Romantyczny kalejdoskop
Mateusz Natali
Miguel "Kaleidoscope Dream", Sony
Wydaje się, że scena męskiego r&b łapie obecnie głęboki wdech świeżego powietrza. The Weeknd, Frank Ocean... a razem z nimi 27-letni Miguel, który dopiero co odebrał Grammy za swoje "Adorn" w kategorii "najlepszy utwór r&b". Zasłużone? Zdecydowanie.
Materiał reklamowany jest przez dystrybutora jako "najbardziej romantyczna płyta roku" i klimat to z pewnością jeden z największych atutów "Kaleidoscope Dream". Głęboko, nastrojowo, emocjonalnie, łącząc najnowsze trendy w gatunku ze starą szkołą spod szyldu Motown. Zamiast zabawy w mieszanie r&b z klubowymi rytmami i przygotowywanie hitów na parkiety Miguel stawia na zmysłowość, elegancję i budowanie spójnego krążka, którego dobrze będzie się słuchało w domowym zaciszu.
Napięcie zmienia się i pulsuje, od delikatnych ballad, po energiczne i pełne werwy nagrania, wciąż jednak utrzymując spójność i przeprowadzając nas przez różne nastroje w płynny, naturalny sposób. W porównaniu do wcześniejszej twórczości kalifornijski wokalista wyraźnie dojrzał - zgodnie mówią krytycy. I jest to podparte argumentami. Tekstowo jest dojrzale, a obok dominujących damsko-męskich motywów (ukazanych bardziej intymnie, romantycznie niż bezpruderyjnie, w zgodzie z tendencjami hitów z dzisiejszych list) dostajemy też tematykę poważniejszą, choćby poruszającą problemy społeczne. Wokalnie? Różnorodnie, skala głosu gospodarza jest spora, kontrola nad nim odpowiednio wyszlifowana, a umiejętność wpasowania się w nastrojowe kompozycje i gry emocjami robi wrażenie. A sama warstwa instrumentalna? Duszna, głęboka, przykurzona, pulsująca, barwna, dbająca o detale i smaczki, daleka od jednowymiarowego atakowania bębenków prostymi schematami spod szyldu najnowszych klubowych mieszanek.
Parafrazując klasyka, "widać, słychać i czuć", że Miguel miał pełną kontrolę nad tym materiałem i od początku wiedział, co chce osiągnąć. Jest wokalistą, tekściarzem i producentem, co pozwoliło mu utrzymać spójną wizję całości i doprowadzić ją do końca. Zamiast ostrej, hitowej przebojowości mamy staroświecki romantyzm a w miejsce walących po oczach stadionowych neonów... raczej obszerny salon ze świecami. Płyta prezentująca świeże, lecz świadome spojrzenie na klasyczne r&b i soul. Odpowiednio odkurzone i dostosowane do roku 2013, ale bez pogoni w przyszłość - raczej proponując chwilowe zwolnienie czasu i zwrócenie uwagi na wysmakowane detale.
8/10