Recenzja Sophie Ellis-Bextor "Familia": Przyjemnostka na koniec lata

Paweł Waliński

Zośka po folkowym "Wanderlust" znów prze ku bardziej tanecznym brzmieniom. I jest, niestety, w kratkę.

"Familia" Sophie Ellis-Bextor to maleńka przyjemnostka na koniec lata
"Familia" Sophie Ellis-Bextor to maleńka przyjemnostka na koniec lata 

Sophie Ellis-Bextor zawsze miała ambicje, żeby nawet na poletku czysto rozrywkowym trzymać względnie przyzwoity artystycznie poziom, czego dowodem choćby powtarzana w nieskończoność historia o tym, jak ongiś odrzuciła piosenkę "I Can't Get You Out of My Head". Później zdarzyła się wolta. Spotkanie z Edem Harcourtem owocowało zdecydowanie niekanoniczną dla jej stylu płytą. Ta tendencja w większości, utrzymuje się na "Familii", znów powstałej we współpracy z angielskim artystą.

Mamy więc do czynienia z numerami, które swobodnie łączą w sobie mainstreamową rozrywkę z elementami folkowymi, elektroniką, barokowym popem przywodzącym na myśl Florence Welch, czy wreszcie (i to te najbardziej udane numery) funkiem i disco. Te ostatnie są w mniejszości, więc z grubsza można powiedzieć, że wokalistka daje nam posmakować popowej alternatywy, jaka od dłuższego czasu króluje na dziewczyńskiej połowie sceny skandynawskiej, a od odrobinę krótszego na Wyspach Brytyjskich. Wszystkie kompozycje są zręczne i znakomicie zaaranżowane, a wielkim atutem po raz kolejny okazuje się nawet nie sam wokal Sophie (temu oczywiście niczego nie brakuje), ale jej akcent, który bardziej, niż ze sceną muzycznego festiwalu, kojarzy się z jakimś wytwornym przyjęciem w letniej posiadłości brytyjskich lordów.

Same aranżacje to istna feeria kolorów. Tu elektroniczny beat, tu orkiestrowe galopady rodem ze wspomnianej Florence, tu smyczkowa delikatność... Zdecydowanie pod tym względem jest na "Familii" co odkrywać. Już otwierający album "Wild Forever" ma niemałą siłę. Czarują funkujące "The Saddest Happiness" i natchnione tak funkiem właśnie, jak i duchem dyskoteki z lat siedemdziesiątych "Come with Us". Przyjemnie brzmi country'owe "Hush Little Voices". Absolutnym majstersztykiem jest też zamykające płytę "Don't Shy Away" przywodzące na myśl (sekcja) "All Good Things" Nelly Furtado ze znakomitej płyty nagranej z Timbalandem dokładnie dziesięć lat temu. Ale...

Jakkolwiek zręczne nie byłyby pozostałe, niewymienione z tytułu utwory, gdzieś w pobliżu połowy odsłuchu "Familii" wkrada się ochota na ziewanie, numery zaczynają zlewać się w jeden długi barokowy song, wokal odrobinę męczy. To niekoniecznie wina samej Zośki, czy nawet Eda Harcourta. Prędzej efekt absurdalnej wręcz nadpodaży tego typu muzyki. Nie żeby drzewiej inteligentny damski pop był rzeczą tylko i wyłącznie mitologiczną. Od Kate Bush, przez choćby Suzanne Vegę, po - nie przymierzając - Carly Simon, taka muzyka była gdzieś zawsze.

Sęk w tym, że od jakichś dziesięciu lat w Skandynawii, w UK, ale i po drugiej stronie Atlantyku produkuje się takiego grania tyle, że trzeba mieć w sobie naprawdę jakiś niesamowity "wow factor", żeby w zalewie podobnie myślących o muzyce artystek zwyczajnie się nie rozpuścić. I to właśnie największy zarzut w stosunku do "Familii". Niekoniecznie ma ten właśnie czynnik, który odróżnia artystki gigantyczne od tych po prostu dobrych i zręcznych. Da się wyciąć kilka świetnych singli, ale całej płyty nie postawimy jednak na najwyższej półeczce i nie będziemy wracać do niej po latach. Szkoda. Ale ponownie: absolutnie nie jest to nagranie złe. Ot, maleńka przyjemnostka na koniec lata.

Sophie Ellis-Bextor "Familia", Sony Music Poland

6/10

Sophie Ellis Bextor Stuart C. WilsonGetty Images
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas