Recenzja Mariah Carey "Caution": Wielka sztuka

Zanim na dobre zacznie rozbrzmiewać "All I Want For Christmas Is You", kilka tygodni przed świętami Mariah Carey wypuściła nowy album. Taki, który dla nikogo nie będzie wymarzonym prezentem gwiazdkowym, ale jeśli ktoś go znajdzie pod choinką, nie powinien mieć powodów do narzekań.

Mariah Carey na okładce płyty "Caution"
Mariah Carey na okładce płyty "Caution" 

Jej kariera trwa prawie trzy dekady i jest co najmniej dziwna. Nagrała kilka wybitnych utworów, w tym słynne "Honey" (posłuchaj w serwisie Teksciory.pl!), któremu wyjątkowości dodali m.in. Puff Daddy i Q-Tip, wiele naprawdę dobrych, jednak znacznie częściej zdarzały się średniaki, których największą zaletą było to, że nie zapisywały się w pamięci na dłużej. Jej bogata dyskografia zawiera kilka solidnych albumów i wiele świetnych piosenek, ale ciągle w niej czegoś brakuje.

Tego stanu rzeczy nie zmieni "Caution", chociaż wokalistce udała się wielka sztuka - po raz pierwszy od dawna nagrała słuchalny od początku do końca longplay. W końcu! Bardzo dobry, pozbawiony wypełniaczy, fenomenalnie wyprodukowany, z dobrymi gościnnymi występami i nie przynudzającą Carey. To już dużo, a trzeba zaznaczyć, że są tutaj fragmenty, które spokojnie mogłyby się znaleźć na płytach współczesnych mistrzyń alternatywnego R&B. Takimi "GTFO" i "8th Grade" Kelela raczej by nie pogardziła, nie mówiąc już o tych artystkach, które pragną zmian, a na siłę trzymają się konserwatywnych ideałów.

Paradoks jest taki, że większych zmian nie ma też u samej wokalistki. To ciągle ta sama Mariah Carey śpiewająca w swoim stylu głównie o miłości. Trzymająca się obranych kilka lat temu ram, nie skrywająca się za elektronicznymi modulatorami głosu. Początkowo wydaje się najsłabszym "elementem" całej układanki "Caution", jednak jej urok (a tu idealnym przykładem jest końcówka "Giving Me Life") jeszcze więcej zyskuje na podkładach, które są najmocniejszą stroną płyty.

Kilka razy podobne formy się u niej pojawiały, jednak nie na takim poziomie. Plejada świetnych beatmakerów (wśród nich m.in. No I.D., Timbaland, DJ Mustard i Nineteen85) postawiła na pościelowe klimaty, w których Carey odnajduje się doskonale. Podkładom jest zdecydowanie bliżej alternatywy niż do cukierkowego, pozbawionego uroku mainstreamu.

Dominuje szkoła współczesnego, sennego brzmienia Toronto (najlepsze na płycie "The Distance"), ale również cieszy, że wśród przestrzennych, nieprzekombinowanych i genialnie zaaranżowanych utworów znalazło się też miejsce dla klasycznie brzmiącego "Portrait", czy delikatnie spoglądającego w stronę lat 90. "Stay Long Love You".

Dobrze wypadają też goście - Ty Dolla Sign i Gunna nie pozbawiają uroku utworów, muszą podobać się imponujący w tym roku wysoką formą Blood Orange i Slick Rick, który powinien poważnie zastanowić się nad powrotem. Wraz z producentami pomogli nagrać najlepszy album Mariah Carey od lat, w dodatku jeden z najlepszych w dyskografii. Na upartego nawet najlepszy - wynagradzający wszystko swoją równością i brakiem highlightów, co w tym przypadku można uznać za zaletę. Nowoczesne, rasowe R&B udowadniające sceptykom, że wystarczy tylko zgłosić się do odpowiednich ludzi.

Mariah Carey "Caution", Sony Music

8/10


Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas