Recenzja Muchy "Karma Market": W końcu przestali debiutować

Paweł Waliński

Poznańskie Muchy wydały kolejny znakomity album. To żadna nowość. Nowością jest natomiast poczucie, że jest to ich najbardziej wyluzowana płyta.

Na płycie "Karma market" Muchy są wyluzowane jak nigdy
Na płycie "Karma market" Muchy są wyluzowane jak nigdy 

Zacznijmy od archeologii. Dawno temu w Warszawie istniało sobie pismo muzyczne "Pulp", w którym miałem okazję pracować (czy może "pisać do niego", bo pracą to z wielu powodów nie było). To "Pulp" bodaj jako pierwszy zauważył niepozorny zespół z Poznania, docenił i zaczął nawet agresywnie dość ów promować, za co Michał Wiraszko odwdzięczył się jak pamiętam robiąc Kydryńskiego na pierwszym i jedynym wręczeniu dorocznych pulpowych nagród.

Wtedy Muchy były jeszcze nieopierzone [Muchy? Opierzone? Waliński, co ty piszesz?! - red.], chłopaki grali w paradygmacie na siłę importowanego na nasz grunt indie rocka, czy (jeszcze bardziej chyba obecnie pejoratywny termin) new rock revolution. Mieli kawałki lepsze od kolegów, bardziej charyzmatycznego frontmana i mądrzejsze (choć podówczas jeszcze zdarzały się tu kiksy) teksty. Byli "najlepszym polskim zespołem bez płyty". Teraz mają ich cztery. Właściwie "ma", bo z pierwszego składu ostał się jeno Wiraszko. I oddać mu trzeba, że nowych kolegów skapitalizować potrafi. Nielicho.

Co na "Karma Markecie"? Kompletnie nowe oblicze Much. Płyta mniej przebojowa, bardziej zaglądająca wgłąb. Miejsce indie paradygmatu, który jeszcze na "Chcęcicośpowiedzieć" dał się usłyszeć, zajęły inne brzmienia. "A Place" to numer country/gospel w bardzo Youngowskim duchu, choć wysokie tutututu w wokalach przywodzi na myśl "Oceans" Pearl Jam. Nawet melodia dosyć podobna. "Between the Lines" uwodzi doskonałą Hendrixowską gitarą, a "Idą święta" zabiera nas na dziki zachód, gdzie pod księżycem, w tonacji odrobinę waitsowskiej (tak okolice "Real Gone"), szukamy z Wiraszką miejsca, żeby się nawalić. Męski, smutny, wódczany kawałek z ironicznym para-świątecznym mostkiem. Tak zakończyć album spokojnie mogłoby 16 Horsepower. "Odkąd" pachnie Jackiem White'em (także wokalnie). "Tak jak dziś" z kolei - nie uwierzycie - kojarzy mi się ze Stanisławem Soyką. Frazowanie, barwa - może elektronikę trzeba by tylko wyjąć. "Biały walc" to z kolei trochę Buckley tata. Dancepunkową pulsację ma "Bliżej" - najsłabszy chyba i najmniej zaskakujący numer na płycie. Momentami zdarza się też Muchom jechać Ścianką, czy "Skalarami" Myslovitzów. Nie tak często na szczęście, by to odczucie zdominowało odbiór płyty.

Tylu barw jeszcześmy u Muchów nie słyszeli. Zespół odnowił swoją formułę stuprocentowo. I nawet jeśli celowo nie pisze już wielkich pop-rockowych bangerów, nadal pisze doskonałe numery. Kiedyś - ironicznie - zatytułowali swój drugi album "Notoryczni debiutanci". Wiraszko tłumaczył, że mimo stażu mieli wrażenie, jakby musieli ciągle i ciągle coś udowadniać. Dziś - co słychać - Michał dobrze wie, że Muchy udowadniać zupełnie nie mają czego. Bo co? Hit kolejny napisać? Megaprzebojowy refren? Cwany numer zdobny w cytaty z historii rocka? Przecież to żaden problem - dowodów jak psów. Więc teraz można otworzyć sobie piwo, położyć się na kanapie z akustykiem i smęcić. Jak coś wyjdzie, to wyjdzie, jak nie to otworzy się kolejne piwo. Rzecz w tym, że tu akurat praktycznie wszystko wyszło.

Muchy "Karma Market", Universal Music Polska

8/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas