Recenzja Pih "Kino nocne": Schemacie, ograj się!
Krzysztof Nowak
Gdyby inżynier Mamoń słuchał polskiego rapu, "Kino nocne" Piha z pewnością przypadłoby mu do gustu.
Zerwanie ze Step Records i powołanie do życia nowego tworu w postaci Pihszou Rec. dawało cień szansy na to, że niekwestionowany weteran polskiej sceny rapowej - Pih - solidnie przyłoży się do swojego kolejnego wydawnictwa, a może nawet rozstanie się na moment z wyeksploatowaną do granic możliwości konwencją brudu, mięsa i patologii. Pójście na swoje nie stanowi jednak nowego rozdania. "Kino nocne" znajdzie zapewne swoich entuzjastów, ale tylko w obrębie dotychczasowych, wiernych zwolenników dokonań białostockiego rapera.
Jeśli ktoś miał okazję usłyszeć którykolwiek z kawałków, jakie pojawiły w ramach serii wydawniczej "Dowód rzeczowy", ani przez moment nie będzie zaskoczony tym, co pojawia się w warstwie tekstowej nowego albumu. Większość historii podawanych przez Piha charakterystycznym, lekko zachrypniętym i wysokim głosem, brzmi tak, jakby białostoczanin nagrywał ten sam krążek od lat. To, co przy okazji klasycznych "Kwiatów zła" naprawdę budowało mroczny, na wskroś horrorcore'owy klimat i trzymało w napięciu, teraz jest już mocno wyblakłą kartą, wypłukaną z przeszywających i budzących grozę linijek.
Co gorsza, pojawiają się kwiatki, jak chociażby dwuwers "Stoisz w autobusie, czujesz na sobie wzrok luja / Dzieciak na zaparowanej szybie rysuje ch...a", który zostaje wtłoczony na bit z delikatnością budzącą szeroki uśmiech, a także nieudane refreny ("Nie ma miejsca jak dom II", "Za późno"). Nie pomagają też goście, którzy zaprezentowali się tylko poprawnie i nie doprawili odpowiednio opowieści snutych przez gospodarza. "Kino" ma swoje niezłe momenty, że wystarczy wspomnieć solidnego "Sandmana" czy mierzącego się z "literowym" patentem "Alfabetycznego mordercę", ale całościowo nijak się nie broni.
Zastępy producentów oddelegowanych do oprawy muzycznej uwijają się jak w ukropie, ale zdarzają im się dość znaczące wpadki, każące postawić przynajmniej kilka pytań. Co podkusiło RX-a, by w taki sposób obejść się z samplem w "Sanktuarium", psując tym samym naturalny feeling tła? Dlaczego w "Śniadaniu mistrzów 2" i "Przeszłości niemile widzianej" powracają demony ugładzonej, pompatycznej Pawbeatsowej "Utopii"? Czemu "Wielkomiejski sznyt" musiał stracić na wartości przez ewidentny brak mocy w fajnie pomyślanym bicie?
Zamiast jednak dopytywać dalej i oczekiwać na odpowiedzi, warto po raz kolejny w tym roku pochwalić dobrą formę Matheo, który błyszczy na tle pozostałych. "John McEnroe", mimo pozornej oszczędności, daje pole do eksperymentu w sposobie wybijania wersów, a "Jest impreza" to mięsisty banger skrojony pod zimny łokieć i wymagający ustawicznego bujania głową. Ramię w ramię z reprezentantem Stargardu Szczecińskiego starają się iść Bob Air oraz Sqra. Ten pierwszy postawił na mocny bęben i bas ("Sandman"), drugi - na wyciśnięcie z próbek maksimum klimatu.
Pih narzucił mordercze tempo. Wydanie czterech pełnoprawnych albumów w ciągu pięciu lat musi robić wrażenie. Szkoda jednak, że linijki spowszedniały i przestały mordować, a noc nie jest tak ciemna, jak kiedyś. I żadne złoto tego nie zmieni.
Pih "Kino nocne", Pihshou Rec.
5/10