Recenzja Marcin Kindla "2.0": Czar prysł
Iśka Marchwica
Materiał z nowej płyty Marcina Kindli mnie nie przekonał. Studyjna płyta "2.0" to zestaw miłych dla ucha choć jednostajnych w brzmieniu, romantycznych piosenek. Przekonał mnie dopiero suplement do płyty - nagranie live z koncertu w studio Polskiego Radia w Katowicach. Z miałkiego popu utworów z wielu lat działalności artysty, zespół Kindli wyciągnął to co najlepsze i dodał trochę kolorów.
Marcina Kindlę znamy głównie ze współpracy ze Stachurskim, Ewą Farną czy Piotrem Kupichą. Z tym ostatnim stanął na scenie Festiwalu w Opolu walcząc o nagrodę SuperPremiery z utworem "Jeszcze się spotkamy". Kompozycja nie zyskała uznania w konkursie, ani po nim. Większym sukcesem jest za to piosenka "Więcej, jeśli się da", którą Kindla i Kupicha napisali dla popularnego serialu "rodzinka.pl". Na tym niestety sukcesy się kończą, chociaż album "2.0" wydany został z okazji 20-lecia działalności artystycznej muzyka. Obawiam się, że to podwójne wydawnictwo również nie wywinduje Marcina na pierwsze miejsca list przebojów.
Wszystkiemu winna jednostajność. Jest w piosenkach Marcina jakaś nieznośna przewidywalność, drażniąca zachowawczość. Nowym materiałem, Marcin Kindla wpasował się idealnie w stylistykę soft popu, daleko mu jednak do tak wyrazistych wydawnictw, jak Andrzeja Piasecznego, LemONa, czy Grzegorza Hyżego. Kindla śpiewa podobnie, komponuje podobnie i nawet używa podobnych zabiegów brzmieniowych - chociażby łagodząc dźwięki gitar elektronicznymi efektami. W efekcie, "2.0" prezentuje materiał do tego stopnia wtórny, że niemal przy każdym kolejnym utworze czekałam na znany już refren "Mimo tak wielu granic - i tak będę z tobą!" lub "Dobre życie na... śniadanie...".
Muzycznie więc Marcin Kindla nie zachwyca - nie sięga po odważne rozwiązania, po elementy innych gatunków, utrzymując swoje piosenki na bezpiecznej półce soft-popu. Szkoda, bo teksty ma naprawdę zgrabne - słychać, że potrafi dopasować trudną rytmikę polskiego języka do muzyki, udaje mu się nawet ustrzec przed pułapką rymów częstochowskich. I poza takimi "rodzynkami", jak "pościelą mokrą... mokrą od łez" warstwa tekstowa w nowym materiale Kindli nie razi. To co razi, to brak konsekwencji muzycznej - ładne słowa, sformułowania, miłosne wyznania giną w gładkich melodiach i jednostajnym biciu gitar. I można by już uznać, że muzyka Kindli niczym nie zaskoczy, gdyby nie drugi krążek "2.0".
Kindla studyjny a Kindla koncertowy to dwaj różni muzycy, dwa różne światy. Jakby artysta postanowił nagrać muzykę "dla każdego" (czyli dla nikogo), a na koncercie pozwolił sobie na pokazanie swojej prawdziwej osobowości. Do głosu dochodzi fortepian, który okazuje się chociażby w "Po prostu wróć" idealnym kompanem, watowe efekty elektroniczne zastąpione zostały żywym, soczystym brzmieniem gitar akustycznych i nawet sam Kindla pozwala sobie na emocje - słychać w jego głosie zaangażowanie, wiarę w to, co śpiewa i świetne obeznanie z własnym, bardzo przecież ładnym materiałem. Koncertowa wersja starszych - (oprócz kompozycji z debiutanckiego albumu, Marcin wykonał też "Tak jak anioł", którym w 1996 roku wygrał konkurs "Chcę zostać gwiazdą") i nowych utworów tchnie jazzową swobodą i ambitnym romantyzmem piosenki aktorskiej i poetyckiej.
Szkoda, że ten miły obraz burzy na koniec nagranie "Ghost Town" Adama Lamberta, w wykonaniu kilkuletniego syna Marcina - Nikodema Kindli. Jestem pewna, że występ malucha był uroczy, ale nie wszystko to, co fajne na żywo jest tak samo dobre na nagraniu. Po piosence Kindla mówi "I w ten sposób zapomnieliście państwo o wszystkim, co przed chwilą usłyszeliście" - to niestety prawda. Czar prysł.
Marcin Kindla "2.0", Magic Records
5/10