Recenzja Madonna "Rebel Heart": Stłumiona rebelia

Tomek Doksa

Co łączy Madonnę z Johnem Lennonem i Michaelem Jacksonem? 56-latka być może sądzi, że buntownicze serce. Ale jej nowa płyta wcale tego nie potwierdza.

Madonna na okładce albumu "Rebel Heart"
Madonna na okładce albumu "Rebel Heart" 

"W świecie, który tak się zmienia, czuję się jak obcy w obcym kraju" - smuci się Madonna w numerze "Wash All Over Me" na swojej 13. płycie "Rebel Heart". I być może byłoby mi jej nawet trochę żal, bo gdzieś przeczytałem, że przedpremierowy wyciek kilku demówek zepsuł jej wydawniczą niespodziankę, a niedawny upadek na gali Brit Awards musiał ją mocno zaboleć, gdyby nie to silne poczucie podczas odsłuchu całego krążka, że ktoś mnie tu ostro wkręca.

Jeśli jeszcze jej nowy materiał zaczynałby się (a nie kończył) od tej właśnie refleksyjnej melodii, gdyby chwilę po nim pojawił się utrzymany w podobnej konwencji "HeartBreakCity", albo "Inside Out" - OK, uwierzyć byłoby mi pewnie łatwiej. Ta "zagubiona" Madonna, 56-letnia i zmagająca się z coraz bardziej wymagającym i zmieniającym się rynkiem, Madonna wciąż próbująca (jak donoszą amerykańskie media, z popularną stację E! na czele) utrzymać w garści tytuł Królowej Popu, pojawia się jednak na "Rebel Heart" dopiero w momencie, kiedy tak naprawdę Madonny mamy dość. I nie wierzymy już jej za grosz.

Choć ostatnie minuty albumu to powrót do bardziej piosenkowej i melodyjnej formy, jakiej na poprzedniej płycie "MDNA" można było szukać ze świecą, choć Madonna brzmi w nich bardziej naturalnie i przede wszystkim przekonująco, trudno wyzbyć się wrażenia, że - podobnie jak wszystkie numery poupychane na przedziwnych konfiguracjach "deluxe edition", w sumie składających się na 19 utworów - to albumowe zapchajdziury.

"Rebel Heart" zaczyna się zupełnie inaczej niż kończy, bo od uderzenia EDM - wyprodukowanego przez Diplo singla "Living for Love", który płynnie przechodzi w nagrany wspólnie z Aviicim kawałek "Devil Pray". W przedpremierowych zapowiedziach Madonna odwoływała się do buntowniczych serc i postaw Marilyn Monroe, Johna Lennona i Michaela Jacksona, ale na jej nowej płycie ostał się po tym tylko tytuł. Artystyczna rebelia została stłumiona kupionym za wielkie miliony dyskotekowym bitem i nienaturalną pogonią za młodszą konkurencją, która niestety zdominowała większą część materiału. Producencki dream team z Kanye Westem i Billboardem na czele, przy udziale jeszcze Nicki Minaj (w najgorszym na płycie "Bitch, I'm Madonna"), zafundował 56-latce szybki tour po najmodniejszych klubach świata, ale przygoda nie skończyła się dla niej cudownym odmłodzeniem.

Dziwię się zresztą wszystkim tym muzycznym liftingom, jakim się Madonna ostatnimi laty poddaje. Choćby wtedy, gdy bierze się za wykonywanie tak komicznie brzmiących numerów, jak bonusowe na "Rebel Heart" "Auto-Tune Baby" czy "S.E.X.". I zwłaszcza wtedy, gdy wybiera dyskotekę kosztem melodii bliższych wcześniejszym dokonaniom i jej samej jako... kobiecie. Bo jak się okazuje, 56-latka bez nadmiaru sztucznych dodatków i wokalnych poprawek (te nieczystości w "HeartBreakCity" są wręcz zachwycające), też się może ludziom podobać. I to dużo bardziej.

Madonna "Rebel Heart", Universal

6/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas