Recenzja Patrycja Markowska i Grzegorz Markowski "Droga": Z rockowego rozdzielnika
Paweł Waliński
Po wielu latach oczekiwań Markowscy wydali wreszcie wspólną płytę. I dobrze. Odfajkowane, odhaczone, na półkę odstawione.
"Nie wiem, kiedy po raz pierwszy zakiełkowała we mnie i w Tacie myśl, żeby nagrywać razem. Myślę, że ten pomysł pojawiał się od lat. Mieliśmy już za sobą pierwsze podejścia (...) Za każdym razem, kiedy stawaliśmy razem na scenie, działo się coś magicznego i niepowtarzalnego. Ciągle jednak nie czułam się gotowa do nagrania całego albumu. Przełomem był nasz wyjazd do Hiszpanii. Tata zabrał gitarę, ja ukulele. Piliśmy wino i jamowaliśmy razem" - chwaliła się przed premierą płyty Parycja Markowska.
Wysłuchawszy "Drogi" wydaje się jednak, że czegoś było za mało. Wina albo jammowania. Albo może presja czy to zewnętrzna, czy to wewnętrzna, żeby wreszcie nagrać coś wspólnie, była tak dojmująca, że nie pozwoliła duetowi na ani odrobinę swobody i odwagi. Nie pozwoliła nie tyle nawet na jazdę po bandzie, ile najmniejsze choćby wyjście za linię w kolorowance.
A miłe są mocno średniego początki, bo przy pierwszych numerach: "Na szczycie" i "Aż po horyzont" (sprawdź!) produkcja hula całkiem współcześnie i wydaje się oto, że nie płytę Markowskich konsumujemy, ale - nie przymierzając - jakieś nagranie Royal Blood, Rival Sons czy wczesnego The Black Keys.
Tylko że tam, gdzie wspomniane zespoły epatują bezczelnością, biją pięścią po buzi i wcierają nasz nos w swoje spocone testosteronowe pachy, Markowscy są jak z "M jak miłość" czy "Na Wspólnej". Mają specjalny nożyk do masła, soki przelewają do dzbanków, a browar do filiżanek. Cały ich rockowy bunt jest jak z katalogu Ikei. "Do dziesiątej robimy dziką imprezę, ale potem cisza nocna, więc sprzątamy dokładnie wszystkie zakamarki, bierzemy leki i piszemy mamie SMS-a". Zbuntowani, ale grzeczni.
No dobra, ale nie samym buntem muzyka rockowa żyje. Zdarza jej się żyć również intelektualizmem Bowiego albo Frippa, genialnymi kompozycjami albo synkretyzmem spod znaku Zappy. Tylko że to w ogóle nie jest przypadek Markowskich. Ani tu wybitnych kompozycji, bo żeby coś wpadło w ucho, to trzeba by zastosować wziernik i lejek. Ani nic tu szczególnie brzmieniowo odkrywcze nie jest. Ani wreszcie nie ma praktycznie żadnego intelektualnego ciężaru. Prędzej ociężałość, bo teksty są jak z jakiegoś rozdzielnika. "Muszę coś zaśpiewać, tylko nie wiem w sumie o czym". Tu może przyjdę jednak artystom z pomocą. Gdyby mieli ochotę nagrać kolejny numer, mogą zaśpiewać:
"Płyn do płukania tkanin
Działa szkodliwie na organizmy wodne
Powodując długotrwałe skutki
Zawartość i pojemnik usuwać zgodnie
Z lokalnym systemem gospodarowania odpadami"
Tylko niech podpiszą mnie "Lenor". Inna sprawa, że i zawartość tekstowa nie przesądza wcale o jakości muzyki rockowej. Wspomnieć choćby kocopoły, które wyśpiewywał Marc Bolan. Albo fakt, że Liz Fraser z Cocteau Twins często w ogóle nie śpiewała w żadnym istniejącym języku. Sęk w tym, że i wokalnie "Droga" nie ma do zaoferowania za wiele. Jasne - Grzegorz Markowski to stary wyga, dobry rzemieślnik - on i rzeczonego Lenora wyśpiewa poprawnie, z fantastyczną dykcją i w zawsze rozpoznawalnym stylu. Nawet jeśli nie wiadomo po co.
Inna sprawa z Patrycją Markowską, której trwanie na scenie muzycznej przez tyle lat jest jednak jakąś zagadką. Choć wokalistka nie działa szkodliwie na organizmy wodne, ciężko byłoby powiedzieć o niej cokolwiek innego. Ciężko byłoby powiedzieć o niej cokolwiek. No, może najwyżej to, że nazywa się Markowska.
"Droga" to płyta, która musiała zostać kiedyś nagrana. I została. Odfajkowane, odhaczone, na półkę odstawione. I ciężko byłoby powiedzieć o niej cokolwiek. No, może najwyżej to, że nagrali ją Markowscy.
Patrycja Markowska, Grzegorz Markowski "Droga", Wydawnictwo Agora
4/10