu, bo opowiadanie o tym, jakim jest się debeściakiem, jest tutaj tylko i wyłącznie zbitkiem rymów. Szkoda, można żałować, że nie ma tu drugiego "Vitaliya", pełnego klasy, stylu i dóbr luksusowych. O kolejnej "Czarnej chmurze" lub "Pistolecie" również można zapomnieć.
Senti może nie atakuje tym razem zgrabnymi i stylowo napisanymi wersami, chociaż za wyliczanki w "PSG" ("Jestem w Panama, ale robię Meksyk" trąci starym, dobrym Bałagane), czy dość zabawne "Jemy jak u Gordon Ramsey / Pijemy tak jak starzy irlandczycy" z "My Best Life" kciuk w górę. Gdzieś między kicksami, drogim alko i szybkimi, luksusowymi autami, trzeba też chwalić Sentino. Mało jest w Polsce raperów, którzy na przestrzeni jednego numeru potrafią zmieniać flow i płynnie przejść do refrenu wypluwając kolejne słowa do majka. Nie ma też w zasadzie żadnego MC, który w kilka minut potrafi rapować w kilku językach (koniecznie do sprawdzenia "Żaden"), niekoniecznie tych wyimaginowanych jak Lech Roch Pawlak. Kto ma też tyle melodii w głosie? No właśnie, "Jackie Chan" również zasługuje na dodatkowy plus.
"Aporofbia" zawodzi pod względem brzmienia. Dziesięć nut dziennie może i klepanych, albo i więcej, szkoda tylko, że ktoś tu zapomniał o technikaliach, co słychać w "Żaden", bo tło wydaje się mocno wytłumione i "Lebara SIM", w którym bas atakuje sztucznością. Pomijając już kwestie technicznie, zgubiono kilka BPM-ów, kilka numerów płynie tak leniwie, że gdyby nie sam raper, można byłoby przysnąć niczym Korwin w sejmie. Ospałe, fortepianowe, żałobne "Hollow Tips", czy przekombinowane "Piekło Banús" sprawiają, że oko samo się zamyka. Niemniej, gitara w "Pradzie" i afrotrapowe "Hurra!!!" dodają całości trochę życia, a "Powww!" ze Schewstą Ewą zaprasza na wiksę, jednak bez namysłu można odmówić.
Okej, ale czy Sento to szef? I tak, i nie, bo ciężko nie odnieść wrażenia, że "Aporofobia" to niewykorzystana szansa i kolejna płyta, która powinna tylko umacniać pozycję. Jest coraz większy rozgłos, a postać, momentami karykaturalna, nie jest już tylko wannabe w czeluściach internetu. Kolejna płyta niedługo, małe wpadki zdarzają się każdemu, podobnie jak przypadki, które przeradzają się w sukces. Co będzie tym razem?
Sentino "Aporofobia", Sicarios
5/10