Recenzja Róisín Murphy "Take Her Up to Monto": Stylowa dziwaczka
Kilka lat przerwy w tworzeniu własnej muzyki musiało poskutkować nagromadzeniem sporej ilości nowego materiału. Gdy w zeszłym roku Róisín Murphy wydawała swój trzeci solowy album zatytułowany "Hairless Toys", wspominała o tym, że w odwodzie czekają już kolejne kompozycje. Przyszedł czas, aby wypłynęły pod szyldem "Take Her Up to Monto".
Trudno uwierzyć w to, że "Hairless Toys" i "Take Her Up to Monto" powstały podczas tej samej sesji nagraniowej, brzmią bowiem jak dwa całkiem różne etapy w twórczości artystki. Albo w najlepszym przypadku - "Take Her Up to Monto" brzmi jak rozwinięcie myśli zasianej na "Hairless Toys". Muzyka 43-letniej Róisín Murphy, w mniej lub bardziej przebojowych momentach, zawsze miała w sobie sporą dozę elegancji i wyrafinowania. Tym razem ten czynnik został skondensowany do możliwie najczystszej postaci. Tę elegancję znaleźć można wszędzie, zaczynając od pierwszych taktów "Mastermind", zatrzymując się przy "Lip Service" w rytmie bossa-novy, na eterycznym "Sitting and Counting" kończąc.
Miłość Murphy do sztuki filmowej przebija się na powierzchnię w "Pretty Gardens" - atmosferą starego kina, nieco teatralną retro opowieścią ze słodkim zakończeniem. "Nervous Sleep" to ponura, oszczędna w środkach anty-kołysanka. Artystka zgrabnie poruszą się po różnych stylistykach, niektórych ledwie muskając, w innych zaś zagłębiając się mocniej i na dłużej. Jak płyta długa i szeroka, pojawiają się elektroniczne wstawki, wtopione w tło, delikatnie zasygnalizowane, lub bardziej podkreślone, jak w "Ten Miles High" zbudowanym na syntezatorowym brzmieniu.
Wszystko to sprawia, że "Take Her Up to Monto" jest zdecydowanie subtelniejsza od poprzedniczki. Murphy odkrywa kolejne możliwości rozwoju swojego brzmienia, które jest jeszcze bardziej wymagające, niemalże dystyngowane i minimalistyczne. I mniej przystępne niż "Hairless Toys". Nie dziwi zatem kolejność wydania obu albumów. To ten moment pracy w studiu, kiedy artystka pozwoliła sobie na eksperymenty. Nie boi się iść w mroczniejsze rejony, gdzie muzyka brzmi krucho ("Nervous Sleep"), przetkana jest delikatnymi fakturami ("Whatever"), a wokal momentami brzmi jak na wyczerpaniu ("Sitting and Counting").
W tej kruchości tkwi jednak siła Róisín, jak zwykle odważnej i stylowej. Poświęcającej więcej uwagi samemu procesowi ewolucji brzmienia, niż powielaniu kolejnych dobrych melodii i budowaniu kompozycji z tych samych co zawsze klocków.
Róisín Murphy "Take Her Up to Monto", Mystic / Play It Again Sam
8/10