Reklama

Recenzja Maggie Rogers "Heard It In a Past Life": Pharrell miał nosa

O takich jak Maggie Rogers mówi się "dziewczyna z sąsiedztwa". Naturalna, otwarta i taka, której trudno nie lubić. 24-latka z Maryland, która zachwyciła Pharrella Williamsa, wydała debiutancką płytę w dużej wytwórni i pokazała, że atencja mistrza nie była przypadkiem.

O takich jak Maggie Rogers mówi się "dziewczyna z sąsiedztwa". Naturalna, otwarta i taka, której trudno nie lubić. 24-latka z Maryland, która zachwyciła Pharrella Williamsa, wydała debiutancką płytę w dużej wytwórni i pokazała, że atencja mistrza nie była przypadkiem.
Maggie Rogers na okładce płyty "Heard It In a Past Life" /

Ale od początku - jak to było z tym Pharrellem Williamsem? Producent w 2016 roku pojawił się w działającym przy Uniwersytecie Nowojorskim Clive Davis Institute of Recorded Music, którego podopieczną była właśnie Maggie Rogers. Studenci dostali wówczas za zadanie w przygotować piosenki, których później - z ich udziałem - wysłucha i oceni Williams. Reakcja autora hitu "Happy" na stworzony przez Rogers w kwadrans utwór "Alaska" szybko stała się internetowym wiralem. Pharrell był pod ogromnym wrażeniem talentu dziewczyny, a do jej piosenki miał... "zero zastrzeżeń".

Reklama

No i się zaczęło. Pochwała od Williamsa z jednej strony niezwykle pomogła, ale z drugiej stanowiła nie lada obciążenie dla skromnej 22-letniej dziewczyny z Maryland. Prywatne życie studentki nagle stało się publiczne i w pewien sposób wymknęło jej się spod kontroli. Początkowa ekscytacja szybko ustąpiła miejsca poczuciu przytłoczenia. Maggie mogła pójść za ciosem i do pracy nad debiutancką płytą zaprosić właśnie Williamsa, ale zdecydowanie wolała jak najszybciej zerwać łatkę "dziewczyny od Pharrella". A skoro już zrywać, to najlepiej siłą muzyki.

Już nazwa płyty - "Heard It In a Past Life" - sugeruje, że Maggie ma za sobą pewną zmianę, przeobrażenie. Album jest niejako próbą poukładania spraw i odnalezienia się w nowej przestrzeni. Rogers daje nam wgląd w ostatnie lata życia.

W wywiadach podkreśla zresztą, że jej twórczość ma charakter mocno autobiograficzny, a w muzyce pokazuje sposób, w jaki doświadcza świata. Na swoim debiucie nie podejmuje zaskakujących tematów, bo opowiada o złamanym sercu, niespełnionej miłości czy uświadamianiu sobie własnej wartości, ale robi to w sposób ujmująco szczery. Do tego dochodzi jeszcze zmysł kompozytorski oraz wyważona produkcja pozwalająca na pierwszy plan wyeksponować hipnotyzujący wokal, który niesie treść. A piosenki Maggie to przede wszystkim opowieści.

Najbardziej reprezentatywnym kawałkiem całej płyty jest chyba singel "Light On", w którym Amerykanka porywa się na szczerą opowieść o cieniach nagłej sławy, jaka na nią spadła. Celowym, zdaje się, posunięciem było umieszczenie na albumie (i to w sąsiedztwie wspomnianego "Light On") odświeżonej, folkowej "Alaski", czyli kawałka, od którego wszystko się zaczęło. Płytę kończy zaś zawarty w piosence "Back In My Body" wyraźny komunikat, że po tych wielu perturbacjach już "wszystko ok". "Perełkami" na albumie, które warto wyłowić, są "The Knife" oraz "Past Life".

Maggie Rogers wyrasta na jedną z najciekawszych artystek młodego pokolenia. Można twierdzić, że jej kariera rozbłysła i rozwija się w zastraszającym tempie tylko dzięki namaszczeniu przez Pharrella Williamsa. Ale wystarczy posłuchać "Heard It In a Past Life", żeby stwierdzić, że to nieprawda. Maggie wie, że szczęście się przydaje, ale jeszcze bardziej świadoma jest, że na sukces trzeba zapracować. Najważniejsze, że tworzenie muzyki wciąż pokornie traktuje jako przywilej. A my, cóż, wyczekujmy przywileju, jakim będzie koncert artystki w Polsce.

Maggie Rogers "Heard It In a Past Life", Universal Music Polska

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Maggie Rogers | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy