Recenzja Rudimental ‎"Toast To Our Differences": Muzyka na vloga

Najbardziej przyjazny przeciętnemu Kowalskiemu drum and bassowy zespół po prawie czterech latach przerwy wraca z nową płytą. Teoretycznie z najbardziej ambitnym dziełem, więc już na samym początku niektóre zapowiedzi warto włożyć między bajki.

Okładka płyty "Toast To Our Differences" Rudimental
Okładka płyty "Toast To Our Differences" Rudimental 

Z jednym trzeba się jednak zgodzić - trzeci longplay zespołu jest tym najbardziej zróżnicowanym w ich dyskografii. Niemalże każdy numer to osobna historia, na szczęście nie tylko dzięki zaproszonym gościom, z których kilku dobrze wywiązało się ze swojej roli i wniosło sporo dobrego.

Rudimental czerpią ze wszystkich stron świata, bawią się gatunkami, kombinują, jednak swoją główną oś pozostawiają nietkniętą. W tym całym tyglu da się znaleźć trochę Wielkiej Brytanii ("They Don't Care About Us"), Jamajki ("Let Me Live") i oczywiście coraz to modniejszych afrykańskich brzmień ("Thula Ungakhlai"). Nie można mieć większych zastrzeżeń do samej muzyki, chociaż ciężko pozbyć się wrażenia, że zdecydowana większość utworów została zrobiona na jedno kopyto i tylko po to, żeby na pierwszym planie brylowali wokaliści.

Rudimental zawsze bardziej było po drodze z komercyjnymi rozgłośniami niż z undergroundowymi klubami, jednak tak hitowego i lekkiego albumu jeszcze nie nagrali. Już pierwszy numer - tytułowy "Toast To Our Differences" - brzmi niczym piosenka nagrana przez zwycięzców jednej z lokalnych edycji talent show. Mimo słabego występu Macklemore'a, ciężko nie polubić "These Days", a "Walk Alone", "Do You Remember" i "Scared of Love" zapewne znajdą się na playliście każdej nastolatki.

Główną siłą materiału są jednak te nagrania, których szansa na większe zaistnienie jest o wiele mniejsza. Te, w których można znaleźć trochę więcej niż kontrast pomiędzy słodkim głosem wokalistki a nisko płynącym basem. Takie "No Pain" imponuje nie tylko aranżem, gdzie na specjalne wyróżnienie zasługują świetnie wkomponowane dęciaki. Cieszy też, że "Dark Clouds" przypomina o istnieniu talkboxa, który przywołuje skojarzenia z letnią porą. W całym zestawie dobrze odnajduje się też rodzynek, którym jest "Leave it for Tomorrow". Jeden z ciekawszych utworów jest kompletną nowością w katalogu czwórki DJ-ów z Londynu i dość daleko pada od wcześniejszych dokonań zespołu.

Każda poprzednia płyta Rudimental była przeładowana gośćmi, a rzadko kiedy dużą liczbę ich występów można pochwalić. Nie inaczej jest tym razem, chociaż w tym przypadku jest to zrozumiałe, bo to zaproszone nazwiska sprzedają płytę. Rita Ora, James Arthur czy Stefflon Don nie do końca zadbali o wysoki poziom, a gdzieś wśród nich giną też tacy, którzy tylko w teorii są na drugim planie. Niech za przykład posłuży coraz mocniej walczący o swoje Kojey Radical, który charakterystycznym niskim głosem ubarwia "No Pain".

Szesnaście utworów, których największą zaletą jest to, że nie przeszkadzają podczas najprostszych domowych czynności. Popowe piosenki i kilka imprezowych bangerów to jednak za mało, żeby zadowolić kogoś więcej niż vlogerki, które szukają dobrego tła do swoich filmów. Wartość artystyczna "Toast To Our Differences" jest niewielka, a o tej porze roku przyjemności ze słuchania w domu za wiele to nie ma. Lepiej poczekać kilka miesięcy i przygotować się do jednego z koncertów grupy, bo muzyka na żywo może nabrać trochę więcej walorów. Ale jedno trzeba przyznać - postawili na dobry tytuł.

Rudimental ‎"Toast To Our Differences", Warner

4/10

PS Rudimental będzie jedną z gwiazd tegorocznego Open'er Festival w Gdyni.


Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas