Recenzja Sepultura "Machine Messiah": Mieć wizję
Gdyby przy okazji premiery każdego albumu odmawiano ci prawa do grania bez udziału byłego wokalisty, po odejściu którego rzekomo nie nagrałeś już nic dobrego, zapewne dawno temu dałbyś za wygraną. Muzycy brazylijskiej Sepultury nie chcą jednak żyć przeszłością, o czym po raz kolejny przekonałem się słuchając "Machine Messiah". Ich siłą pozostają twórcza nieprzewidywalność i ciągła chęć rozwoju. Dla mnie w zupełności wystarczy.
Trzeba przyznać, że głęboki, kontemplacyjny śpiew Derricka Greena w utworze tytułowym to dość zaskakujący początek płyty, której brzmieniowa wielobarwność wykracza daleko poza ciężki, klasycznie doommowy riff grany tu przez Andreasa Kissera w duchu wczesnych dokonań Black Sabbath.
Podobnie medytacyjne wokale Greena, przywodzące na myśl manierę Layne'a Staleya, głębię głosu Nicka Cave'a oraz hipnotyzującą podniosłość Neurosis odnajdziemy także w wieńczącym płytę "Cyber God", którego ciężar - choć tym razem już o znacznie bardziej współczesnych proweniencjach - zmyślnie spina kasandryczne przesłanie "Machine Messiah" o zgubnym wpływie technologii na kondycję współczesnego człowieka.
Nie mniej "epickim" rozmachem emanuje dostojny "Sworn Oath", w ramach którego Sepultura osiąga uzasadniony w tym przypadku patos za sprawą syntetycznych orkiestracji tworzących prawdziwe monstrum o radykalnie podniosłym charakterze. Symfoniczne inklinacje sprawdzają się również wówczas, gdy do głosu dochodzi stary, dobry groove, czego dowodem jest "Resistant Parasites", w którym charakterystycznie zachrypły, przeciągnięty do granic możliwości ryk amerykańskiego wokalisty Sepultury rozpościera się na tle niedorzecznie perfekcyjnej kanonady Eloya Casagrande i solowych podpisów Kissera.
Frenetyczna pulsacja rodem z "Chaos A.D." (1993 r.) daje o sobie znać w znanym już wcześniej z teledysku "Phantom Self", tym jednak, co czyni ten numer wybitnym jest bez wątpienia kapitalnie wpleciona, generowana syntezatorowo bliskowschodnia melodyka oraz idąca jej w sukurs, meandrująca z kunsztem gitara Andreasa Kissera, którego talent i pomysłowość lśnią na "Machine Messiah" z mocą, o jakiej wielu może tylko pomarzyć.
Plemienne bębny dają sygnał do rozpoczęcia "Alethea", jednego z najbardziej nowocześnie brzmiących kompozycji z 14. płyty podopiecznych Nuclear Blast Records. "Poszukujący" charakter uwypukla dodatkowo djentowo wręcz ordynowany rytm o wysokim stopniu innowacyjności. To właśnie dzięki takim utworom "Machine Messiah" to muzyka wyzuta z banału; płyta, do której po prostu chce się wracać, nie sposób bowiem docenić (a raczej poznać) jej w pełni za jednym podejściem.
Recyklingiem dobrze znanych patentów nie sposób też nazwać instrumentalnego "Iceberg Dances", bo choć pobrzmiewa w nim swojski groove, szybko ustępuje on miejsca zaskakująco progmetalowej ekwilibrystyce z wykorzystaniem brzmienia organów niczym u Jordana Rudessa, plemiennych bębnów i finezyjnej gitary flamenco. Potrzebną do tego wszystkiego przestrzeń zapewnia zaś właściwie wyważona produkcja, tym razem autorstwa Jensa Bogrena i szwedzkiego studia Fascoination Street.
"Machine Messiah" to jednak nie tylko ciekawa, miejscami zachwycająca wręcz postępowość i nieustanne poszukiwanie drogi rozwoju. Na koniec warto bowiem wspomnieć o trzech kompozycjach, które przypominają, że zespół powstały ponad trzy dekady temu w Belo Horizonte nadal utożsamiany jest z thrash metalem. Potwierdzeniem tej tezy są bezsprzecznie najbardziej rozbudowany z tej trójki "Silent Violence", slayerowsko brzmiący "Vandals Nest" oraz punkowo-thrashowa petarda "I Am The Enemy" - wszystkie solidnie obite blastami.
Na "Machine Messiah" nie ma może "hitów", o jakie ze sztubacką złośliwością dopominał się ostatnio niegdysiejszy frontman Max Cavalera, odgrzewający właśnie stare numery zespołu, w którym nie gra już od 20 lat! Jest za to coś znacznie więcej. Wizja, której wielu brakuje.
Sepultura "Metal Messiah", Mystic Production
7/10