Recenzja Mama Selita "Materialiści": Mama nie wychowa bezstresowo

Powitajcie dezetera ze świata funku. Ma kły, ma pazury, ma więcej emocji.

Mama Selita ładnie dojrzewa
Mama Selita ładnie dojrzewa 

Warszawska Mama Selita znalazła się po pierwszej płycie w niewdzięcznym miejscu. Zespół brzmiał jak formacja gdzie każdy chce grać odrobinę co innego. Jako że recenzenci mieli podstawy by wepchnąć ją w trójkąt Red Hot Chili Peppers - Rage Against The Machine - Limp Bizikit, zrobili to bez mrugnięcia okiem. Z tej figury można było już nie wyjść, do końca swych artystycznych dni drepcząc od wierzchołka do wierzchołka. No i jeszcze bagaż doświadczeń z "Must Be The Music. Tylko Muzyka" - czy próbować go nieść ku szerszemu audytorium, czy robić swoje? Odpowiedzią grupy na to wszystko była wewnętrzna konsolidacja, wspólny mianownik osiągnięty na nowo w studiu na końcu świata plus producent (Olo Mothashipp), który dołożył więcej starań by Mamę zrozumieć i poczuć.

Rozpoczynająca "Revolta" wita gitarą skradającą się do spółki z basem, perkusyjnym łoskotem, po czym prowadzi przez garażowy ogień do spokoju, melodii. Dobrze przygotowuje do nowej płyty, do tłuszczu, brudu i pazura, ale też elementów świadczących o wyrafinowaniu. Igor Seider pisze dobrze, nawet do jakiegoś radiowego zupełnie motywu przecinania serca na pół od ręki dopisuje efektowne "to niebezpieczne jak lecący nóż / ekwilibrysty, który poszedł w cug", a te jego "freski czułe na światło i cień", "szczyty upadłych redut" i chwile gdy "stroimy miny w niewoli kofeiny" znamionują imponującą liryczną biegłość. Ale nie traktuje grania kolegów jak bitu, który dostał od producenta. Ta muzyka ma swoją harmonię, swój środek - jeszcze nie złoty, już cenny - zaś jej twórcy koncentrują się na tym by działała. Owszem, Stańczyk urywa tyłek krwistym solo w "One Man Army", w "Maratończyku" mięsistość bębnów Stefańskiego zapamiętujemy lepiej od rozczarowującego refrenu, genialnie riffowane "Just do Id" nie byłoby tym samym numerem bez tej wyrazistej linii basu Makucha, a w "Tango" Seider za sprawą swojego flow napędza rapowej konkurencji kompleksów. Mimo to czuć przede wszystkim zespół, czuć emocje. To obiecywano i to się udało.

Nie wszystko na "Materialistach" lubię. Narzekałem przed chwilą na jeden z refrenów i bez trudu znalazłbym jeszcze jakieś przez które kawałki tracą, bo będąc dobre na zwrotkach, dobre w przejściach, zaczynają się nagle w tym najważniejszym wydawałoby się momencie piosenki rozłazić, nieefektownie popowieć. Denerwują mnie chwile gdy gitara gra zimno, ładnie, z pogłosem i zamiast chłopaków z garażu, mamy nagle wyspiarskich grzywaczy nieokreślonej płci. "Black box" wolałbym po polsku, "Miejsce" bez ekstrawagancji przy realizacji wokalu.

Plusów jest jednak sporo więcej. Wspominane "Tango" może kojarzyć mi się z Blur, "Jim Beam" z Black Keys, ale to tylko ja, nie są to inspiracje tak ewidentne jak bywało przy debiucie, wręcz przyjemnie zauważyć jak po krzyku "Daj to głośniej" w "Godzilove" gitarzysta zaczyna łoić jak z lat 70. czy powyłapywać aluzje jakie wokalista czyni do Sokoła w numerze tytułowym. To już nie wybicie się z cudzych pleców, to szerokość horyzontów.

Brzmię powyżej jakbym miał pretensje do poprzedniego krążka "3,2,1...!" , a jest zupełnie przeciwnie. Lubiłem (i lubię) tę płytę i cieszę jak coś na "Materialistach" mi ją przypomina, na przykład moment gdy Igor rzuca w singlu "znowu skaczę po dachach / kto to widział żeby tak skakać?!", po czym zaczyna się pandemonium. Tyle, że tę ewolucję należy docenić. Motyw przeobrażenia z chłopca w mężczyznę nie bez podstaw wydaje się w tekstach motywem przewodnim. Ładnie ta Mama Selita dojrzewa.

Mama Selita "Materaliści", MTJ

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas